"Gwiezdne wojny" można kręcić przez kolejne tysiąclecia
Od"Gwiezdnych wojen" zaczęła się fascynacja kinem pokolenia dzisiejszych trzydziestokilkulatków. Dzieło George'a Lucasa przewróciło porządek filmowego świata. To, co dotychczas było kinem klasy B, jest obecnie najważniejszą częścią produkcji Hollywood. Lucas zapoczątkował tzw. kino nowej przygody, które stało się jedną z najbardziej dochodowych dziedzin amerykańskiej gospodarki.
Współczesny rynek filmowy to proste następstwo sekwencji wydarzeń zainicjowanych przez Lucasa: rozbuchane budżety, wielkie widowiska, w których zwykle efekty specjalne górują nad fabułą, a ciąg pościgów i eksplozji jest znacznie ważniejszy od logiki i następstw wydarzeń. Gdyby nie Lucas, kino byłoby dzisiaj technologicznie opóźnione o co najmniej dziesięć lat. 60-letni Kalifornijczyk nie spoczął zresztą na laurach - tworzy kolejne części kosmicznej sagi.
Wyścig technologii
Scenarzysta, reżyser, producent - jednym słowem - wizjoner Lucas wymyślił patent na nieustające odmładzanie swego sławnego cyklu. Wszystko po to, by sprostać oczekiwaniom nowych pokoleń widzów (starsi i tak pójdą do kina z sentymentu) oraz wykorzystać rosnące możliwości techniki. Jesienią zeszłego roku zakończył zdjęcia do ostatniej części nowych "Gwiezdnych wojen". Obecnie zajmuje się postprodukcją, tworzeniem efektów specjalnych i nakręca sprężyny gigantycznej machiny promocyjnej, by latem 2005 r. zmiotła ona wszystkie inne filmy z rynku.
Półtoraroczny odstęp między końcem zdjęć a premierą kinową to w Hollywood rzadkość. Ale Lucasa i jego firmę od efektów specjalnych (Industrial Light and Magic) czeka nie lada wyzwanie - muszą przyćmić "Władcę pierścieni. Powrót króla" Petera Jacksona. Każdy miesiąc na doszlifowanie efektu końcowego ma wartość dziesiątków milionów dolarów. Wystarczy spojrzeć na poziom efektów w kolejnych częściach filmu Jacksona. W grudniu 2001 r., kiedy do kin wchodziła pierwsza część sagi Tolkiena, czyli "Drużyna pierścienia", nie istniała jeszcze techniczna możliwość tak widowiskowego pokazania bitwy na polach Pellenoru, jak to możemy obecnie oglądać na ekranach. Poprzednia część sagi Lucasa, "Atak klonów", ukazała się na świecie w maju 2002 r. Tysiące sklonowanych żołnierzy widocznych w jednej ze scen mogło wtedy wchodzić do statków kosmicznych tylko w równym szyku. Podobnie jak tysiące stojących w szyku orków w pochodzącym z tego samego roku filmie "Władca pierścieni. Dwie wieże". Aby zindywidualizować ich ruchy i pokazać zapierającą dech w piersiach walkę tysięcy wojowników, Jackson potrzebował roku.
Władca gadżetów
W pojedynku z Jacksonem i jego trylogią Lucas ma jeszcze jedną przewagę. On nie adaptuje literatury, tylko opowiada włas-ną historię. Ma więc pełną kontrolę, zarówno nad swoim imperium, jak i nad fabułą. Efektem tego są kolejne miliony zarobione na okołofilmowych gadżetach - powieściach, komiksach czy grach komputerowych. Równocześnie te dodatki do filmów stale podtrzymują zainteresowanie gwiezdną sagą fanów, którzy zewsząd są przecież atakowani innymi kultowymi seriami ("Matrix", "Star Trek", "X-Men"). Najbardziej spektakularną akcję Lucas przygotował w 1996 r., kiedy zakończył multimedialny projekt "Cienie imperium". Opowiadał w nim o losach bohaterów gwiezdnej sagi między końcem "Imperium kontratakuje" a początkiem "Powrotu Jedi". Projekt składał się z powieści, serii komiksów, gier komputerowych, albumów, grafik, zabawek i płyty z soundtrackiem. Nie było tylko kinowego filmu. Wszystko sprzedało się znakomicie.
Nie kończąca się opowieść
Obecnie Lucas powtarza sprawdzony wcześniej scenariusz. Ostatni film kończy się wybuchem wojny klonów, a następny (przyszłoroczny) w pierwszych scenach pokaże ostatnią bitwę tej wojny. Pozwala to na stworzenie dziesiątków powieści, komiksów, gier i filmów animowanych rozgrywających się między tymi dwoma wydarzeniami.
Polscy fani "Gwiezdnych wojen" mogą uczestniczyć w projektach Lucasa w nie mniejszym stopniu niż ich rówieśnicy w Stanach Zjednoczonych. Ukazało się już u nas prawie sto książek i kilkadziesiąt komiksów rozgrywających się w odleg-łym wszechświecie. Mogliśmy zobaczyć, jak tysiące lat przed narodzinami Luke'a Skywalkera rycerze Jedi walczyli z imperium Sith, przeczytać, jak zginął nastoletni syn Hana Solo i księżniczki Lei, czy wcielić się - w jednej z dziesiątków gier - w postacie reprezentujące zarówno dobrą, jak i złą stronę konfliktu.
Choć oficjalnie przyszłoroczny film ma być - jak zarzeka się Lucas - absolutnie ostatni, mało kto w to wierzy. Coraz częściej mówi się o kolejnym serialu animowanym i następnych filmach telewizyjnych. Nim się obejrzymy, minie kilka lat i moc przenikająca wszechświat Lucasa wymusi na nim następną filmową trylogię.
Współczesny rynek filmowy to proste następstwo sekwencji wydarzeń zainicjowanych przez Lucasa: rozbuchane budżety, wielkie widowiska, w których zwykle efekty specjalne górują nad fabułą, a ciąg pościgów i eksplozji jest znacznie ważniejszy od logiki i następstw wydarzeń. Gdyby nie Lucas, kino byłoby dzisiaj technologicznie opóźnione o co najmniej dziesięć lat. 60-letni Kalifornijczyk nie spoczął zresztą na laurach - tworzy kolejne części kosmicznej sagi.
Wyścig technologii
Scenarzysta, reżyser, producent - jednym słowem - wizjoner Lucas wymyślił patent na nieustające odmładzanie swego sławnego cyklu. Wszystko po to, by sprostać oczekiwaniom nowych pokoleń widzów (starsi i tak pójdą do kina z sentymentu) oraz wykorzystać rosnące możliwości techniki. Jesienią zeszłego roku zakończył zdjęcia do ostatniej części nowych "Gwiezdnych wojen". Obecnie zajmuje się postprodukcją, tworzeniem efektów specjalnych i nakręca sprężyny gigantycznej machiny promocyjnej, by latem 2005 r. zmiotła ona wszystkie inne filmy z rynku.
Półtoraroczny odstęp między końcem zdjęć a premierą kinową to w Hollywood rzadkość. Ale Lucasa i jego firmę od efektów specjalnych (Industrial Light and Magic) czeka nie lada wyzwanie - muszą przyćmić "Władcę pierścieni. Powrót króla" Petera Jacksona. Każdy miesiąc na doszlifowanie efektu końcowego ma wartość dziesiątków milionów dolarów. Wystarczy spojrzeć na poziom efektów w kolejnych częściach filmu Jacksona. W grudniu 2001 r., kiedy do kin wchodziła pierwsza część sagi Tolkiena, czyli "Drużyna pierścienia", nie istniała jeszcze techniczna możliwość tak widowiskowego pokazania bitwy na polach Pellenoru, jak to możemy obecnie oglądać na ekranach. Poprzednia część sagi Lucasa, "Atak klonów", ukazała się na świecie w maju 2002 r. Tysiące sklonowanych żołnierzy widocznych w jednej ze scen mogło wtedy wchodzić do statków kosmicznych tylko w równym szyku. Podobnie jak tysiące stojących w szyku orków w pochodzącym z tego samego roku filmie "Władca pierścieni. Dwie wieże". Aby zindywidualizować ich ruchy i pokazać zapierającą dech w piersiach walkę tysięcy wojowników, Jackson potrzebował roku.
Władca gadżetów
W pojedynku z Jacksonem i jego trylogią Lucas ma jeszcze jedną przewagę. On nie adaptuje literatury, tylko opowiada włas-ną historię. Ma więc pełną kontrolę, zarówno nad swoim imperium, jak i nad fabułą. Efektem tego są kolejne miliony zarobione na okołofilmowych gadżetach - powieściach, komiksach czy grach komputerowych. Równocześnie te dodatki do filmów stale podtrzymują zainteresowanie gwiezdną sagą fanów, którzy zewsząd są przecież atakowani innymi kultowymi seriami ("Matrix", "Star Trek", "X-Men"). Najbardziej spektakularną akcję Lucas przygotował w 1996 r., kiedy zakończył multimedialny projekt "Cienie imperium". Opowiadał w nim o losach bohaterów gwiezdnej sagi między końcem "Imperium kontratakuje" a początkiem "Powrotu Jedi". Projekt składał się z powieści, serii komiksów, gier komputerowych, albumów, grafik, zabawek i płyty z soundtrackiem. Nie było tylko kinowego filmu. Wszystko sprzedało się znakomicie.
Nie kończąca się opowieść
Obecnie Lucas powtarza sprawdzony wcześniej scenariusz. Ostatni film kończy się wybuchem wojny klonów, a następny (przyszłoroczny) w pierwszych scenach pokaże ostatnią bitwę tej wojny. Pozwala to na stworzenie dziesiątków powieści, komiksów, gier i filmów animowanych rozgrywających się między tymi dwoma wydarzeniami.
Polscy fani "Gwiezdnych wojen" mogą uczestniczyć w projektach Lucasa w nie mniejszym stopniu niż ich rówieśnicy w Stanach Zjednoczonych. Ukazało się już u nas prawie sto książek i kilkadziesiąt komiksów rozgrywających się w odleg-łym wszechświecie. Mogliśmy zobaczyć, jak tysiące lat przed narodzinami Luke'a Skywalkera rycerze Jedi walczyli z imperium Sith, przeczytać, jak zginął nastoletni syn Hana Solo i księżniczki Lei, czy wcielić się - w jednej z dziesiątków gier - w postacie reprezentujące zarówno dobrą, jak i złą stronę konfliktu.
Choć oficjalnie przyszłoroczny film ma być - jak zarzeka się Lucas - absolutnie ostatni, mało kto w to wierzy. Coraz częściej mówi się o kolejnym serialu animowanym i następnych filmach telewizyjnych. Nim się obejrzymy, minie kilka lat i moc przenikająca wszechświat Lucasa wymusi na nim następną filmową trylogię.
Więcej możesz przeczytać w 4/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.