Ciśnienie na gimnazja

Ciśnienie na gimnazja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Reforma programowa jest niezbędna, a czteroletnie liceum wydaje się lepszym rozwiązaniem, jeżeli chcemy dać uczelniom lepiej wykształconych maturzystów – mówi „Wprost” Anna Zalewska, minister edukacji narodowej.

W najbliższym roku szkolnym klasy pierwsze mają świecić pustkami, a tysiące nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej stracić pracę. Takie mogą być efekty przywrócenia obowiązku szkolnego od lat siedmiu. Kiepski początek dla ministra edukacji.

Te argumenty traktuję jak zaczepki natury politycznej autorów reformy, która przymusiła rodziców do posyłania sześciolatków do szkół. My jedynie przywracamy wolny wybór w tej kwestii, czego domagał się blisko milion obywateli. Nie zakazujemy posyłania do szkół dzieci sześcioletnich, które gotowe są do rozpoczęcia nauki. Co więcej, będziemy to promować. Zwracam uwagę na jeszcze jeden fakt. Zwiększenie zatrudnienia nauczycieli w związku z reformą obniżającą wiek szkolny ma charakter przejściowy. Skumulowano trzy roczniki uczniów w dwóch kolejnych latach szkolnych, ale kiedy te dzieci skończą etap edukacji wczesnoszkolnej, spora część uczących je nauczycieli nie dostałaby nowych klas, bo dzieci rozpoczynających edukację będzie mniej.

Po prostu stracą pracę wcześniej.

Niekoniecznie. Szacujemy, że w optymistycznym wariancie do szkół trafi blisko połowa rocznika, czyli te 20 proc. dzieci, które jako sześciolatki nie poszły w tym roku do szkoły, oraz drugie 20 proc. sześciolatków, których rodzice zdecydują się, by ich dzieci wcześniej rozpoczynały naukę, i będą kusiły ich mniej liczne klasy.

To nadal oznacza, że wielu nauczycieli będzie musiało odejść.

Część sześciolatków zostanie w przedszkolach, prawo do opieki przedszkolnej mają też dzieci pięcioi czteroletnie. Zwiększy się zapotrzebowanie na nauczycieli pracujących w przedszkolach czy szkolnych zerówkach. Przypomnę, że wymagane są od nich te same kwalifikacje co od nauczycieli wychowania wczesnoszkolnego. Gminy będą mogły robić przesunięcia kadr, a niekiedy nawet i to nie będzie potrzebne, bo nauczyciel zamiast rozpoczynać pracę z pierwszą klasą po prostu obejmie szkolną zerówkę. Są na to zabezpieczone środki. Część subwencji oświatowej, która miała trafić na sześciolatki, zostanie przekazana samorządom w ramach dotacji przedszkolnej.

Samorządy nie narzekają? Dotacja na dziecko w przedszkolu jest około czterokrotnie niższa niż na ucznia w szkole.

O tym będziemy rozmawiać pod koniec marca, kiedy będziemy wiedzieli, ilu sześciolatków trafi do szkół, a ilu do przedszkoli, i będzie to element szerszej dyskusji o tym, jak dzielone są pieniądze na oświatę.

A jak się pani czuje jako minister, która ogranicza sześciolatkom prawo do edukacji?

To zabawny argument, bo my de facto zostawiliśmy obowiązek edukacyjny dla sześciolatków. Zgodnie ze zmianą, którą zaproponowaliśmy, będą miały one obowiązek uczęszczać do zerówki, a tam będą się uczyły pisać, czytać i rachować, czyli wszystkiego tego, czego wprowadzona przez minister Katarzynę Hall reforma programowa nie zakładała. Zależy nam na tym, aby edukacja dzieci sześcioletnich przebiegała w odpowiednich dla nich warunkach. Jeżeli rodzice uznają, że takie zapewnia im szkoła, poślą dziecko do pierwszej klasy; jeżeli stwierdzą, że jest inaczej, wyślą je do zerówki.

Skąd pomysł na likwidację gimnazjów? Wyniki badań pokazują, że większy problem z bezpieczeństwem jest w szkołach podstawowych. Ponadto nasi gimnazjaliści coraz lepiej wypadają w badaniu umiejętności 15-latków PISA.

Spójrzmy na ten problem od końca. Uczelnie narzekają na jakość wykształcenia maturzystów. Trzyletnie liceum ogólnokształcące zostało zamienione w kurs przygotowujący do matury. Ten kryzys pogłębiła reforma programowa Katarzyny Hall. Obecnie w pierwszej klasie „ogólniaka” uczniowie kończą kurs nauczania ogólnego, który rozpoczęli w gimnazjum, a kolejne dwa lata, a właściwie półtora roku, gonią z rozszerzonym programem nauczania przedmiotów, które wybrali jako profil swojego kształcenia. Reforma programowa jest w tej sytuacji niezbędna, a czteroletnie liceum wydaje się lepszym rozwiązaniem, jeżeli chcemy dać uczelniom lepiej wykształconych maturzystów.

Były minister Mirosław Handke, twórca gimnazjów, w skierowanym do pani liście przypomina, że ideą reformy było połączenie gimnazjów ze szkołami ponadgimnazjalnymi. Miały na wzór przedwojenny powstać szkoły sześcioletnie, które albo by kończyły się maturą, gdyby były połączone z liceami, albo dawały zawód w przypadku sprzęgnięcia ich ze szkołami zawodowymi. Przykład najlepszych w kraju szkół, które właśnie funkcjonują jako zespoły gimnazjum i liceum, pokazuje, że taki model daje dobre rezultaty.

Ale nie jest to powszechne zjawisko i Handke na to w liście narzeka. Możemy więc albo dalej narzekać, albo coś zmienić. Musimy wzmocnić licea i najważniejszy dla rozwoju wielu umiejętności ucznia pierwszy etap edukacji, czyli klasy 0-3. To, jak będzie wyglądała edukacja pomiędzy tymi dwoma etapami, jest kwestią dyskusji, którą na początku roku zamierzam uruchomić z jak najszerszym gronem.

Czyli likwidacja gimnazjów nie jest przesądzona?

Nie stawiam tej sprawy na ostrzu noża, ale wydaje mi się, że ciśnienie sporej części społeczeństwa oraz ekspertów na taką zmianę jest duże.

Likwidacja gimnazjów może doprowadzić do poważnego kryzysu politycznego. Oznacza spór z nauczycielskimi związkami, które już grzmią, że nawet 100 tys. nauczycieli straci pracę. Z samorządami, którym zamykając gimnazja, odbierze pani część pieniędzy, jakie otrzymują na uczniów, a także z Kościołem, bo gimnazja stanowią największy odsetek pośród szkół katolickich.

Nie wiem, na jakich założeniach Związek Nauczycielstwa Polskiego opiera te wyliczenia. Zapewniam, że jeżeli dojdzie do likwidacji gimnazjów, pracujący w nich nauczyciele na tym nie stracą. Wprowadzimy mechanizm, który będzie im gwarantował pracę w zreformowanej szkole podstawowej lub liceum ogólnokształcącym. Co do Kościoła, to miałam już spotkanie z przedstawicielami episkopatu i są oni otwarci na zmiany. Reforma będzie konsultowana z Kościołem jako partnerem społecznym. A jeżeli chodzi o samorządy, to mam od kilku z nich sygnały, że byłyby zainteresowane przeprowadzeniem pilotażu reformy.

Ale gminom ubędzie jeden rocznik uczniów, który trafi do szkół ponadpodstawowych prowadzonych przez powiaty, a co za tym idzie, dostaną mniej pieniędzy.

Planujemy we współpracy z samorządami zmienić system podziału subwencji oświatowej, tak by był bardziej efektywny.

Już teraz samorządy dokładają do edukacji około 22 mld zł i te nakłady systematycznie rosną.

Nic w tym dziwnego, prowadzenie szkół to jeden z podstawowych obowiązków samorządu.

Likwidacja tzw. godzin karcianych raczej nie poprawi sytuacji finansowej samorządów. Obniży czas pracy nauczycieli, który i tak jest jednym z najniższych na świecie.

Chcę zlikwidować związaną z godzinami karcianymi biurokrację i pewną fikcję. Są sytuacje, w których na siłę kreuje się dodatkowe zajęcia dla nauczyciela, by mógł się rozliczyć z wypracowania tych godzin.

To margines. W ramach tych godzin w bardzo wielu szkołach prowadzone są koła zainteresowań czy zapewniona jest opieka świetlicowa.

I nauczyciele robili to wszystko, zanim te godziny wprowadzono. Nie sądzę, by nauczyciel odmówił dyrektorowi poprowadzenia koła zainteresowań, nawet jeżeli jego dodatkowa aktywność na terenie szkoły nie będzie wynikała wprost z zapisów Karty nauczyciela.

Planuje pani zmiany w tej ustawie, np. podniesienie nauczycielskiego pensum?

To ostatnia rzecz, o jakiej chcę dyskutować. Chcę, aby związki nauczycielskie były moim partnerem.

A jak zamierza pani zachęcić do dalszego rozwoju tych nauczycieli, którzy osiągnęli najwyższy stopień awansu zawodowego i nie mają już żadnej motywacji do podnoszenia swoich kwalifikacji? To już przeszło połowa pedagogów pracujących w polskich szkołach.

Wprowadzimy jeszcze jeden, piąty stopień awansu, czyli stanowisko nauczyciela specjalisty, co będzie wiązało się z wyższą pensją. Ponadto zamierzam sporą część środków z unijnej puli pieniędzy przeznaczyć na działania podnoszące nauczycielskie kwalifikacje.

Jakie jeszcze zmiany czekają polską szkołę?

Wspólnie z ministrem sportu, i to jest jego inicjatywa, chcemy przemodelować zajęcia wychowania fizycznego i przywrócić szkolne kluby sportowe, tzw. SKS-y. Na wzór amerykański będziemy chcieli wprowadzić rozwiązanie, które będzie obligowało uczniów do bycia członkiem wybranej przez nich drużyny sportowej. Na rozwój związanej z tym infrastruktury samorządy dostaną pieniądze. �

©� WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

Więcej możesz przeczytać w 51/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.