Adopcja serca

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co dziewiąty Polak uważa, że potrzebującym powinni pomagać najzamożniejsi, większość - że jest to zadanie rządu i administracji lokalnej
Co dziewiąty Polak uważa, że potrzebującym powinni pomagać najzamożniejsi, większość - że jest to zadanie rządu i administracji lokalnej. Coraz więcej wiemy o fundacjach charytatywnych, często potrafimy wymienić ich nazwy. Społeczeństwo normalnieje - mówią socjologowie i jako dowód przedstawiają wynik: co drugi z nas deklaruje, że przekazuje pieniądze na cele dobroczynne. Im lepiej nam się powodzi, tym więcej ofiarowujemy potrzebującym. Media chętniej nagłaśniają wypadki defraudacji środków mających służyć potrzebującym aniżeli popularyzują funkcjonujące od lat, sprawdzone, wiarygodne stowarzyszenia i fundacje. Tych jest zaś coraz więcej. Działają niczym profesjonalne sztaby - zdobywają pieniądze, prowadząc aukcje i licytacje, nawiązując współpracę z firmami i osobami prywatnymi. W jednej z większych agencji reklamowych Warszawy działalność charytatywna jest popularyzowana w szczególny sposób - wzór dają szefowie firmy, przeznaczając dużą część swych dochodów jednej z fundacji działającej na rzecz dzieci. Najbardziej obchodzi nas los dzieci - zgodni są badacze ?polskich serc?. Z portfela najszybciej wyjęlibyśmy pieniądze dla dzieci chorych i upośledzonych (61 proc.), sierot (41 proc.) oraz żyjących w ubóstwie (37 proc.). Znacznie słabiej wsparlibyśmy osoby bezdomne, samotne kobiety w ciąży i matki w trudnej sytuacji życiowej. Gotowość pomocy deklaruje w takich wypadkach zaledwie jeden z pięciu Polaków. Tylko co dziesiąty chce wspomagać bezrobotnych. Największe opory budzi pomaganie chorym na AIDS, narkomanom i alkoholikom. - Większość Polaków popiera akcje charytatywne. Co więcej, powszechne jest przekonanie, że pomagać powinniśmy przede wszystkim chorym dzieciom - mówi dr Katarzyna Staszyńska, prezes Consumer Attitudes & Social Enquiry (CASE). Według niej, dobrze to wróży akcji ?Podaruj dzieciom słońce?, która jest wspólnym przedsięwzięciem Fundacji Polsat i Procter & Gamble. - To pierwsza na taką skalę współpraca organizacji charytatywnej i firmy komercyjnej - mówi Małgorzata Ţak, prezes Fundacji Polsat. - Wystawianie skarbonek i inne dotychczasowe akcje nie przynosiły wystarczającej sumy pieniędzy. Na same interwencje, na przykład niezwłoczne operacje, wydawaliśmy 150 tys. zł miesięcznie. Szukaliśmy sposobów na zebranie w krótkim czasie sporych funduszy, aby móc realizować duże projekty - mówi Ţak. Do akcji ?Podaruj dzieciom słońce? wytypowano osiem produktów Procter & Gamble: proszki, pieluszki, podpaski, szampony, pasty do zębów (oznaczone są logo z charakterystycznym słoneczkiem i buziami dwójki dzieci). Pieniądze w wysokości 2 proc. ceny każdego zakupionego towaru trafiają do Fundacji Polsat. Jeśli więc wydamy na szampon 7 zł, 14 gr zostanie przeznaczone na ratowanie zdrowia dzieci. Akcja ma trwać do 30 listopada, a jej organizatorzy mają nadzieję, że z samej sprzedaży uda się uzbierać 4 mln zł. Liczą także na darowizny przekazywane bezpośrednio na konto fundacji. 4 mln zł mają wystarczyć na realizację co najmniej trzech dużych projektów: utworzenia w Akademii Medycznej w Warszawie banku komórek z krwi pępowinowej (naturalnego leku stosowanego w terapii nowotworów krwi u dzieci), budowy dziecięcego oddziału onkologicznego we Wrocławiu oraz zapoczątkowania w Polsce rodzinnych przeszczepów wątroby (dla chorego dziecka pobiera się od rodzica fragment tego organu). Dotychczas tego typu operacje wykonywano wyłącznie za granicą. Dzięki akcji będzie je można przeprowadzać także w Centrum Zdrowia Dziecka i Akademii Medycznej w Warszawie. Reszta pieniędzy przeznaczona zostanie na pomoc indywidualną dla najmłodszych. - Najważniejsze jest dobro dziecka. Jest mi wszystko jedno, od kogo dostaję pieniądze. W tym wypadku cel uświęca środki - mówi Małgorzata Ţak. - Część społeczeństwa może traktować tę formę działalności firm jedynie jako próbę reklamy. Warto pamiętać, że producent nie musi przeznaczać części swoich dochodów na cele społeczne. Mógłby przecież wydać te same pieniądze na innego typu promocję swoich marek - przyznaje dr Staszyńska. Według niej, marketing społeczny - podobnie jak każda nowa forma działalności - musi znaleęć swoje miejsce w naszej świadomości. Marketing społeczny jest zjawiskiem względnie nowym nie tylko w Polsce, jego początki sięgają lat 80. Kampania Goplany była jedną z pierwszych inicjatyw tego typu. W tabliczce czekolady można było znaleęć kupon z wygraną, której połowa przeznaczona była dla Centrum Zdrowia Dziecka. W ten sposób trafiło doń ok. 125 tys. zł. Nie wiadomo, jak bardzo ta akcja wpłynęła na zwiększenie sprzedaży czekolad Goplany i jakie de facto zyski miał z tego koncern. - Marketing społeczny służy przede wszystkim budowaniu wizerunku firmy. Na przykład przedsiębiorstwa produkujące artykuły dla dzieci chcą być postrzegane jako opiekuńcze i troskliwe - mówi Halina Frańczak z Neumann Institute. Czasem takie przedsięwzięcia mają jedynie lokalny zasięg. Jeśli koncernowi zależy na dobrych stosunkach z lokalnymi władzami, buduje na przykład szkolne boisko. - Zakład zaangażowany w działalność charytatywną jest również lepiej postrzegany przez swoich pracowników. Częściej są oni z pracodawcy dumni, lojalni wobec niego, utożsamiają się z firmą - mówi Frańczak. W Stanach Zjednoczonych najbardziej znana była kampania charytatywnego marketingu przeprowadzona przez American Express w 1983 r. Umożliwiła ona renowację Statuy Wolności w setną rocznicę jej postawienia. Firma zebrała 1,7 mln USD na ten symboliczny dla Amerykanów cel, a swoją sprzedaż w ciągu roku zwiększyła o 28 proc. Także w innych krajach marketing społeczny cieszy się dużą popularnością. The Body Shop wspomaga organizacje walczące o prawa zwierząt. Avon przeznacza część zysku na kampanię organizacji walczącej o profilaktykę i wczesną wykrywalność raka piersi, AT&T przeznacza środki na akcję obrony dzieci ?Save the Children?. Prawie trzy czwarte Amerykanów uważa, że firmy podejmujące się tego typu działalności przyczyniają się do rozwiązywania problemów społecznych. Dwie trzecie sądzi zaś, że niesienie pomocy powinno być dla producentów standardem. Co trzeci obywatel USA deklaruje, że jeśli różne marki jakiegoś towaru mają podobną cenę i jakość, kupuje ten, którego wytwórca prowadzi kampanię charytatywną. - Jest to dodatkowa wartość produktu - mówi dr Staszyńska. - Marketing społeczny opiera się na założeniu, że ludzie lepiej czują się wśród przedmiotów, które są im społecznie bliskie. Angażuje konsumentów w relację między produktem a społeczeństwem. Sukces takich działań tkwi także w tym, że przekazywanie pieniędzy na cele dobroczynne jest maksymalnie ułatwione. Nie trzeba iść z gotówką na pocztę bądę decydować o wysokości kwoty przeznaczonej na dany cel. Zazwyczaj należy się jedynie udać do sklepu i kupić coś, co opatrzono logo popieranej przez nas fundacji. Coraz więcej jest sposobów ułatwiających darczyńcy niesienie pomocy. Od trzech lat Fundacja Wspólna Droga (filia amerykańskiej United Way) zachęca do stałych odpisów od pensji. Firma decydująca się z nią współpracować proponuje zatrudnionym, by co miesiąc przekazywali niewielką kwotę na wybrane przez siebie cele charytatywne. Najczęściej datki nie przekraczają kilkudziesięciu złotych. Często pracodawcy zebraną sumę podwajają i dodatkowo przekazują dary rzeczowe. W ten sposób na konto Fundacji Wspólna Droga, kooperującej z ponad dwudziestoma dużymi firmami, pieniądze wpłaca ok. 500 osób. Większość prezesów zasiada w radzie fundacji. - Oczywiście, że współpraca ze Wspólną Drogą wpływa pozytywnie na wizerunek firmy, ale przecież robimy dobre rzeczy. Nie widzę nic złego w mówieniu o tym - przyznaje Przemysław Szmyt, wiceprezes @ Entertainment, Inc. - Nieprawda, że ludzie biznesu mają twarde serca. Prawdą jest natomiast to, że często nie mają czasu, by dokonać wpłat. My im to ułatwiamy - mówi Magdalena Pawlak ze Wspólnej Drogi. - Naszym celem jest rozwiązywanie najistotniejszych problemów społecznych na gruncie lokalnym. Chcemy sprawić, by ludzie poczuli się bezpiecznie w miejscu, w którym żyją - tłumaczy filozofię fundacji, której finansowe wsparcie mogą uzyskać organizacje pomagające dzieciom, ubogim, zajmujące się edukacją i opieką nad osobami niepełnosprawnymi oraz ciężko i nieuleczalnie chorymi. W zeszłym roku pieniądze zebrane przez fundację przekazano na siedemnaście programów, między innymi Polskiej Fundacji Pomocy Dzieciom Niedosłyszącym Echo, I Społecznej Szkoły Podstawowej Specjalnej ?Dać szansę? w Warszawie, Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego oraz Hospicjum Domowego w stolicy. Wspólna Droga działa na razie wyłącznie w Warszawie i Krakowie. Udzielanie pomocy lokalnej i współpraca z dużymi firmami zmusza ją do prowadzenia działalności w dużych miastach. Wolontariusze fundacji przewidują jednak jej szybki rozwój. - Wskazują to doświadczenia innych krajów. W Stanach Zjednoczonych co czwarty Amerykanin wspomaga United Way - mówi Magdalena Pawlak. Coraz częściej organizacje charytatywne zakładają też politycy albo ich żony. Ludgarda i Jerzy Buzkowie założyli przed rokiem Fundację na rzecz Rodziny. Ţona premiera jest jej pomysłodawczynią i prezesem honorowym. W akcie notarialnym wraz z mężem przekazała na nią 6 tys. zł. - W rzeczywistości suma ta była wyższa - zdradza prezes fundacji Jadwiga Kurpisz. - ¸atwiej jest pomagać dzieciom. O rodzinie mało kto pamięta, a przecież bez niej żadne dziecko nie będzie szczęśliwe - dodaje. Fundacja nie wspiera osób indywidualnych, nie pomaga pojedynczym rodzinom. Pieniądze od niej mogą dostać wyłącznie organizacje pozarządowe, gdyż tylko w ich wypadku - argumentują w fundacji - można sprawdzić, czy te środki są właściwie wydawane. W ten sposób wsparto między innymi budowę rodzinnego domu dla osób niepełnosprawnych w Gliwicach, sfinansowano obóz rehabilitacyjny dla dzieci niewidomych i ich rodzin. Organizowana jest również pomoc w znalezieniu domu bezdomnym matkom z dziećmi. - Mamy nawet stałych donatorów. Wysokość datków waha się od 20 zł do 20 tys. zł - mówi Jadwiga Kurpisz. Pieniądze zbiera się także na odbywających się kilka razy w roku koncertach. Na rzecz fundacji grali między innymi Krystian Zimerman oraz Krzysztof Jakowicz z synem Kubą. W najbliższym czasie wystąpi Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach. Najbardziej znaną, a jednocześnie najbardziej elitarną jest Fundacja Crescendum Est Polonia, założona w 1997 r. przez Aleksandra Gudzowatego. Do tej pory gremium składające się między innymi z rektorów polskich uczelni przyznawało tylko jedno stypendium rocznie dla osoby wybitnie uzdolnionej, w założeniu przyszłego noblisty. - Pozwalamy im studiować na najlepszych uczelniach na świecie. Muszą się jednak zobowiązać do powrotu do kraju po skończeniu stypendium i odpracowania tu co najmniej pięciu lat. Chcemy zapobiec ucieczkom talentów - mówi prezes fundacji Krzysztof Laskowski. W tym roku Crescendum Est Polonia postanowiła dodatkowo przyznać stypendium w wysokości 50 tys. USD polskiemu finaliście najbliższego konkursu chopinowskiego. Aleksander Gudzowaty przeznaczył na cele fundacji milion dolarów. Dzięki odsetkom i darowiznom innych osób pieniędzy tych na razie nie tknięto. W tym roku stypendium w wysokości 35 tys. USD dostała Aleksandra Kurzak, studentka trzeciego roku Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Dzięki temu będzie mogła studiować w prestiżowej Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu i kształcić głos u największych sław wokalnych świata. - Bez tego stypendium mogłabym wyłącznie marzyć o uczeniu się w Hamburgu. Nie miałabym też szans na poznanie światowej konkurencji - mówi Aleksandra Kurzak. Zdaniem Krzysztofa Laskowskiego, powoli będzie przybywać prywatnych fundacji. - Trzeba jednak pamiętać, że nasi biznesmeni są mniej zasobni od zachodnich - mówi. Znacznie bliższe są nam nasze sprawy i problemy niż los ludzi nam obcych. Jak pokazują badania CBOS, niewiele osób wsparłoby ofiary wojen w różnych państwach świata oraz uchodęców z biednych krajów. Tym bardziej godny podziwu jest Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri, zajmujący się między innymi ?adopcją serca?. Osoba, która się na to zdecyduje, co miesiąc wpłaca na konto ruchu równowartość 15 USD, czyli ok. 60 zł, zapewniając utrzymanie jednemu osieroconemu dziecku w Afryce, najczęściej w Rwandzie. W ten sposób adoptowało dzieci aż 1500 osób w Polsce. - Najpierw trzeba je odkarmić, są bowiem bardzo wygłodzone. Dopiero póęniej wysyłane są do szkoły - mówi Wojciech Ziemba, koordynujący pomoc dla sierot. Następnie dorastające dzieci nauczane są jakiegoś zawodu. Szczególnie ważne jest to w wypadku dziewcząt, które nie mając zawodu, często zmuszone są do prostytucji. Na adopcję czeka się co najmniej pół roku. W tym czasie polscy misjonarze gromadzą potrzebne informacje o dziecku, tłumaczą dokumenty i wysyłają je do naszego kraju. Adoptować może każdy - osoba samotna, rodzina, grupa ludzi składających się na utrzymanie dziecka. Po kilku miesiącach od pierwszej wpłaty przychodzi do nich zdjęcie małego Afrykańczyka. Potem pierwszy list. - Nie wzruszam się często, ale gdy w końcu zobaczyłem buzię Emanuela, miałem łzy w oczach - mówi Andrzej Bieganowski, chemik z Lublina, który razem z żoną adoptował półtora roku temu dziesięcioletniego Rwandyjczyka. Chłopiec nie ma rodziców, mieszka wraz z siedmiorgiem innych dzieci u ciotki. Zdjęcie Emanuela stoi na honorowym miejscu w domu państwa Bieganowskich. - Nasz siedmioletni syn mówi, że to jego afrykański braciszek. My piszemy do chłopca listy, on wysyła mu rysunki. Chcę pomóc przynajmniej jednemu dziecku. W Polsce też jest wiele nędzy, ale tu organizuje się wiele akcji, które mają duży oddęwięk. O prawdziwej biedzie, tej w Afryce, świat zapomniał - mówi Bieganowski. Mały Michał, wychowywany w innej polskiej rodzinie, która również przystąpiła do tego programu, każdą wieczorną modlitwę kończy słowami ?... i za Murzynka Guarangę?.

Więcej możesz przeczytać w 40/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.