Megabitowa rewolucja

Megabitowa rewolucja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przemysł informatyczny jest od prawie dwudziestu lat najważniejszym z motorów napędzających światową gospodarkę
W ciągu czterech lat pięćdziesiąt najszybciej rozwijających się firm informatycznych w USA zwiększyło zyski o 2465 proc. W październiku 1997 r. wartość kapitałowa Microsoftu wynosiła 166 mld dolarów, Intela - 152 mld dolarów. W tym samym czasie łączna wartość kapitałowa trzech największych amerykańskich firm samochodowych, czyli Chryslera, Forda i General Motors, osiągnęła jedynie 128 mld dolarów. Prawdopodobnie to dopiero początek rewolucji informatycznej, która może przynieść bogactwo zarówno społeczeństwom, jak i osobom prywatnym. W Europie przemysł informatyczny jest jednym z największych i najszybciej rozwijających się sektorów gospodarki. W latach 1995-1996 jego tempo wzrostu było mniej więcej o 6 proc. szybsze od notowanego w całym przemyśle.

Produkcja oprogramowania jest w USA trzecią co do wielkości dziedziną przemysłu, w której płaci się pensje dwa razy wyższe od średniej krajowej, a dochód wypracowany w ostatnim roku wyniósł 102,8 mld dolarów - wynika z badań finansowanych przez Business Software Alliance. "Najważniejszym wydarzeniem ekonomicznym poprzedniej dekady było wprowadzenie na rynek komputerów PC. Nowe firmy, zaczynając od zera, doszły do stu miliardów zysku rocznie. Była to największa erupcja bogactwa, jaką mieliśmy na ziemi. Należę do tych szaleńców, którzy twierdzą, że Internet doprowadzi do znacznie większych zysków" - stwierdził L. John Doerr, współwłaściciel Kleiner Parkins Caufield & Bayres, jeden z głównych udziałowców Compaq, Sun i Netscape. Podobnych szaleńców jest więcej: 15 lipca 1995 r. firma Sun Microsystems ogłasza, że Internet jest celem strategicznym na najbliższe lata. 9 sierpnia startuje Netscape. 7 grudnia Bill Gates informuje, że jego firma skoncentruje swoje siły na Internecie, a 9 grudnia Digital Equipment Company uznaje nowe medium za absolutny priorytet. Rozwój informatyki może jednak zostać zahamowany przez brak odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. Pod koniec 1998 r. Komisja Europejska na zamówienie Rady Europy przygotowała raport zatytułowany "Job opportunities in the Information Society". Komisja ocenia, że obecnie w krajach Unii Europejskiej brakuje pół miliona informatyków, a w roku 2002 niedobory te zwiększą się do miliona dwustu tysięcy. Dodatkowo Komisję Europejską niepokoi fakt, że "Stany Zjednoczone podniosły ostatnio o 135 tys. limit wiz imigracyjnych dla specjalistów w dziedzinie technologii informacyjnej". Decyzja Stanów Zjednoczonych jest całkowicie zrozumiała. Opracowany pod koniec 1997 r. w Department of Commerce raport "America?s New Deficit: the shortage of information technology workers" o rynku pracy dla informatyków zawiera niepokojące dane. Przewiduje on, że do roku 2005 powstanie 820 tys. nowych miejsc pracy w przemyśle informatycznym, na wypełnienie stanowisk opuszczonych przez odchodzących na emerytury lub do innych zajęć potrzeba dodatkowych 227 tys. pracowników. W sumie Stany Zjednoczone potrzebują 1,047 mln nowych specjalistów. Do roku 2005 uniwersytety amerykańskie i wyższe szkoły zawodowe wykształcą zaś nie więcej niż 350 tys. Braków nie będzie można uzupełnić, dokształcając niefachowców na kursach wieczorowych. Wyraźnie zwiększa się bowiem zapotrzebowanie na specjalistów o najwyższych kwalifikacjach. I tak: popyt na programistów wzrośnie o 12 proc., podczas gdy na analityków systemów - o 112 proc., a na uczonych (computer scientists) - o 90 proc. Już dziś wiele firm zakłada filie w krajach, gdzie potrzeby kadrowe lokalnej gospodarki są niewielkie, a podaż dobrze wykształconej młodzieży jest duża. Amerykańskie koncerny informatyczne zatrudniają ponad 200 tys. osób w Indiach, a tysiące programistów w republikach nadbałtyckich pracuje dla firm amerykańskich i zachodnioeuropejskich. Przemysł informatyczny kojarzy się przede wszystkim z Doliną Krzemową, w której jest ponad 7500 firm komputerowych o wartości giełdowej przekraczającej 450 mld dolarów. Co tydzień pojawia się tu jedenaście nowych firm, a codziennie przybywa 62 kolejnych milionerów. Od lat jednak w wielu różnych miejscach na świecie buduje się centra konkurujące z Doliną Krzemową. Uważa się bowiem, że opłaca się zakładać laboratoria w okolicach, gdzie są dobrzy fachowcy, a ceny nieruchomości są niskie. Laboratoria powstają więc w okolicach Seattle, Bostonu, Nowego Jorku, w Teksasie, a także na Tajwanie, w Hongkongu, Izraelu, Irlandii, Anglii i Francji. Wydaje się, że boom informatyczny można by wykorzystać do przyspieszenia rozwoju gospodarczego w Polsce. Inwestycje w przemyśle informatycznym można prowadzić szybciej niż gdzie indziej i wymagają one mniejszego kapitału. Niestety, także u nas brakuje fachowców. W czerwcu 1998 r. Motorola ogłosiła, że w otwieranym w Krakowie laboratorium badawczo-rozwojowym planuje zatrudnienie 500 osób o wysokich kwalifikacjach, w tym 30 proc. z doktoratem. Gdyby te plany zostały zrealizowane, Motorola wyssałaby z polskiego rynku pracy niemal wszystkich specjalistów. Laboratoria badawcze Microsoftu, Intela, ATT i innych podobnych firm wciąż szukają nowych pracowników ze stopniem doktora oraz zakładają laboratoria za granicą: Microsoft w Chinach, Intel w Izraelu, IBM w Szwajcarii, Japonii i w Indiach. Jeśli firmy te zechcą założyć w Polsce filie, natrafią na poważną przeszkodę - brak kadr. Polskie politechniki i uniwersytety nie są w stanie wykształcić więcej fachowców. W wielu wypadkach poziom oferowanego kształcenia jest niski. Uczelniom często brakuje sal wykładowych i komputerów.

Doktor informatyki w poszukiwanej specjalności z Polski bez trudu znajdzie pracę w USA za sto tysięcy dolarów rocznie

Największą jednak bolączką jest brak odpowiednio przygotowanych nauczycieli akademickich. Nie ma chyba w Polsce szkoły wyższej, która miałaby kadrę zdolną do wykładania na nowoczesnym, światowym poziomie wszystkich głównych przedmiotów uznawanych za kanon wykształcenia informatyka. Instytut Informatyki Politechniki Poznańskiej, niewątpliwie jeden z największych i najlepszych w Polsce, zatrudnia trzech profesorów tytularnych. Dla porównania na małym amerykańskim Uniwersytecie Cornell pracuje trzynastu profesorów zwyczajnych w Instytucie Informatyki i co najmniej drugie tyle profesorów informatyki na Wydziale Elektroniki. Najważniejszą przyczyną tego stanu rzeczy jest drenaż mózgów. Pensja początkującego programisty z licencjatem w Polsce wynosi ponad 6 tys. zł miesięcznie i jest dwukrotnie wyższa od maksymalnej pensji profesora zwyczajnego. Doktor informatyki w poszukiwanej specjalności z Polski bez trudu znajdzie pracę w USA za 100 tys. dolarów rocznie. Ci, którzy zostają, muszą dorabiać na boku. W rezultacie tempo ich rozwoju naukowego jest bardzo wolne i jeśli nawet po wielu latach osiągną oni kolejny szczebel kariery akademickiej, to rzadko będą zdolni do konkurowania z kolegami z innych krajów. Problem ten wymaga natychmiastowego rozwiązania, ponieważ jeszcze przez wiele lat informatyka może być stosunkowo łatwo dostępnym źródłem znacznych dochodów społeczeństwa i państwa. Warto przypomnieć opublikowany w "New York Times" artykuł Louisa Uchitelle?ego, który pyta: "Dlaczego aż tylu Amerykanów zbiedniało w ciągu ostatnich dwudziestu lat, w czasie gdy niewielka grupa bogaci się w tak oczywisty sposób? Dlaczego różnice w dochodach nieustannie rosną, nawet w okresach stałego rozwoju ekonomicznego?". Paul Krugman, ekonomista uważany za poważnego kandydata do Nagrody Nobla, odpowiada: "Rozwój nowych technologii premiuje ludzi doskonale wykształconych, windując ich pensje, ale pomija ludzi z gorszymi kwalifikacjami". Dodatkowym argumentem na rzecz tezy, że kształcenie informatyków jest opłacalną inwestycją, są dane opublikowane w opracowanym przez Bank Boston dokumencie "MIT: the Impact of Innovation". Absolwenci Massachusetts Institute of Technology założyli 4 tys. firm, które w 1994 r. dawały zatrudnienie milionowi pracowników, generując przychody w wysokości 232 mld dolarów. Gdyby firmy te tworzyły oddzielne państwo, stanowiłyby 24. potęgę ekonomiczną świata. Trzeba też uwzględnić fakt, że ten milion pracowników daje zatrudnienie co najmniej następnemu milionowi sklepikarzy, nauczycieli, policjantów i piekarzy. Jeśli dziś polscy politycy podejmą właściwe decyzje, za kilka lat przyniosą one efekty ekonomiczne. Jeśli nie, Polska w dalszym ciągu będzie co najwyżej źródłem taniej, nisko kwalifikowanej siły roboczej i nie będzie uczestniczyć w podziale ogromnych zysków płynących z rozwoju technologii.

Więcej możesz przeczytać w 33/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.