Jak wyjaśnił, dyrektorowi zarządu obsługi MSZ podlega cały zakres obsługi infrastruktury ministerstwa, "włączając w to magazyny oraz sprzęt komputerowy, który jest przekazany do dyspozycji, do zniszczenia, czy do utylizacji przez Biuro Informatyki". Biuro Informatyki odpowiada z kolei za to "jak w MSZ, w jakim obiegu, na jakich zasadach są wymieniane, instalowane i utrzymywane systemy komputerowe".
Tygodnik "Nie" w artykule pt. "Cimoszewicz obnażony" ujawnił, że 12 dysków twardych z komputerów Ministerstwa Spraw Zagranicznych i zapisanych na nich dokumentów z lat 1992-2004 znalazło się w redakcji tygodnika. Są tam m.in. zasady działania oficerów wywiadu w placówkach dyplomatycznych, warianty zabezpieczenia budynków MSZ oraz dane oficerów BOR ochraniających resort.
W poniedziałek w związku ze sprawą do dymisji podał się szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz. Premier dymisji nie przyjął. Sprawą zajęły się prokuratura i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
We wtorek Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie ujawnienia informacji mogących stanowić tajemnicę państwową oraz w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego, który mógł przekazać dyski redakcji "Nie".
Wiceszef ABW Zbigniew Goszczyński uzgodnił z red. naczelnym "Nie" Jerzym Urbanem, że redakcja tygodnika przekaże Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego dyski komputerowe pochodzące z MSZ.
Wcześniej Urban zapowiadał cykl publikacji o zawartości dysków MSZ. "Nie sądzę, byśmy ujawniali tajemnice państwowe" - powiedział Urban, który - jak dodał - nie obawia się śledztwa wszczętego przez prokuraturę w całej sprawie.
***
Większość komputerów będących w posiadaniu polskich urzędów, w tym także tych najważniejszych, nie jest należycie chroniona - powiedział Ryszard Taradejna, b. dyrektor departamentu w MSWiA, zajmujący się przez wiele lat problematyką ochrony tajemnicy państwowej i służbowej.
Ocenił on, że wyciek informacji z MSZ ma "ciężar gatunkowy bomby", a "w najlepszym przypadku podważy zaufanie do Polski". "Czym innym jest wyciek drobnej informacji z małego urzędu gminy, a czym innym informacji z MSZ, może to być nie do odrobienia dla państwa" - ocenił.
Taradejna podkreślił, że może być kilka przyczyn wycieku informacji z urzędów - skomplikowane przepisy, których urzędnicy nie są w stanie zapamiętać, duża liczba informacji chronionych oraz mentalność Polaków, "którzy najpierw zastanawiają się, czy przepis jest mądry i jak go ominąć".
Powiedział, że większość urzędowych komputerów w Polsce nie tylko nie jest należycie chroniona, by przetwarzać na nich niejawne informacje, ale też znajduje się w niechronionych pomieszczeniach. "Można więc wejść do pokoju, ukraść cały komputer, a jeśli jest więcej czasu, przegrać z dysku najciekawsze informacje" - ostrzegł.
Pytany o hasła zabezpieczające komputery podkreślił, że dla specjalistów na złamanie ich potrzebne są minuty, czasem sekundy. "To jest dobre, by do komputera nie włamało się pięcioletnie dziecko, a nie by zabezpieczyć się przed fachowcami" - ocenił.
Przyznał, że istnieją techniczne możliwości ochrony komputerów, ale ma je niewiele urzędów. "Jeśli nawet posiadamy urządzenia do szyfrowania, to pamiętajmy, że zainteresowani włożą więcej wysiłku i będą mogli rozszyfrowywać nasze dane" - podkreślił.
W napisanej przez niego książce ("Dostęp do informacji publicznej a prawna ochrona informacji dotyczących działalności gospodarczej, społecznej i zawodowej oraz życia prywatnego") na ten temat znalazły się opisy zagrożeń wynikających z przechowywania informacji chronionych w komputerze. Wynika z nich, że komputery mogą być podsłuchiwane (nawet z kilkuset metrów), informacje "wykasowane" można odzyskać (nawet sformatowanie dysku nie usuwa danych, a jedynie utrudnia do nich dostęp), do komputerów łatwo jest się włamać.
"Dobrze jest dokonywać kasacji dysków systematycznie, by żaden nie zapodział się wśród +rupieci+" - radzi w książce ekspert i dodaje, że najlepiej jest zniszczyć taki dysk całkowicie - najlepiej "powierzyć płomieniom w czeluściach pieca".
Taradejna ocenia, że zazwyczaj do przecieku informacji dochodzi w 40 proc. z winy techniki, w 60 proc. z winy pracownika.
Pytany o przyczynę afery w MSZ powiedział: "Bardzo możliwe - ja tego nie wiem - ale bardzo możliwe, że powierzono to człowiekowi nieprzygotowanemu należycie. Możliwe, że nastąpił błąd w systemie funkcjonowania ochrony w samym ministerstwie" - dodał.
em, pap