KALEJDOSKOP KULTURALNY

KALEJDOSKOP KULTURALNY

Dodano:   /  Zmieniono: 

KSIĄŻKI

Mariusz Cieślik

1. „Dziewczyna z pociągu”

Paula Hawkins

ŚWIAT KSIĄŻKI

2. „Twój dziennik”

Regina Brett

INSIGNIS

3. „A nie mówiłem?”

Tomasz Lis

RINGIER AXEL SPRINGER POLSKA

4. „365 dni bez stresu”

Opracowanie zbiorowe

OLESIEJUK

5. „Co nas nie zabije”

David Lagercrantz

CZARNA OWCA

6. „Grey. Pięćdziesiąt twarzy Greya oczami Christiana”

E.L. James

SONIA DRAGA

7. „Żniwa zła”

Robert Galbraith (J.K. Rowling)

WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE

8. „Inwazja bazgrołów”

Zifflin

NASZA KSIĘGARNIA

9. „Moje córki krowy”

Kinga Dębska

ŚWIAT KSIĄŻKI

10. „Zero”

Marc Elsberg

W.A.B.

DANE POCHODZĄ Z SALONÓW SIECI EMPIK

Boom i antypody

Nawet zawodowemu recenzentowi zdarzają się czasem chwile zachwytu. I tak było w czasie lektury „Ścieżek północy” Richarda Flanagana, książki nagrodzonej przed dwoma laty Bookerem. Jest to najlepsza nowa powieść, jaką czytałem w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Wszystko jest tu na najwyższym poziomie: pomysł, temat i literackie wykonanie. Bohaterem tej książki jest pochodzący z Tasmanii lekarz Dorrigo Evans, sławny i podziwiany za odwagę w ratowaniu życia żołnierzom podczas budowy tzw. Kolei Śmierci w czasie II wojny światowej. To taka japońska odpowiedź na stalinowski Biełomorkanał, gdzie nie liczono się z życiem więźniów zmuszanych do niewolniczej pracy przy budowie linii kolejowej z birmańskiego Rangunu do tajlandzkiego Bangkoku. Umarło ich tam w ciągu półtora roku co najmniej 100 tys., choć ta liczba może być nawet dwukrotnie wyższa. W wersji nieco komiksowej pokazano tę historię w słynnym „Moście na rzece Kwai”. U Flanagana mamy jednak beznamiętny, pełen szokujących szczegółów opis głodu, chorób i znęcania się nad jeńcami. Ale nie jest to bynajmniej opowieść o heroizmie. Raczej o miłości i paradoksach, w jakie obfituje ludzki los. Bo w trudnym wojennym czasie bohater spotyka kobietę, z którą chciałby spędzić życie. Tyle że to niemożliwe. Australijczyk Flanagan okazuje się w tej książce jednym z najwybitniejszych współczesnych pisarzy. A spektakularny sukces „Ścieżek północy” oraz powieści Nowozelandki Eleanor Catton „Wszystko co lśni” może sugerować, że literatura z antypodów ma szansę na boom w rodzaju tego, który w latach 70. XX w. stał się udziałem pisarzy iberoamerykańskich.

Duch Nowej Fali

POECI POKOLENIA NOWEJ FALI ZBLIŻAJĄ SIĘ DO SIEDEMDZIESIĄTKI ALBO JUŻ JĄ PRZEKROCZYLI, ALE WCIĄŻ SĄ LITERAC- KO AKTYWNI. Wolę jednak aktywność w stylu Jerzego Kronholda niż Adama Zagajewskiego, który ogłosił niedawno w „Gazecie Wyborczej” żenujący wiersz antyrządowy. Autor „Skoku w dal” skupia się na najważniejszych sprawach poezji i życia. Pisze o miłości, śmierci, przemijaniu. Te wiersze to przede wszystkim zapis odchodzenia osoby najbliższej, momentami przejmujący. Nie bez perspektywy na pocieszenie, jak w moim ulubionym „Wysokim protektoracie”.

JERZY KRONHOLD, „SKOK W DAL”, WYDAWNICTWO LITERACKIE

Skarb Bartoszewskiego

TO JUŻ OSTATNIA KSIĄŻKA ZE WSPÓLNEGO CYKLU WŁADYSŁAWA BARTOSZEWSKIEGO I MICHAŁA KOMARA.

Kolejnych nie będzie, bo nawet ludzie, którzy przeżyli Auschwitz i więzienia stalinowskie, mają swoją wytrzymałość. Bartoszewski odszedł w ubiegłym roku, miał jednak to szczęście, że trafił na kogoś, kto poświęcił kilka lat, by spisać jego wspomnienia o najważniejszych postaciach życia politycznego i intelektualnego drugiej połowy XX w. To prawdziwy skarb, niedługo nie będzie już na tym świecie nikogo, kto dobrze znał również ludzi z elit przedwojennych.

WŁADYSŁAW BARTOSZEWSKI, MICHAŁ KOMAR, „PRAWDA LEŻY TAM, GDZIE LEŻY”, PWN

MUZYKA

Piotr Metz

Autor: Rihanna

W świecie muzyki pop trzyletnia przerwa między albumami i kilkakrotne przesuwanie daty wydania nowej płyty nie wróżą projektowi dobrze. Rihanna nie zniknęła wprawdzie zupełnie z rynku, ale wydawało się, że jest na zakręcie. Tymczasem dzięki nowej płycie wokalistka wchodzi na zupełnie inny poziom. To już nie jest kilka przewidywalnych przebojów z wypełniaczami pomiędzy nimi, ale album pokazujący wszechstronność artystkiswobodnie poruszającej się na granicy gatunków. Po raz pierwszy przytłaczająca jej nagrania supernowoczesna produkcja ustępuje pola jej głosowi. I dobrze, bo możliwości wokalne Rihanny są bardzo duże. Flirtuje tu nawet z bluesem w najlepszej piosence z płyty zatytułowanej „Higher” (podobnie jest zresztą w ubiegłorocznym nagraniu „FourFiveSeconds” z Kanye Westem i Paulem McCartneyem). Notabene lista współpracowników jest tu imponująca, jak zwykle w przypadku Rihanny. Zaskakujące bywają też wybory repertuarowe, choćby nowa wersja piosenki zespołu Tame Impala. Tak czy owak można powiedzieć, że wokalistka nagrała pierwszą w dorobku prawdziwie autorską płytę.

1. „Król Albanii”

Popek & Matheo

STEP RECORDS/CD-CONTACT

2. „Love Jazz & The City” (Platinum Edition)

Różni wykonawcy

MY MUSIC

3. „25”

Adele

XL RECORDINGS/SONIC

4. „Jump Back”

The Rolling Stones

UM3/UNIVERSAL

5. „Paris”

ZAZ

WARNER

6. „Blackstar”

David Bowie

SONY

7. „This Is Acting”

Sia

SONY

8. „Annoyance and Disappointment”

Dawid Podsiadło

SONY

9. „How Big, How Blue, How Beautiful”

Florence and the Machine

UNIVERSAL

10. „Beyoncé”

Beyoncé

SONY

DANE WEDŁUG OFICJALNEJ LISTY SPRZEDAŻY DOTYCZĄ OKRESU 29.01-04.02.2016

Oni i Ono

KONSEKWENCJA I DETERMINACJA OSIEMDZIESIĘCIOLETNIEJ YOKO ONO, KTÓRA PRÓBUJE BYĆ KIMŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO WDOWĄ PO LENNONIE, GODNA JEST PODZIWU. Pomaga jej w tym współpraca z artystami młodszymi o pokolenie albo nawet dwa. To oni odkrywają na nowo utwory Japonki, które kiedyś traktowano co najwyżej jako ciekawostkę. Po ośmiu latach od płyty z remiksami pojawia się właśnie jej druga odsłona, a Ono wspierają na tym albumie m.in. Moby, Sparks, Miike Snow i Cibo Matto.

YOKO ONO, „YES, I’M A WITCH TOO”, MANIMAL

Pralnia dźwięku

SURREALIZM POMYSŁU SUGERUJE PRZEROST FORMY NAD TREŚCIĄ. Ważna jest jednak jego realizacja, a z tym duet Matmos radzi sobie dobrze. I to mimo tego, że ogranicza sobie pole manewru do samplowania wyłącznie dźwięków... działającej pralki. Muzycy kolejny raz wykazują się niezwykłą pomysłowością w kreowaniu brzmieniowych eksperymentów. Mimo powtarzalności niektórych efektów, warto poczekać na świetny finał. Jak łatwo zgadnąć – jest nim wirowanie.

MATMOS, „ULTIMATE CARE II”, THRILL JOCKEY

FILMY

Krzysztof Kwiatkowski

1. „Planeta Singli”

Reż. Mitja Okorn

KINO ŚWIAT

2. „Pitbull. Nowe porządki”

Reż. Patryk Vega

VUE MOVIE

3. „Zjawa”

Reż. Alejandro González Iñárritu

IMPERIAL CINEPIX

4. „Misiek w Nowym Jorku”

Reż. Trevor Wall

KINO ŚWIAT

5. „Alvin i wiewiórki: Wielka wyprawa”

Reż. Walt Becker

IMPERIAL CINEPIX

6. „Spotlight”

reż. Tom McCarthy

UIP

7. „Co ty wiesz o swoim dziadku?”

Reż. Dan Mazer

MONOLITH

8. „Odlotowa przygoda”

Reż. Enrique Gato

UIP

9. „The Boy”

Reż. William Brent Bell

KINO ŚWIAT

10. „Moje córki krowy”

Reż. Kinga Dębska

KINO ŚWIAT

DANE WEDŁUG STATYSTYK MULTIKINA DOTYCZĄ WEEKENDU 05-07.02.2016

Była sobie dziewczyna

Kinowy maraton filmów nominowanych do Oscara trwa. Na ekrany wchodzi właśnie „Brooklyn”, pretendujący do trzech statuetek. Pozornie jest to kolejna rzewna opowieść o ubogiej Irlandce, która w latach 50. jedzie za chlebem za ocean. Jednak John Crowley umie odnaleźć w tym schemacie świeżość. Ellis Lacey jest skromną, dobrze wychowaną i religijną dziewczyną. Jednak rodzinna miejscowość ma jej do zaoferowania tylko kiepską pracę u wrednej właścicielki sklepu. Z pomocą księdza- -emigranta bohaterka wyjeżdża, by zacząć nowe życie w Nowym Jorku. Crowley pokazuje trudne początki na obczyźnie: tęsknotę za bliskimi, obcość, samotność. Powolny proces przystosowania się, poznawanie ludzi i zwyczajów. Reżyser gorzko przedstawia perspektywę ówczesnych kobiet: „czekanie na cudzą łazienkę na cudzym korytarzu pensji” albo „czekanie przed własną łazienką, gdzie damski bokser z włosami sterczącymi z uszu czyta gazetę na sedesie”. Bohaterka poznaje Włocha, w którym z marszu się zakochuje. Jednak kiedy dziewczyna na krótki czas wraca do Irlandii, „Brooklyn” wychodzi z kolein sztampy. Staje się refleksją nad tym, że każdy wybór w życiu przekreśla inną drogę. Może szczęśliwszą, może nie. Jest tu refleksja nad wpływem przypadku na nasze losy, ale też opowieść o odcinaniu się od korzeni i stawaniu na własnych nogach. Autor scenariusza,Nick Hornby (twórca bestsellerowych powieści w rodzaju „Wierności w stereo” czy „Był sobie chłopiec”), umie połączyć melodramat z inteligentnymi spostrzeżeniami o świecie. Razem z Crowleyem i odtwórczynią głównej roli, Saoirse Ronan, pokazują drogę bohaterki od zahukanej, spłoszonej dziewczyny do świadomej siebie kobiety. Historia emigracji staje się historią dojrzewania.

„BROOKLYN”, REŻ. JOHN CROWLEY, IMPERIAL CINEPIX

Mistrz i błazen

PETER GREENAWAY LUBI SZOKOWAĆ. ODKRYWA MNIEJ ZNANE KARTY HISTORII SZTUKI, I WŁASNĄ WYOBRAŹNIĄ ZAPISUJE ROZDZIAŁY, O KTÓRYCH WIEMY NIE- WIELE. Tak jest też w filmie, w którym pokazał – jak mówi – „10 dni, które wstrząsnęły Eisensteinem”. „Odtwarza” podróż radzieckiego reżysera do Meksyku w roku 1930, twierdząc, że od filmu, który miał kręcić, ważniejsza była inicjacja seksualna z miejscowym chłopakiem. Robi z autora „Pancernika Potiomkina” błazna. Jednak filmie mało zostaje z samego Eisensteina. Klaun nie nakręciłby „Aleksandra Newskiego” ani „Iwana Groźnego”.

„EISENSTEIN W MEKSYKU”, REŻ. PETER GREENAWAY, BOMBA FILM

Bezpretensjonalne barany

GRÍMUR HÁKONARSON ZROBIŁ FILM O LUDZIACH, DLA KTÓRYCH BARANY SĄ WSZYSTKIM. Mieszkańcy islandzkiej prowincji zajmują się hodowlą tych zwierząt od pokoleń. Pojawienie się w jednym ze stad choroby odbiera im coś więcej niż źródło dochodów. Jest jednak w „Baranach. Islandzkiej opowieści” również historia próby pojednania braci. Mieszkają obok siebie, ale urazy nie pozwalają im z sobą rozmawiać. To film zaskakujący, bezpretensjonalny i zabawny.

„BARANY. ISLANDZKA OPOWIEŚĆ”, REŻ. GRÍMUR HÁKONARSON, GUTEK FILM

AUTO

Mariusz Staniszewski

To nie jest auto od bujania w obłokach

Oczywiście możecie powiedzieć, że facet, który co tydzień jeździ innym samochodem, musi być rozpuszczony jak dziadowski bicz i stracił kontakt z motoryzacyjną polską rzeczywistością. No i rzecz jasna będziecie mieli rację. Bo kto normalny kupuje samochody, które pod maską mają grubo ponad 200 koni, setkę osiągają w kilka sekund, a elektroniki jest w nich więcej niż w siedzibie Microsoftu? Właściwie to ktoś je jednak kupuje, bo trochę ich widać na ulicach. Ale przecież większość aut jest inna. Citroën postanowił sprowadzić tego rozpieszczonego człowieka na ziemię i udostępnił model C-Elysée. Linia auta nie jest designerskim fajerwerkiem. Przypomina pojazd sprzed dwóch dekad. Francuzi nazywają to klasycznym stylem, no to przy tym pozostańmy. Znacznie lepiej jest w środku. W porównaniu z poprzednimi rocznikami tego auta widać znaczący postęp. Użyte w środku materiały powodują, że nie mamy już wrażenia, iż wsiedliśmy do wartburga. Kierownica nie jest wielofunkcyjna, ale panel sterowniczy jest dość wygodny i przejrzysty. Nie można mówić o jakiejś szczególnej ergonomii, ale pamiętajmy, że nie jest to klasa premium. Zaskoczeniem są tylne czujniki parkowania. Nie łudźmy się, pod maską też nie siedzi silnik, który nas zaskoczy. Jednostka napędowa ma pojemność 1,6 l i osiąga moc 115 koni. Producent podaje, że powinna spalać nieco ponad 5 l benzyny, ale zimą w cyklu mieszanym ciągnie 7,5 l. Jednak jeśli się weźmie pod uwagę rozmiary auta, nie jest to powód do krytyki. C-Elysée nie jest przeznaczony do wyścigów, więc od razu pozbądźmy się ambicji w tym zakresie. Nie oznacza to jednak, że samochód pozbawiony jest możliwości. Na długiej prostej na autostradzie udało mi się tego citroëna rozpędzić do 180 km/h. Co prawda od 160 km/h szło już opornie, ale się udało, więc jest to możliwe. C-Elysée ma jednak trzy inne zalety. Pierwsza to przestrzeń. W środku dość wygodnie, w trasę może się wybrać pięcioosobowa rodzina. Po drugie do bagażnika zapakuje się wiele potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy. Tylny kufer jest naprawdę obszerny i łatwo dostępny. Trzeci plus to cena. Najtańsza wersja tego auta kosztuje niecałe 40 tys. zł. Za takie pieniądze można kupić nieco lepiej wyposażone maluchy. ■

©� WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

KNOW-HOW

Grzegorz Sadowski

Obsidian, pogromca Kindle'a?

Z czytnikami książek jest tak, że każdą rozmowę zawsze kończymy, stawiając pytanie, które ma w zamierzeniu zamknąć dyskusję: a jak się on ma do Kindle'a Amazona? Tak było do tej pory, bo oto mamy do czynienia z czytnikiem Inkbook Obsidian. Nie jest on pięć razy ładniejszy ani dwa razy szybszy od produktu giganta z Seattle. W zasadzie mimo pewnych różnic oba są do siebie podobne. Ale o tym za chwilę. Siłą Obsidiana jest to, co jest słabością Amazona na polskim rynku. Czytnik Inkbook Obsidian możecie kupić już za złotówkę z nielimitowanym dostępem (w abonamencie) do księgarni Legimi. To właśnie czyni go wyjątkowym, bo po raz pierwszy mamy produkt kompletny, z dostępem do sporej księgarni (12 tys. e-booków) bez ruszania się z domu. I ze strony obu firm to bardzo sprytny ruch, oznaczający, że na tym rynku gigantom nie będzie tak łatwo. Obsidian jest elegancki i to też zaskakuje, jest naprawdę dobrze wykonany i przemyślany. Od spodu mamy miękki plastik ułatwiający czytanie, ekran zaś jest płaski, jak w tablecie. Ekran o rozdzielczości 1024×758 oczywiście podświetlany. Oprócz dotykowego ekranu do dyspozycji mamy dwa przyciski przewijania. Kolejnym zaskoczeniem będzie system operacyjny: czytnik działa na Androidzie. Ma to swoje plusy i minusy. Minusem jest to, że w sytuacji kiedy czytnik jest zupełnie wyłączony musimy chwilę poczekać, nim się włączy. To w zasadzie drobiazg. Plusem – oczywiście sam Android i możliwość instalowania aplikacji. Tutaj na pokładzie jest wspomniana apka od Legimi, ostatnio czytane i dodane e-booki, usługa Midiapolis Drive – czyli chmura stworzona przez Arta Tech, producenta czytnika, czy prosty program pocztowy. Kolejna przewaga: chcecie mieć koniecznie Kindle'a, możecie sobie zainstalować aplikację i mieć obie rzeczy w jednym miejscu. Ale jest jeszcze więcej plusów: możliwość czytania książek w formacie epub (nie ma tego Amazon), czy czytanie PDF w systemie reflow. Do tego polskie urządzenie, serwisowane w Polsce i w tej cenie. Amazon ma się kogo obawiać.

Hyperloop coraz bliżej

ZESPÓŁ MIT ZOSTAŁ ZWYCIĘZCĄ W KON- KURSIE SPACEX HYPERLOOP NA PROJEKT KOLEJKI, KTÓRĄ BĘDZIE MOŻNA PODRÓ- ŻOWAĆ W TUBIE. To pomysł Elona Muska zakładający zbudowanie specjalnej tuby, w której będzie można podróżować z prędkością powyżej 1000 km/h. Sprawa ruszyła naprzód w czerwcu 2014 r., gdy Musk ogłosił konkurs na projekt kapsuły. Do rywalizacji zgłosiło się 1,2 tys. zespołów naukowców i inżynierów z całego świata. W tym drużyna z Polski – grupa młodych ludzi związanych z Politechniką Warszawską i Politechniką Wrocławską. Ich koncepcja prototypu pojazdu została dopuszczona do drugiego etapu. Zwycięzcą została jednak drużyna z MIT. Ich konstrukcja ma ważyć ok. 250 kg i zostanie wykonana z aluminium, włókna węglowego i poliwęglanów. Będzie także posiadać magnesy neodymowe, które umożliwią lewitację magnetyczną. Kapsuły będą przełączać się na koła w momencie opuszczania lub dojeżdżania do stacji, czyli wtedy gdy wymagane będą niskie prędkości.

Więcej możesz przeczytać w 7/2016 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.