Ojczyzna malkontentów

Ojczyzna malkontentów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niezadowolenie - zawsze i ze wszystkiego - stało się w Polsce cnotą
Na czym polega w Polsce różnica między pesymistą a optymistą? Pesymista mówi: "Już gorzej być nie może". Optymista zaś z entuzjazmem twierdzi: "Może, może!". Podczas gdy międzynarodowa finansjera, menedżerowie, ekonomiści, politycy, a nawet zagraniczni turyści uznają Polskę za prymusa przemian i cenią ogrom naszych dokonań w czasie ostatniej dekady - vide uznanie przez tygodnik "Time" Hanny Gronkiewicz-Waltz za lidera nowego typu, który potrafi sprostać wyzwaniom XXI w. - jedynie 14 proc. Polaków uważa, że sytuacja gospodarcza naszego kraju jest dobra. Narzekamy na rząd, parlament, sądy, wolny rynek, konkurencję i czyhających za granicą wrogów. Cieszymy się natomiast, gdy innym wiedzie się gorzej. Malkontenctwo dotyczy przede wszystkim sfery dobra wspólnego - państwa, co oznacza, że często zachowujemy się aspołecznie, kierujemy się egoizmem, nie uznajemy państwa za swoje. Równocześnie co trzeci Polak określa własną kondyc- ję finansową jako niezłą, a 70 proc. uznaje, że w ostatnim roku nie uległa ona zmianie lub się poprawiła.
Istnienie owej przepaści między oceną indywidualnej sytuacji a opiniami na temat kondycji gospodarczej i politycznej kraju potwierdza, że mentalność sporej części społeczeństwa nadal zbudowana jest na wspólnocie klęski. Tymczasem Amerykanie potęgę swojego kraju zbudowali na wspólnocie sukcesu. Amerykańskie wzorce pomogły potem w osiągnięciu sukcesu azjatyckim "tygrysom". W historii najnowszej nie można znaleźć państwa, które rozwijałoby się, mając apatyczne społeczeństwo malkontentów.
Niezadowolenie z jakości życia rzadko motywuje nas do większego wysiłku, dużo energii tracimy natomiast na usprawiedliwienie nieróbstwa, bierności, niekompetencji. Przez wiele lat w Polsce obowiązywała - jak zauważyła prof. Halina Świda-Ziemba - moda na przegrane, smutne, pełne dramatów życie. Status outsidera miał być wyrazem wyższości duchowej. Pogardzano cechami decydującymi o sukcesie: kompetencją (oznaką banalnego profesjonalizmu), precyzyjnym organizowaniem czasu (wyrazem pełni życia były "nocne Polaków rozmowy"), wytrwałością i wizją celu, a przede wszystkim gotowością do kompromisu. O ile w filozofii sukcesu kompromis jest częściowym osiągnięciem celu, w filozofii klęski oznaczał jedynie rezygnację z własnych wyobrażeń i zamiarów. Przegrywając, Polacy oddychali z ulgą: nareszcie mogli być sobą. Stefan Kisielewski mawiał, że naszą specjalnością narodową jest przegrywanie wszystkiego na własne życzenie. Wskaźniki optymizmu wzrastały tylko w jednej sytuacji - wprost proporcjonalnie do ilości spożytego alkoholu.


Nosiciele pesymizmu

Marek Borowski - recenzent. Wicemarszałek Sejmu, były minister finansów. Skrajnie krytyczny wobec polityki gospodarczej Leszka Balcerowicza, którego atakuje z pozycji obrońcy ludu.

Jerzy Kropiwnicki - jasnowidz, który czarno widzi. Szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, którego strategia polega na atakowaniu ministra finansów.

Jan Olszewski - premier tysiąclecia. Niezadowolony, gdyż rządził zaledwie pół roku. Stara się przedłużyć swój polityczny czas (zwłaszcza na sejmowej trybunie), mówiąc wolno i często to samo na każdy temat.

Adam Słomka - destruktor. Rozbija każdą strukturę, w której się znajdzie. Ostatnio nie opuszcza go lustracyjna gorączka, szczególnie wobec polityków, z którymi kiedyś współpracował.

Jarosław Kalinowski - trybun ludu. Polityk PSL, który w krytyce rządu przebija często Andrzeja Leppera i Władysława Serafina. Choć był wicepremierem i ministrem rolnictwa, nie poczuwa się do odpowiedzialności za sytuację na wsi.

Piotr Szulkin - golem. W czasach PRL pokazywał grozę systemów totalitarnych manipulujących stechnokratyzowanym społeczeństwem. Gdy PRL się skończyła, obraził się, że widownia nie chce jego filmów.

Krzysztof Kąkolewski - detektyw. W znakomitych długich panoramicznych obrazach odkrywał mroczne strony duszy zbrodniarzy hitlerowskich. Ostatnio w nieco krótszych formach odkrywa, kto naprawdę rządzi Polską i światem.

Aleksander Małachowski - dyżurny krytyk kraju. Z pozycji krytyka realnego socjalizmu, więźnia politycznego i działacza "Solidarności" przeszedł do odbrązowiania III RP z bardzo lewicowych pozycji.

Andrzej Żuławski - primadonna. Nie zrozumiany przez otoczenie. Zapewniał, że "nie obraził się na kraj, ale nie ma ochoty słuchać, co mają mu tu do powiedzenia". "Tutaj palono czarownice równie długo jak w Europie. I w tej chwili też chcą kogoś spalić" - stwierdził i wrócił do Francji.

Zbigniew Preisner - emigrant in spe. Ogłosił publicznie, że wyjeżdża do Szwajcarii, gdyż nie wyobraża sobie życia "w kraju kłamstwa i paranoi". Swoim rozgoryczeniem zadziwił sympatyków, gdyż odniósł w Polsce prawdziwy sukces. Gdy wielu rodaków poczuło się tym dotkniętych, swoją deklarację nazwał prowokacją.

Siłę i pasję, jaką Polacy wkładają w przegrywanie, Adam Michnik określił "syndromem Gołoty". Przegrywanie oznaczające marnowanie najbardziej sprzyjających okazji ma swoje korzenie w historii. Polacy, którzy wykazywali wiele heroizmu w walce z zewnętrznym zagrożeniem, rzadko potrafili porozumieć się między sobą. Po odzyskaniu niepodległości natychmiast rozpoczęła się nagonka na prezydenta Gabriela Narutowicza zakończona zabójstwem. Wybuchł skandal wokół "Przedwiośnia" Stefana Żeromskiego - pisarza oskarżano o szerzenie kryptokomunizmu i pornografii. Parlament nie pozwalał w pierwszych latach II RP na sprawne funkcjonowanie rządu, co doprowadziło do zamachu majowego w 1926 r. Później Sejm nadal prowadził jałowe debaty, a partyjni przywódcy trwonili pokłady społecznego zaufania, jakimi obdarzyło ich społeczeństwo na progu niepodległości.
Psychologowie mówią o polskim narcyzmie: zapatrzeniu w siebie i nieumiejętności radzenia sobie z krytyką. "Jako społeczeństwo w maniakalno-depresyjnej narcystycznej dynamice mamy różne cykle. Większość jest wzburzona albo obrażona, że trzeba płacić jakąś cenę za sprawne państwo, którego na dodatek jeszcze nie ma, a przecież nam się należy. Inni popadają w apatię, głęboko rozczarowani pewnością, że już nikt z zewnątrz nas nie zbawi. Z kolei większość tych, którzy są aktywni, oskarża się wzajemnie, inwestując energię w utrwalanie swojej pozycji i wzmacnianie władzy, a interes całości gdzieś się gubi" - stwierdził psycholog Jacek Santorski.
"Interes całości" zgubił się niewątpliwe w obowiązującym dziś stylu uprawiania polityki, który zyskał wdzięczne miano propagandy klęski. W propagandzie sukcesu mówiono: "Nie mamy cytryn, ale są przecież dobre polskie ziemniaki", w propagandzie klęski mówi się: "Owszem, mamy cytrusy przez cały rok, ale co z naszymi burakami, zbożem, truskawkami?". Wyborcy lubią bardów przegranej sprawy, gdyż - ich zdaniem - "mówią prawdę". Osoby roztaczające optymistyczne wizje są natomiast podejrzane. "Muszą być przekupieni" - wyrokuje vox populi. "Czarne" interpretacje faktów ekonomicznych i społecznych służą podbudowaniu ego polityków. Polityk SLD Marek Borowski oświadczył na przykład niedawno bez skrępowania, że rząd SLD-PSL zastał kraj pogrążony w "marazmie gospodarczym", a gabinet Jerzego Buzka właściwie nic nie zrobił.
- W mediach częściej pokazuje się blokującego drogi Andrzeja Leppera niż rolnika, który orze swoje pole. W tej sytuacji pesymizm musi być publiczną wersją wydarzeń, mimo iż wielu rodaków ocenia swoją prywatną sytuacją dość dobrze. Inaczej jest na przykład w Czechach, gdzie media starają się lansować raczej amerykański kult pozytywnego bohatera - mówi Maciej Grabowski, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Na negatywny stosunek do rzeczywistości na pewno mają wpływ "świeże" elity polityczne. Brak stabilności politycznej wywołuje nerwowość wśród wyborców nie oswojonych jeszcze z regułami demokracji.
Pojęcie dobra wspólnego zawsze było dla Polaków terminem nazbyt abstrakcyjnym. Nie liczono się bowiem ani z katolickim ideałem sprawiedliwości, ani z liberalnym prawem do konfliktów oraz indywidualnego sukcesu. W powszechnej świadomości funkcjonowało raczej pojęcie "wspólnego zła", bez względu na to, czy przyjmowało ono postać zaborców, komunistów, czy ludzi, którzy pierwsi dorobili się znaczących pieniędzy. O ile na Zachodzie obowiązuje zasada: "Jeśli ty zarobisz, to i ja zarobię", o tyle u nas nadal trudno wyjść poza przekonanie: "Jeśli ty zarobisz, ja będę się czuł podle".
Przyczyną największego niezadowolenia rodaków jest ich sytuacja finansowa. Według badań CBOS, satysfakcjonujące zarobki osiąga jedynie 14 proc. ankieto- wanych, podczas gdy dla 48 proc. są one źródłem frustracji. W dużej mierze niezadowolenie to nie wynika z realnej wielkości dochodów, ale z rozbieżności między bardzo wysokimi aspiracjami a relatywnie niewielkimi możliwościami ich zaspokojenia. Najbardziej niezadowoleni są ludzie starsi, którzy mają małe szanse na zmianę dotychczasowego stylu życia.


Kreatorzy optymizmu

Lech Wałęsa - ojciec III RP. Ma pomysły, warianty, wie, "jak coś zrobić i to zrobić lepiej". Wierzył w zbudowanie w Polsce drugiej Japonii i ta wizja nie jest dziś całkiem nierealna. Najbardziej - obok Jana Pawła II - znany Polak na świecie, noblista, jeden z najwybitniejszych polityków drugiej połowy tego stulecia.

Leszek Balcerowicz - autor ekonomicznego "cudu nad Wisłą". Zasadniczy, odporny na nastroje opinii społecznej, przeprowadził jedyną do tej pory reformę, która w ostatecznej formie nie różniła się zdecydowanie od wstępnych założeń.

Hanna Gronkiewicz-Waltz - "żelazna dama" NBP. Przyznała, że większy problem sprawia jej wybór nowego kostiumu niż ocena wypłacalności podupadającego banku. Mistrzyni dyscypliny finansowej.

Aleksander Kwaśniewski - prezydent wszystkich Polaków. Zdolność do składania atrakcyjnych obietnic łączy z dużą skutecznością, bezkonfliktowość - z wykorzystywaniem cudzych słabości.

Jerzy Buzek - premier czterech reform. Decyzje o ich wprowadzeniu podjął, przecinając nie kończące się dyskusje o braku pieniędzy. Z uporem i wiarą w sukces broni sensu dokonanych zmian.

Jerzy Owsiak - sie ma. Augustiańskie hasło: "Kochaj i rób, co chcesz" przekształcił w rubaszne: "Róbta, co chceta", przywracając wiarę w skuteczność pomocy charytatywnej.

Krzysztof Pawłowski - lider edukacji. Zwiedzając jedną z niemieckich szkół zawodowych, przeżył "nawrócenie świętego Pawła" i postanowił założyć podobną uczelnię w Polsce. Dziś działa w Polsce prawie 200 takich szkół.

Marek Kotański - ojciec i matka outsiderów. Z pasją pomaga narkomanom i bezdomnym, próbując przełamać niechęć wobec nich i wyplenić przeświadczenie, że od pomagania innym jest wyłącznie państwo.

Aleksander Gudzowaty - długodystansowiec. W odniesieniu sukcesu pomógł mu strach: po utracie państwowej posady przez dwa miesiące miał się wpatrywać w okno. Dziś jest właścicielem firmy o największej wartości rynkowej.

Zbigniew Niemczycki - self made man. Biznesmen w stylu amerykańskim, właściciel Curtis Group. Dowodem jego sukcesu jest to, że "w każdej chwili można uzyskać nowe pożyczki".

Krzysztof Ibisz - pierwszy polski yuppie. Showman, bohater prasy bulwarowej, który zrozumiał, że należy się podzielić swą intymnością z innymi, aby wejść do elity.

Krzysztof Hołowczyc - mistrz kierownicy z głową. Sukces sportowy zawdzięcza sztabowi ludzi, sukces medialny - własnej osobowości.

Jerzy Stuhr - następca Kieślowskiego. Przezwyciężył kompleks Lutka Danielaka z "Wodzireja". Mierzy wysoko i na razie wszystko mu się udaje: gra, reżyseruje, uczy i pisze.

Jerzy Hoffman - hetman kina. Przez władze PRL uhonorowany tytułem "Zasłużony dla kultury polskiej" i zakazem sfilmowania "Ogniem i mieczem". Film zrealizował w III RP, osiągając jeden z największych sukcesów komercyjnych w historii polskiego kina.

Tomasz Czechowicz - polski Bill Gates. W wieku 29 lat jest na 32. miejscu listy stu najbogatszych Polaków "Wprost". Prezes zarządu MCI Management SA. Partner i założyciel JTT-Computer SA. Przyszłość widzi w Internecie.

Zbigniew Boniek - gracz. Najbardziej znany i doceniony polski piłkarz. Z równym powodzeniem zajmuje się biznesem, promocją i kierowaniem PZPN.

Mateusz Kusznierewicz - król żagli. Złoty medalista, który potrafił osiągnięcia sportowe przekuć w komercyjny sukces. Po wygranej w Atlancie w 1996 r. pozyskał potężnych sponsorów, dzięki którym może trenować przez 365 dni w roku.

Dariusz Michalczewski - tygrys. Po zdobyciu w 1987 r. mistrzostwa Polski postawił wszystko na jedną kartę i zdecydował się na pozostanie w Niemczech i karierę zawodową. Po 41 walkach uchodzi na najlepszego na świecie boksera wagi półciężkiej.

Mariusz Walter - telewizjoner. Rzucił wyzwanie przyzwyczajeniom 40 mln widzów, wprowadzając nowy program informacyjny "Fakty". Założona wraz z Janem Wejchertem spółka ITI notowana jest na giełdzie w Luksemburgu.

Cezary Pazura - człowiek orkiestra. Najchętniej obsadzany polski aktor: sprawny, profesjonalny, nie kapryszący, pracowity. Przebojem była nawet jego płyta z piosenkami.

Powszechne narzekanie wynika także z chłopskich korzeni polskiego społeczeństwa, co zaowocowało między innymi słynnym dylematem "orać czy zasiać" pokazanym w sztuce Sławomira Mrożka. - Jeszcze dwie generacje temu 70 proc. społeczeństwa mieszkało na wsi. Malkontenctwo zaś i narzekanie należy do "ludowych tradycji" i przejawia się w tym, że mówimy: "Mnie może nie jest najgorzej, ale generalnie jest źle" - mówi prof. Jacek Wasilewski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Bardzo charakterystyczne są wyniki badań, w których respondenci mają zadeklarować swoje dochody. Amerykanie je zawyżają, Polacy - zaniżają. Ciągle im się wydaje, że muszą walczyć o przetrwanie, a nie o jakość życia. Optymizmu i demokracji mogliśmy się bowiem uczyć tylko od zaborców lub okupantów, a to nie sprzyjało postawom ekstrawertycznym.
"Po czterdziestu latach PRL Polacy są negatywnie nastawieni do wszystkiego i mało samodzielni. Dzieciom od urodzenia wmawia się, co można, a czego nie. Żyją potem w słoiku tworzonym przez to, co możliwe. Sukces osiągają ci, którzy rozbijają słoik" - stwierdził jeden z polskich emigrantów, prowadzący w Polsce kursy osiągania wytyczonych celów. W rozwiniętych krajach wychowuje się dzieci w kulturze "dziedziczenia osiągnięć" i kształtowania pozytywnych nawyków, nad Wisłą nie należy zachęcać dzieci do chwalenia się swoimi osiągnięciami, by nie denerwowały rówieśników. Równocześnie młodzi Polacy uznają za oczywiste, że przed trzydziestką będą właścicielami domu z ogródkiem i luksusowego samochodu. Traktują to jednak jak naturalną kolej rzeczy, a nie efekt ciężkiej pracy, optymizmu i determinacji. Tymczasem, jak stwierdził Anthony Robbins, guru zarządzania, zmianę i sukces w życiu można osiągnąć jedynie przez "ogromny ból".


Stefan Bratkowski: - Sięgając do historii, warto przypomnieć, że w czasach wolności Rzeczypospolitej skala optymizmu była dość duża. Ludzie nie emigrowali, starając się zrobić coś w kraju. Wszyscy świadomi potrzeb reform skupiali się wokół wyznaczonych celów. Choćby były to cele prywatne. W końcowych latach XVIII w. Polska zrobiła ogromny skok gospodarczy i społeczny. W okresie międzywojennym - poza skrajną biedotą chłopską - nikt nie emigrował. Odwrotnie - najlepsi polscy fachowcy wracali do kraju. Wydaje się, że dzisiaj mamy do czynienia ze świadomie prowadzoną propagandą klęski. Nie jest to rozsądne działanie, bo rozbudzone niezadowolenie obróci się przeciwko następnemu rządowi. Na tak wysoki poziom pesymizmu społecznego znaczny wpływ ma rozczarowanie klasą polityczną: jej egoizmem, skłóceniem i wzajemną agresją, która na plan dalszy odsuwa rzeczywiste problemy kraju, tak oczywiste w perspektywie przystąpienia do Unii Europejskiej. Polska podzieliła się w tej chwili na kraj polityków i reszty obywateli. Ta reszta funkcjonuje nie najgorzej, a malkontentami są ci, którzy chcieliby się stać beneficjantami nowego ustroju w łatwy sposób. Warto pamiętać, że wzrastająca liczba kredytów zaciąganych na kupno samochodów może świadczyć o dużym optymizmie. Problemem są upadające przedsiębiorstwa państwowe i ich pracownicy. Sytuacja rolników i robotników z wielkich zakładów jest jednak efektem naszej ustrojowej nieporadności.


Polacy nie odnoszą sukcesów, gdyż najczęściej nie potrafią współpracować z innymi. Liderzy nie potrafią słuchać innych, podwładni z kolei nie uczą się od lepszych. Przeszkodą jest też brak odporności na niepowodzenie. Traktuje się je jak ostateczną klęskę, a nie przejściowe kłopoty. Gdyby Bill Clinton przejął się przegraną w wyborach do Kongresu, prawdopodobnie cztery lata później nie zostałby najmłodszym gubernatorem w Ameryce. Gdyby Donald Trump uwierzył, że kilkumiliardowe długi ostatecznie złamały jego karierę, nie odbudowałby swojego imperium. Polacy wybierają malkontenctwo, gdyż jest to łatwe usprawiedliwienie wszystkiego. Za łatwe dla kraju mającego aspiracje do pełnoprawnego członkostwa w Europie.

Więcej możesz przeczytać w 38/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.