Staniszewski: Komu wolno pytać

Staniszewski: Komu wolno pytać

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mariusz Staniszewski, zastępca redaktora naczelnego tygodnika “Wprost“ (fot.Arek Markowicz/Wprost)
W internecie pojawił się już zwiastun filmu „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Produkcja, która jeszcze nie jest gotowa, opowiada o dziennikarskim śledztwie prowadzonym po 10 kwietnia 2010 r. Możemy być pewni, że gdy tylko obraz pojawi się na ekranach, przywoła demony, jakie w polskim życiu publicznym pojawiły się po katastrofie smoleńskiej. Przetoczy się fala drwin i obelg wykluczających normalną rozmowę. Będzie to kolejna bitwa, w której nie bierze się jeńców, bo nie chodzi o prawdę, ale narzucenie swojej woli. O zarządzanie emocjami.

Dochodzenie prawdy po katastrofie smoleńskiej jest jednym z najjaskrawszych przykładów tego, że w Polsce najgorzej mają ci, którzy mają odwagę zadawać pytania. Jeśli ktoś zapyta o to, dlaczego szczątki samolotu rozrzucone były na tak wielkim terenie, dlaczego maszyna rozpadła się na tyle kawałków, dlaczego nie było dużego krateru, skoro jeszcze cały Tu-154 miał uderzyć w ziemię, jak samolot mógł się obrócić wokół własnej osi, jeśli był tak nisko, że zahaczyłby skrzydłem – może być pewny, że zostanie nazwany wariatem, który wierzy w teorie spiskowe. Każdy, kto zakwestionuje opis zdarzeń podany przez byłą ekipę rządową i sprzyjające jej media, trafia do szuflady dla ludzi niebezpiecznych. Co z tego, że zadawanie pytań i kwestionowanie informacji podawanych przez władzę jest jedynym sposobem dbania o higienę sprawowania rządów?

Co z tego, że dochodzenie do prawdy jest największą cnotą dziennikarzy, historyków i wszystkich innych naukowców? To wszystko jest bez znaczenia, gdy może podważyć zaprogramowany porządek.

Ale zasada koncesjonowania prawdy nie ogranicza się przecież wyłącznie do katastrofy smoleńskiej. Ten sam mechanizm poznaliśmy przy okazji agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. Ujawnienie dokumentów wykradzionych przez Czesława Kiszczaka rozwiało w tej sprawie wszelkie wątpliwości. I gdy wydawało się, że teraz były prezydent zostanie zmuszony do tego, by wreszcie rozliczył się z przeszłością, nagle zaczęto organizować marsze w obronie jego czci. W rzeczywistości są marsze broniące Wałęsę przed Wałęsą, bo jego utrata czci nie wiąże się z żadną kampanią pomówień, ale ujawniania prawdy. Cześć byłego prezydenta zależy więc wyłącznie od niego samego, od jego własnej przeszłości i sposobu, w jaki się z nią nie rozliczył.

Z szaleństwem zakazu demaskowania kłamstwa mieliśmy także do czynienia w przypadku książek i artykułów Jana Tomasza Grossa. Ci, którzy urealniali rozmiary zbrodni w Jedwabnem – strasznej i okrutnej – byli posądzani o antysemityzm. Nie miało znaczenia, że wcale nie próbowali nikogo wybielać, ale starali się po prostu przeprowadzić rzetelne badania i analizy oparte na dokumentach, a nie pogłoskach. Tu znów prawda miała mniejsze znaczenie, ważniejsze było wykorzystanie tej tragedii do bieżącej polityki i przybicie rasistowskiego piętna idącej po władzę prawicy.

Ale przecież i ona nie jest wolna od tego wirusa. Jakże trudno przyszło pogodzić się osobom sławiącym Żołnierzy Wyklętych, że jeden z nich dopuszczał się zbrodni na ludności cywilnej. Natychmiast został przecież uruchomiony mechanizm usprawiedliwiający palenie białoruskich wiosek okolicznościami wojny. Przyznanie, że ten czy inny oddział dopuścił się zbrodni, nie zmieni chlubnej historii Wyklętych, chroni natomiast prawdę przed kolejnym gwałtem.

Felieton ukazał się w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost”, który trafi do kiosków w poniedziałek, 21 marca 2016 r. "Wprost" można zakupić także  w wersji do słuchania oraz na  AppleStore i GooglePlay.