Wojna o Kiloland

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Unia Europejska uniezależni swoją politykę obronną od USA?
Pakt Północnoatlantycki znowu szykuje się do wojny. Tym razem o Kiloland, wyimaginowaną wyspę u wybrzeży Afryki, która - jak całkiem realny konflikt w Kosowie - może oznaczać nowy rozdział w historii NATO . Kosowo dowiodło spójności paktu. Kiloland może być początkiem wielkiego rozwodu globalnej Ameryki z coraz bardziej lokalną Europą. Scenariusz jest już gotowy. Kiloland ma wpaść w ręce samozwańczego rządu pułkowników. Wkrótce fala uchodźców zaleje południową Europę, a na dodatek jakieś azjatyckie państwo planuje dostawę broni biologicznej dla junty. Rewolta wybuchnie w lutym 2000 r. i w lutym musi być skończona. ONZ prosi o pomoc. Ameryka zajęta jest kryzysem w Azji i Unia Europejska musi polegać tylko na własnych siłach. Centrum dowodzenia przeniesione zostaje do Neapolu i stąd NATO ma prowadzić pierwszą w swojej historii wojnę bez wsparcia amerykańskiego wywiadu i lotnictwa. Wojna - podobnie jak i wyspa Kiloland - jest fikcją, jeszcze jedną symulacją sztabową. Warunki, w jakich przyjdzie jednak generałom prowadzić swoje gry, dobrze oddają atmosferę polityczną w NATO po przejściu sekretarza Javiera Solany do Unii Europejskiej. Jego tytuł może brzmi trochę dziwacznie, ale pierwszy w historii "minister, koordynator polityki zagranicznej i obronnej zjednoczonej Europy" ma bardzo konkretne cele. Chce uniezależnić Unię Europejską od amerykańskich sił zbrojnych. Ambitny plan rozbudowy rachitycznej Unii Zachodnioeuropejskiej i przekształcenia jej w prężną Europejską Inicjatywę Bezpieczeństwa i Obrony (ESDI) nie jest w Ameryce rozpatrywany w kategoriach wzmocnienia paktu, ale przygotowywania gruntu pod rozwód Europy z Ameryką.
Obie strony już dziś wyrzucają sobie grzechy przeszłości i każde nowe posunięcie traktują jak kolejny przejaw osłabiania relacji. Z jednej strony, stawiają warunki utrzymania związku, a z drugiej - na wszelki wypadek nerwowo podliczają majątek. Po raz pierwszy od 50 lat amerykańscy i europejscy księgowi wzięli się za określanie, co do kogo w pakcie należy. Komu należą się obiekty, komu ich wyposażenie? Skoro tym, co w kosmosie, sterują Amerykanie, a naziemnymi urządzeniami opiekują się Włosi, Niemcy i Brytyjczycy, to do kogo należą dane wywiadu? Włoscy politycy podkreślają, że perły natowskiego systemu obronnego - bazy w Neapolu i Aviano - wielokrotnie przebudowywane i dofinansowywane z pieniędzy amerykańskich podatników, teraz muszą być traktowane jako włoski wkład w europejskie bezpieczeństwo pod dowództwem europejskich generałów. Rozgoryczeni Amerykanie w odpowiedzi proponują powierzyć sprawę adwokatom.


Nic tak nie irytuje Ameryki jak francuskie plany budowy niezależnego systemu wywiadu elektronicznego

Admirałowi Jamesowi O. Ellisowi, głównodowodzącemu sojuszniczych sił zbrojnych w południowej Europie, podoba się porównanie NATO do burzliwego małżeństwa. "Ale jak to w małżeństwie - mówi - dopóki rozmawiamy, dopóty nie jest jeszcze tak źle". W jednej kwestii panuje pełna zgoda: tak dalej być nie może - NATO będzie się zmieniać. "Jeżeli chcemy utrzymać silny związek, obie strony muszą mieć równe prawa" - mówi Javier Solana. UE nie powinna być zmuszona do uczestniczenia we wszystkich operacjach militarnych, na których zależy USA, a zarazem musi mieć prawo interwencji tam, gdzie uważa to za konieczne dla obrony jej interesów, niezależnie od stanowiska Waszyngtonu. Solana uspokaja, że zmiany będą postępować ewolucyjnie i nie osłabią potencjału obronnego NATO. Nic jednak bardziej nie symbolizuje rewolucji w pakcie niż samo przejście Solany do UE. Człowiek, który za swój największy sukces uważa utrzymanie politycznej spójności NATO w czasie wojny o Kosowo, teraz będzie odpowiedzialny za budowanie europejskiej tożsamości polityczno-obronnej na sprzeciwie wobec amerykańskiej hegemonii.
Słynna już prośba byłego sekretarza stanu Henry?ego Kissingera o podanie numeru telefonu do ministra spraw zagranicznych Europy została spełniona i teraz spędza sen z powiek jego następczyni, Madeleine Albright. W zeszłym tygodniu Albright chwyciła jednak za telefon i jeszcze raz głośno powtórzyła swoje przestrogi. Europejski pakt obronny nie może oznaczać rozdzielnego systemu dowodzenia i odłączenia europejskich struktur obronnych od reszty NATO. Nie może też być mowy o dyskryminacji państw NATO będących poza UE. Bardziej nawet niż o Polskę, Czechy i Węgry Albright boi się o Turcję, która cały czas czuje się jak nie chciane dziecko Europy.
Sekretarz obrony William Cohen też spędził w zeszłym tygodniu kilka godzin na telefonowaniu do Europy i przestrzegał przed próbą powielania natowskich struktur obronnych przez ESDI. Albright i Cohen z otwartymi ramionami witają pomysł doinwestowania europejskich sił zbrojnych, ale nie chcą słyszeć o tworzeniu równoległych systemów i armii. To jednak w kontekście ostatnich decyzji rządów Niemiec i Francji o ograniczeniu wydatków na zbrojenia zdaje się przesądzone. Spór zaczyna być widoczny nawet w europejskich bazach NATO. Na amerykańskiej kantynie w Neapolu ktoś wymalował kredą hasło rzucone Solanie w Kongresie: "Kto płaci, ten może wymagać". Komentator "Washington Post" George Will napisał wręcz o "pustej polityce europejskiej dumy".
Profesor Robert Kagan z waszyngtońskiego instytutu Carnagie Endowment uważa, że sprawa jest znacznie poważniejsza i źródeł ostatnich konfliktów w NATO należy szukać w Kosowie: "Wojna dowiodła dwóch rzeczy. NATO pokazało, że potrafi być niezwykle spójną machiną wojskową, potrafi celnie strzelać i wygrywać konflikty. Zarazem jednak ujawniło swoją słabość - okazało się, że nie potrafi zapobiegać konfliktom". Każda ze stron inaczej analizuje wojnę. Amerykanie są przekonani o słabości Europy i niemożności wysłania przez nią odpowiedniej liczby wojsk szybkiego reagowania, co poważnie opóźniło start operacji. Z kolei europejscy analitycy są zdania, że winę ponosi amerykańskie "militarystyczne" podejście do polityki zagranicznej - poleganie na środkach wojskowych, niechęć do szukania pokojowych dróg wyjścia z sytuacji, stawianie wszystkiego na ostrzu noża i wciąganie wszystkich stron w konflikt zbrojny.
"Obie strony czują do siebie nawzajem urazę - mówi Kagan - i obie strony szukają teraz nowych rozwiązań". Obie strony mówią o dozbrajaniu i samowystarczalności Europy - z jedną różnicą: Amerykanie mają nadzieję, że w ten sposób będą mogli więcej pieniędzy przeznaczyć na działania w innych rejonach świata albo - co dla nich ważniejsze - na budowę nowego systemu "gwiezdnych wojen". To zagwarantowałoby USA dominację nuklearną w świecie. Europejczycy wiążą z ESDI zupełnie inne plany. Liczą na to, że uda im się odciąć od globalnej polityki USA i ograniczyć uczestnictwo w misjach poza europejską strefą wpływów. Nic dziwnego, że w ostatnich tygodniach dochodzi do licznych napięć na li- nii Bruksela-Paryż-Berlin-Waszyngton.
Kagan ma rację, że ostatnie przekomarzania euroatlantyckie napsuły obu stronom dużo krwi. Bardziej jednak niż postawą Europy Waszyngton zaniepokojony jest strukturą jej wydatków obronnych. Kilka dni po ogłoszeniu redukcji wydatków na Bundeswehrę o 8 proc. rząd Niemiec wystąpił o zakup samolotów transportowych. I tak już skromne środki na działania ofensywne dodatkowo rozcieńczył wydatkami na misje pokojowe. Podobną politykę prowadzą rządy Danii, Holandii i Wielkiej Brytanii. George Robertson, nowy sekretarz generalny NATO, jeszcze jako minister obrony Wielkiej Brytanii, przeznaczył znaczne środki na rozbudowanie pokojowych sił szybkiego reagowania. Nic jednak tak nie irytuje Ameryki jak francuskie plany budowy niezależnego systemu wywiadu elektronicznego. Sekretarz Cohen w jednym z wywiadów prasowych ostrzegł, że różnice zdań można usunąć, ale raz rozpoczęty proces dublowania i rozdzielania systemów dowodzenia może doprowadzić do osłabienia systemu.
Charles Grant z brytyjskiego centrum Reformy Europejskiej jest zdania, że ten proces będzie miał pozytywne skutki: "Rozdzielenie ośrodków dowodzenia usprawni tempo działań NATO. Europejscy politycy będą mogli podejmować działania niezależnie od widzimisię amerykańskiego Senatu". Sean Kay z Weslayan University, autor opracowania o naukach płynących z wojny w Kosowie, twierdzi jednak, że europejska armia nie dysponuje dostatecznym potencjałem, by prowadzić samodzielne działania zbrojne: "Europa buduje armię do działań pokojowych. Wojna o Kiloland może być wygrana na papierze, ale bez wsparcia Ameryki zakończyłaby się klęską całego paneuropejskiego konceptu". Podobnie uważa Bruce Bach, odpowiedzialny za logistyczne przygotowywanie zaplecza wojsk lądowych NATO. Podczas niedawnej "burzy mózgów" natowskich planistów i strategów w Neapolu Bach zwracał uwagę swoim europejskim kolegom, że bez zakupu nowoczesnego sprzętu wojskowego Europa nie jest w stanie prowadzić samodzielnych działań zbrojnych dłużej niż czternaście dni.
To nie koniec problemów z samowystarczalnością obronną UE. Eksperci zwracają uwagę na niejasny status tzw. państw neutralnych - Szwecji, Irlandii, Finlandii i Austrii. Członkowie Unii Europejskiej, którzy nie tylko nie rozważają możliwości podjęcia działań zbrojnych poza Europą, ale nawet w obronie swoich najbliższych sąsiadów, mogą się stać poważnym problemem dla nowego dowództwa. Jak skłonić Holendrów do obrony Finów, skoro ci deklarują, że nie staną w obronie Holendrów? Javier Solana mówi o możliwości obejścia art. 5 karty waszyngtońskiej (atak na jednego jest atakiem na wszystkich) poprzez zawieranie indywidualnych paktów w obrębie paktu. Na ten pomysł z kolei zżyma się Madeleine Albright, twierdząc, że może to stanowić groźny precedens dla NATO, precedens osłabiający jego wiarygodność. Javier Solana daje sobie czas do grudnia na uporządkowanie wszystkich spornych punktów i zaprezentowanie jednolitej strategii sił europejskich. Dla nas jedno jest pewne - wojna o Kiloland toczona będzie jeszcze bez udziału Polski, ale nasza integracja z UE zaczyna zyskiwać wymiar nie tylko ekonomiczny.


Więcej możesz przeczytać w 42/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.