Kompleks Polski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Powiedzmy sobie szczerze: mało kto wpada w entuzjazm, gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski. Nawet przychylność jest raczej wyjątkiem. Funkcjonariusze straży granicznej i celnicy na lotniskach na widok polskiego paszportu zazwyczaj przybierają zatroskane miny i wzmagają czujność. Polskie nazwiska i imiona są w wielu krajach Europy sygnałem ostrzegawczym lub oznaką niezbyt wysokiego statusu. Polak cieszy się, gdy ktoś bierze go za Włocha czy Francuza. Z kolei Niemcy obrażają się śmiertelnie, gdy ktoś bierze ich za Polaków.
Punkt na czerwonej plamie

Od czego zależy sympatia czy antypatia do innego narodu, do jego przedstawicieli? Osobiste przeżycia mieszają się z osadzonymi w doświadczeniu historycznym wyobrażeniami, zakodowanymi w zbiorowej pamięci i kulturze popularnej. Wielki, choć nie zawsze trwały wpływ mają bieżące wydarzenia polityczne. Drobna różnica obyczajowa może w życiu codziennym przerodzić się w źródło poważnych nieporozumień. Ale często także zbytnia bliskość nie służy przyjaźni. Bliskość kulturowa łączy się z bliskością geograficzną, ta zaś z konfliktami, podczas gdy odmienność może się stać atrakcyjna, nabrać smaku egzotyki. Nie przypadkiem w Niemczech powiada się, że nie lubi się najbliższych sąsiadów, lecz lubi sąsiadów sąsiadów. Lubimy również tych, którzy nie sprawiają kłopotów, którzy nam nie zagrażają, nie są konkurentami. Nie lubi się biednych, choć i bardzo bogaci oraz silni także nie wzbudzają sympatii.

Każdy z nas ma w głowie mapę, na której zaznaczone są strony cywilizowane i niecywilizowane, atrakcyjne i mało pociągające, z sympatycznymi lub niezbyt sympatycznymi mieszkańcami. Kraje, do których warto jeździć, i te, których należy unikać. Tak jak istnieje hierarchia prestiżu zawodów, tak istnieje hierarchia prestiżu narodów, choć o niej nie zawsze wypada mówić. Z umieszczeniem Polski i Polaków na mapie sentymentów i wartości wielu cudzoziemców ma kłopot, gdyż - jak wiadomo - przez długi czas istniała ona tylko wirtualnie, a po II wojnie światowej przez długie lata należała do Wschodu, do bloku komunistycznego, ginęła w wielkiej czerwonej plamie. Ta przynależność skazywała nas na odmienność kulturową, która najczęściej okazywała się niższością. Świat dzielił się na tych, którzy oglądali Bonda, oraz tych, którzy pasjonowali się przygodami Stierlitza i Klossa. Na tych, którzy znali smak camemberta, i tych, którzy zadowalali się serem ogólnie nazywanym żółtym lub szwajcarskim. Na tych, którzy pili chianti, i tych, którzy raczyli się winem owocowym własnej roboty. Ta odmienna rzeczywistość budziła zainteresowanie i sympatię wśród tzw. ludzi postępowych na Zachodzie - marzących o alternatywnym, lepszym świecie i na nas projektujących te marzenia. Ci lubili nas bardzo, a raczej lubili swoje marzenia.

Polacy, robicie świetną rzecz!

Mniej więcej od roku, w związku z wojną w Iraku i sporem o konstytucję europejską, Polska znowu powróciła na czołówki gazet i wiadomości telewizyjnych. W Ameryce nasze zaangażowanie w Iraku przysporzyło nam sympatyków. Kiedy pod koniec sierpnia przyjechałem z rodziną do Waszyngtonu, na lotnisku Dulles celnik, starszy pan, weteran, zobaczywszy nasze polskie paszporty, uściskał nam serdecznie dłonie, mówiąc: "You guys do a great job in Iraq" ("Robicie świetną rzecz w Iraku"). Podobno także w Izraelu i ogólnie w żydowskiej diasporze wzrosła sympatia dla Polaków. Natomiast w Europie Zachodniej utrwalił się obraz nieodpowiedzialnych Polaków, którzy nie wiedzą, gdzie ich miejsce. Wzmocniły się też obawy o przyszłość Unii Europejskiej po przyjęciu nowych członków. W pamięci społeczeństw zapisane są różne wizerunki Polaków. W Wielkiej Brytanii pamiętają, że podczas II wojny światowej byliśmy po dobrej stronie. Pamięta się polskich lotników. Bardziej wykształceni wiedzą, że Polak stał się jednym z mistrzów angielskiej prozy. Tymi skojarzeniami pochlebiał mi kiedyś na przyjęciu w Oksfordzie siedzący obok mnie pan. Kiedy parę lat później byłem na podobnym przyjęciu wydanym przez rektora uniwersytetu w Bremie, mój sąsiad przy stole miał zgoła inne asocjacje. "Pan z Polski? Wszystkie sprzątaczki w naszym laboratorium są z Polski" - stwierdził. Nie chciał zapewne być nieuprzejmy. To tylko przyszło mu do głowy, by nawiązać konwersację.

Na początku lat 90. przebywałem z rodziną przez parę miesięcy w Edynburgu. Szkoci bardzo pozytywnie reagowali, kiedy dowiadywali się, że jesteśmy z Polski. Niektórzy pamiętali jeszcze polskich lekarzy, którzy zostali tam po wojnie. Chmurzyli się natomiast na wiadomość, iż mieszkamy w Niemczech. Oczywiście, także w Wielkiej Brytanii wizerunek Polaka dżentelmena, oficera i żołnierza został przesłonięty obrazem pracującego na czarno biedaka cwaniaka (stąd popularna przez pewien czas gra "spot a Pole", skracająca czas podróży publicznymi środkami komunikacji). Polaków rozpoznawano po wąsach, plastikowych torbach z tanich sklepów i obuwiu. Polacy, którzy osiedli tutaj po wojnie, nadal podkreślają swój dystans "do tych z Polski", którzy nie zachowują się tak, by można było się do nich przyznawać. Ale dzisiaj nawet na przykładzie sezonowych pracowników widać, jak bardzo poprawia się status Polaków. W Londynie można porozmawiać po polsku nie tylko ze spracowaną pokojówką w hotelu, ale także z hożą sprzedawczynią w eleganckim sklepie na Oxford Street, która zarabia pieniądze na studia i szlifuje angielski.

Niemiecka pamięć wybiórcza

Rejestrowana przez socjologów niechęć do Polaków w Austrii wynika chyba głównie z doświadczeń z emigracją lat 80., z lęku małego kraju, że zostanie zadeptany i wpędzony w chaos. Ówcześni uchodźcy, aby się utrzymać na powierzchni, gotowi byli na wiele, nie przestrzegali żadnych reguł. Opracowano metody, jak za darmo dzwonić z automatu do Polski, jak wielokrotnie jeździć metrem na ten sam jednorazowy bilet, jak odwrócić bieg licznika gazu czy elektryczności, by nie płacić rachunku. Irytacja wywołana tymi i podobnymi zachowaniami szybko przyćmiła habsburską nostalgię i marzenia o wielokulturowej Europie Środkowej.

W Niemczech przez długi czas dominował obraz Polaka ofiary. W popularnym wyobrażeniu historia Polski składała się z niezliczonych rozbiorów. Obok tego istniał długo wypierany ze sfery publicznej obraz Polaków jako nacjonalistów, prześladowców niemieckiej mniejszości i sprawców wypędzenia. Zachowała się też do dzisiaj pamięć o górnikach w Zagłębiu Ruhry i tkaczkach w Bremie. W tej pamięci mieści się drużyna piłkarska Schalke 04, w której grają Polacy, procesje w dniu Bożego Ciała i kobiety w chustkach, a także ich zamiłowanie do pewnych zestawień kolorystycznych, które wyśmiewano w Bochum: "Weiss und Blau - Polackenfrau" (Polka nosi się na biało-niebiesko). Z jednej strony jest to pozytywna pamięć o udanej asymilacji trudnej mniejszości (zwłaszcza w porównaniu z obecną mniejszością turecką), a z drugiej - polskie nazwiska do tej pory pozostały stygmatem. Nie zachowała się natomiast w Niemczech pamięć o tym, że Reichstag zbudowano na działce należącej przedtem do Raczyńskich, ani o tym, że uniwersytet w Konigsbergu uzyskał swoje prawa od Zygmunta Starego, ani o polskim wkładzie w pokonanie nazizmu, ani o polskiej strefie okupacyjnej w dolinie rzeki Ems itd.

Frakcja mężów polonofilów

Kiedyś sympatyków Polski można było spotkać wśród lewicowo nastawionej inteligencji niemieckiej. Typowy polonofil tego pokolenia zachwycał się "Myślami nieuczesanymi" Stanisława Jerzego Leca, twórczością Stanisława Lema, przeżył głęboko "Popiół i diament", znał filmy Romana Polańskiego. Bardziej wykształceni słyszeli o Leszku Kołakowskim, którego cenili za humanistyczną wersję marksizmu, lecz potem rozczarowali się jego "renegactwem". "Solidarność", tak jak wszędzie, skupiła na sobie uwagę, choć wywoływała ambiwalentne uczucia. Nazwisko Wałęsy było bodaj pierwszym, którego prawidłową wymową się interesowano. Papież, początkowo niezwykle lubiany, teraz raczej uosabia polskie wstecznictwo i z zadziwiającą regularnością pojawiają się wiadomości o jego rychłym ustąpieniu. W sporcie sympatii przysporzyła nam drużyna trenera Górskiego, której sława dotarła nie tylko na niemiecką prowincję, lecz aż do Afryki. Natomiast Małysz ("der kleine Pole") w związku z reakcjami polskich kibiców zbyt zaszedł Niemcom za skórę, by przysparzać nam sympatii.

Polki zdominowały rynek małżeński i są zdecydowanie pozytywnym symbolem statusowym. Ich mężowie tworzą silną frakcję polonofilów. Opinia o polskich robotnikach jest coraz bardziej pozytywna, choć łączy się z historycznie ugruntowanym przekonaniem, że naturalnym stanem rzeczy jest ten, w którym Niemiec jest pracodawcą, a Polak - pracownikiem. Istnieją liczne towarzystwa polsko-niemieckie, ogromna - w porównaniu z innymi krajami - liczba przekładów literackich. Wiele wysiłku włożono w poprawę wizerunku Polaka w Niemczech i Niemca w Polsce.

Polska historia braterska

W Stanach Zjednoczonych nie wszyscy wiedzą, gdzie leży Polska, szczególnie młodzież. Polak tam jest kimś z Europy, której już nie różnicuje pod względem kulturowym lub ekonomicznym. Czasami Amerykanie mają o tych podziałach dość abstrakcyjne wyobrażenie, jak na przykład pewna para małżeńska, która dwa lata temu w hotelu przysiadła się podczas śniadania do mojego stolika. "Pan jest Polski? Jakie to interesujące! A moja rodzina pochodzi z Walii. Byliśmy tam przed rokiem. To też jest chyba Europa Wschodnia, prawda?" - mówili. Dla jeszcze mniej biegłych w geografii i historii cały świat poza Stanami Zjednoczonymi jest równie zacofany i biedny. Wszystko jedno, czy chodzi o Polskę czy Panamę, Włochy czy Kamerun. Są też Amerykanie, którzy doznają w Polsce iluminacji. Gdy w drugiej połowie lat 90. moja waszyngtońska koleżanka otrzymała stypendium Fulbrighta na wyjazd do Krakowa, rodzina była rozżalona, że nie jest to jakiś inny, atrakcyjny kraj. Jechali jak na zesłanie, wrócili zauroczeni. Teraz jej mąż z zapałem uczy się polskiego, zafascynowany nawet jego trudnością. Czekają na nowy sabbatical, aby znowu spędzić go w Krakowie - nigdzie indziej.

Podskakujący polski karzeł

Wśród Rosjan lekceważenie dla polskiego karła, który podskakuje nie wiadomo dlaczego, miesza się z obrazem Polski jako niebezpiecznego, agresywnego sąsiada. Wyrzuty zbiorowego sumienia są rzeczą raczej nieznaną. Moskwa jest chyba jedyną stolicą europejską (w każdym razie poza granicami dawnej Rzeczypospolitej) upamiętniającą pomnikiem Minina i Pożarskiego także polską mocarstwowość. Kiedy raz nieopatrznie na seminarium w Bremie spytałem studentów pochodzących z Rosji o obraz Polaków, przedstawili mi wizerunek dwóch odwiecznych wrogów Rosji - Żyda i Polaka, zdrajców i krwiopijców. Członkostwo w NATO postrzegali jako kontynuację dziejów polskiej agresji. Studenci niemieccy słuchali tego z mieszanymi uczuciami, ale nie bez pewnej aprobaty, bo litość dla biednej Rosji jest tutaj powszechna. Jednocześnie jednak wielu Rosjan ciągle chwali się polskim pochodzeniem i ma lekki kompleks niższości kulturowej.

Żydzi i Polacy

Lubią nas Arabowie, bo pamiętają dawne poparcie dla Palestyńczyków i - niestety - domniemują wspólną niechęć do Żydów. Wśród Żydów obok niechęci spotyka się ogromny sentyment do Polski i języka polskiego jako języka dzieciństwa. Pewien nowojorski socjolog opowiadał mi, że jego matka pod koniec życia, po wielu latach spędzonych w Ameryce, chciała mówić tylko po polsku. Natomiast koleżanka z Wirginii była oburzona, gdy powątpiewałem w miejską urodę Warszawy. Takich przykładów jest wiele. Niestety, rzadko potrafimy uczynić z tej sympatii atut. Dużo jest małżeństw polsko-żydowskich. Być może rację ma znajoma - która wyjechała z Polski w 1968 r. i traktowała to jako ostateczne zerwanie, a potem wyszła za mąż za Polaka - gdy powiada: "Może Polacy i Żydzi nie lubią się, ale nie mogą bez siebie żyć".

Doceńmy Polskę

W każdym kraju można spotkać polonofilów. W czasach komunizmu w krajach zwanych wtedy "demoludami" sporo ich było wśród krytycznie nastawionych intelektualistów i dysydentów. Uczono się polskiego, bo zapewniał dostęp do świata, do informacji. Język polski i polska kultura były rozsadnikiem idei wolności. Jak wiemy, społeczeństwa nie zawsze akceptowały oficjalnie zarządzoną przyjaźń. Po 1989 r. stosunki z Czechami czy Węgrami nie poprawiły się tak bardzo, jak można by się spodziewać. Zapanowała dziwna konkurencja, kto jest bardziej "zachodni", kto najszybciej wyrwie się ze Wschodu. Dla naszych wschodnich sąsiadów - Litwinów, Ukraińców i Białorusinów - jesteśmy już Zachodem. Tu sympatia wzrosła, pozytywnie patrzy się na wspólne dziedzictwo Rzeczypospolitej.

Zdecydowanych polonofobów spotyka się rzadko. Na zachodzie Europy wśród postaw nieprzyjaznych przeważają raczej hamowane poprawością polityczną uprzedzenie i skrywane lekceważenie. Wydaje mi się, że największymi polonofobami są sami Polacy. Pełni kompleksów, zarazem żądni sukcesów, rzadko szanują się nawzajem. Wbrew ogólnemu przekonaniu, raczej wstydzą się swego kraju, niż go kochają. Oczywiście, w żadnym kraju nie brak sceptyków i krytyków, szczególnie w kręgach akademickich czy artystycznych. W Polsce jednak ten sceptycyzm i niewiara obejmuje także klasy, które gdzie indziej są nośnikiem spontanicznego patriotyzmu. Amerykanie z niższych warstw i z małych miast są żarliwymi patriotami. To oni walczyli w Wietnamie, gdy dzieci z klas wyższych na uniwersytetach protestowały przeciw tej wojnie. Niemcy z warstw niższych, mimo lat publicznego samobiczowania się za nazistowską przeszłość przez lewicowych polityków i intelektualistów, są przekonani, że są najbardziej pracowici, efektywni, najlepiej zorganizowani (choć to już dawno przestało być prawdą), po prostu - lepsi. A ich kraj jest najlepszym miejscem pod słońcem. Natomiast Polacy często mają negatywny autostereotyp i zdecydowanie zaniżone oceny swego kraju.

Zdzisław Krasnodębski. Filozof i socjolog, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz uniwersytetu w Bremie.