Ukrywana prawda o przyjmowaniu uchodźców

Ukrywana prawda o przyjmowaniu uchodźców

Dodano:   /  Zmieniono: 
Syryjscy uchodźcy (fot. Wikimedia Commons/CC 2.0)
Gdy premier Ewa Kopacz zdecydowała o przyjęciu 7 tys. imigrantów, polskie państwo przygotowywało się na liczbę ponad trzy razy mniejszą. Spójrzmy, co będzie to oznaczało w praktyce dla mieszkańców gmin, do których trafią przybysze.

Szumne hasła o europejskiej solidarności i moralnym obowiązku Polski wobec uchodźców przełożone na realia gmin, do których mają oni trafić, nie wyglądają już tak wzniośle. A to właśnie na lokalne władze spadnie ciężar polityki prowadzonej przez obecny rząd. Dziś wydaje się, że gminom, do których trafią uchodźcy, w dużej mierze grozi paraliż.

Szkoła bezradna WObec przemocy

Według danych Ministerstwa Edukacji Narodowej w roku szkolnym 2014/2015 w polskich szkołach uczyło się 825 dzieci uchodźców. Po zgodzie premier Kopacz na przyjęcie około 7 tys. uchodźców liczba ta wzrośnie kilkukrotnie. Nie wiemy jeszcze dokładnie ile, ponieważ nie wiadomo, ilu przybyszów będzie chciało ściągnąć do Polski swoje rodziny. Tak czy inaczej skala problemów, przed jakimi staną szkoły, do których trafią uchodźcy, wydaje się dziś je przerastać.

Zgodnie z prawem młodzi przybysze z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu trafią do szkół odpowiednich do rejonów, w których znajdują się ośrodki dla uchodźców. Tych jest w Polsce 11, więc można się spodziewać, że główny ciężar spadnie właśnie na placówki z tych gmin. O skali problemu może świadczyć szacunek, jakiego dokonał burmistrz podwarszawskiej Podkowy Leśnej Artur Tusiński. Na swoim blogu napisał, że po przyjęciu fali uchodźców z pobliskiego ośrodka w Dębaku do samorządowej szkoły w Podkowie może trafić od 70 do 100 młodych uchodźców (w sumie uczy się tam około 400 osób). Oznacza to, że w przyszłym roku jedną czwartą lub jedną piątą uczniów w tej szkole będą stanowić uchodźcy. Dziś jest ich 17, a i tak szkoła ma trudności ze skutecznym przystosowaniem ich do polskich realiów.

Na porządku dziennym jest przemoc. Jej ofiarami nie są najczęściej wcale mali imigranci, ale ich polscy rówieśnicy. Wobec takich sytuacji nauczyciele są najczęściej bezradni i starają się nie zauważać konfliktów. Ci, którzy próbują reagować, zderzają się z twardą rzeczywistością. Kontakt z rodzicami jest albo utrudniony – często nie przykładają oni szczególnej wagi do edukacji, albo odnosi odmienny skutek. W nieoficjalnych rozmowach nauczyciele przyznają, że po rozmowie z rodzicem następnego dnia dziecko nie pojawia się w szkole albo przychodzi ze śladami pobicia. Gdyby taka sytuacja dotyczyła polskiego dziecka, szkoła powiadomiłaby najprawdopodobniej policję i wszczęła odpowiednie procedury. W przypadku uchodźców sprawa jest znacznie bardziej delikatna i nikt nie chce jej podejmować.

Pytane o tę kwestię Ministerstwo Edukacji Narodowej odsyła do broszurki „Dziecko imigranckie w naszej klasie. Rekomendacja nauczycieli dla nauczycieli”. Ta publikacja – zresztą o wyjątkowo naiwnym charakterze – zawiera wiele zalecanych działań, jakie powinni podjąć nauczyciele, by zintegrować imigrantów z klasą. Jednym z pomysłów jest np. podanie uczniowi planu lekcji i zasad obowiązujących w klasie. Mowa jest także o tym, by „natychmiast reagować na zachowania sprzeczne z ustalonymi zasadami, w tym wszelkie przejawy dyskryminacji”. To zalecenie z góry zakłada, że stroną agresywną są polskie dzieci. Tymczasem w rzeczywistości najczęściej jest odwrotnie. Ale powiedzenie tego otwarcie byłoby niepoprawne politycznie, więc MEN problemu nie zauważa.

Niższy poziom

Kolejnym skutkiem pojawienia się ogromnej liczby uchodźców w szkole będzie drastycznie obniżenie poziomu nauczania. Młodzi przybysze podlegają obowiązkowi szkolnemu od pierwszego dnia pobytu w Polsce, a ich nauka ma się odbywać na takich samych zasadach jak polskich dzieci. To oczywiście fikcja, bo jak mają uczyć się normalnie dzieci, które nie znają polskiego. Zgodnie z naszym prawem uczniom tym przysługuje dodatkowa nauka języka polskiego tak długo, jak długo będą tego potrzebować. Teoretycznie problem powinien jednak zniknąć po pewnym czasie. Praktyka jest jednak zupełnie inna. Urząd do Spraw Cudzoziemców w piśmie wysłanym do „Wprost” informuje, że w ośrodkach dla uchodźców jest obecnie 1200 miejsc. Nie wiadomo, gdzie znajdą miejsce pozostali imigranci. UDSC nie ma tym zakresie żadnych planów. Obecne ośrodki z oczywistych powodów mają mieć charakter przejściowy. A więc będą do nich stale przybywać nowi uchodźcy, którzy nie będą znali słowa po polsku. Ich dzieci natychmiast będą trafiały do szkół rejonowych, w których będą zaczynały naukę naszego języka. Jednocześnie trafią na lekcje innych przedmiotów bez zdolności komunikacji z nauczycielami i innymi uczniami. Pedagodzy przyznają, że w najlepszym razie taki uczeń przesypia lekcję lub znudzony się nie odzywa. Zdarza się jednak, że sfrustrowany zaczyna lekcję zakłócać. Tracą na tym pozostali uczniowie. Dziś problem ten dotyczy skali mikro, ale po napływie fali cudzoziemców stanie się znacznie większy.

Złudne pieniądze

Zachętą dla gmin, które zderzą się z tym problemem, jest subwencja oświatowa, jaką przyznaje MEN na ucznia cudzoziemca. Zgodnie z informacją, jaką MEN wysłało do „Wprost”, jest ona 2,5-krotnie wyższa niż dotacja przekazywana na polskiego ucznia (za polskiego ucznia szkoła otrzymuje średnio około 5 tys. zł, a za obcokrajowca ok. 12,5 tys.). „Środki te są przekazywane do jednostek samorządu terytorialnego w ramach części oświatowej subwencji ogólnej (Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 15 grudnia 2014 r. w sprawie podziału części oświatowej subwencji ogólnej dla jednostek samorządu terytorialnego w roku 2015)” – informuje Joanna Dębek z biura prasowego MEN.

Dla władz gmin uczeń uchodźca oznacza więc poważny zastrzyk pieniędzy. Jeśli uda się im zapewnić dodatkowe lekcje języka polskiego dla cudzoziemców w ramach dodatkowych zajęć już zatrudnionych, budżet gminy na tym zyskuje. W takiej sytuacji obniżenie jakości i poziomu nauczania może zejść na dalszy plan. W szkole w Podkowie Leśnej już nieoficjalnie mówi się o tym, że po pojawieniu się uczniów uchodźców placówkę będą musiały opuścić dzieci spoza rejonu. Prawdopodobnie właśnie wizja wyższych subwencji spowodowała, że władze żadnej z gmin, na terenie której znajdują się ośrodki dla uchodźców, nie protestowały przeciwko przyjmowaniu dużej liczby uczniów do szkół. – Nie posiadamy takiej informacji – informuje „Wprost” Aleksander Wyszyński z biura prasowego Urzędu do Spraw Cudzoziemców. Jednocześnie przyznaje, że „przypadki przeciążenia szkół są możliwe i są znane. Niemniej jednak ta kwestia nie leży w naszej gestii”. – Zależy nam na sprawnym funkcjonowaniu ośrodków dla cudzoziemców w lokalnej społeczności, ale przede wszystkim na zapewnieniu równego dostępu do edukacji publicznej naszym najmłodszym podopiecznym, tak aby obowiązek szkolny był realizowany w sposób niezakłócony – tłumaczy Wyszyński. Na pytania dotyczące przeciążenia szkół MEN nie odpowiedział wcale. Nie poinformował też, czy zamierza uruchomić ścieżkę, która odciążyłaby szkoły rejonowe od gwałtownego napływu uchodźców, co w rzeczywistości spowoduje ich paraliż. Resort edukacji nie odpowiedział także na pytania dotyczące tego, w jaki sposób zamierza zapewnić uczniom muzułmanom lekcje religii. Szkoła ma taki obowiązek, gdy w klasie uczy się odpowiednia liczba uczniów tego wyznania.

Ośrodki jak obozy

Według Urzędu do Spraw Cudzoziemców przybysze będą trafiać do ośrodków dla uchodźców tylko na okres przejściowy. Później mają być relokowani dalej. Na razie nie wiadomo jeszcze gdzie, bo konieczne będzie przeprowadzenie przetargów na utworzenie kolejnych ośrodków, które będą mogły przyjmować przybyszów.

Dotychczasowa rzeczywistość ośrodków jest jednak zupełnie inna. Uchodźcy spędzają tam całe lata w oczekiwaniu na weryfikację dokumentów. Przez to nie tylko nie mają żadnych szans na integrację ze społeczeństwem i rozpoczęcie normalnego życia, ale popadają w coraz głębszą izolację i frustrację. To właśnie dlatego w placówkach tych dochodziło do buntów i realnego przejmowania władzy przez imigrantów. Wielu z nich z powodu braku możliwości podjęcia legalnej pracy przyłączyło się do działających na terenie Polski organizacji przestępczych, które terroryzują przybywających do naszego kraju imigrantów. Nikt na razie nie mówi o przygotowaniu realnego programu integracji przybyszów, który polegałby na lokowaniu ich wewnątrz społeczeństwa, a nie w odizolowanych ośrodkach. Oznaczałoby to fundamentalną zmianę polskiej polityki imigracyjnej, która dziś de facto oznacza wypychanie przybyszów z naszego kraju. Nad takimi zmianami nikt jednak nie pracuje.

(Wprost nr 40/2015)

Więcej ciekawych artykułów przeczytasz w najnowszym numerze "Wprost", dostępnym w kioskach i salonach prasowych na terenie całej Polski. Najnowsze wydania można zakupić również w wersji do słuchania oraz na  AppleStoreGooglePlay. "Wprost" dostępny jest także w formie e-wydania.