NA STRONIE

Dodano:   /  Zmieniono: 
Miller na wybiegu
Jeżeli w przededniu wyborów samorządowych mgr Leszek Miller, absolwent Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, zarzuca rządowi kierowanemu przez prof. Jerzego Buzka i prof. Leszka Balcerowicza "nieuctwo", to szef opozycyjnego SLD przekracza tylko granicę śmieszności. Jeżeli jednak Leszek Miller inicjuje równocześnie agresywną kampanię totalnej negacji dokonań obecnej koalicji rządzącej (vide: "Barwy walki") i zarazem gloryfikuje niegdysiejsze osiągnięcia rządów SLD-PSL, to mamy do czynienia z problemem znacznie poważniejszym. A mianowicie z przypadłością sklerozy, która zdaje się nieco przedwcześnie dotyka tego obdarzonego - przynajmniej w sferze deklaracji - największym temperamentem polityka lewicy. Przypomnijmy zatem fakty, bowiem zgadzam się z Piotrem Nowiną-Konopką (vide: "Cytat dyplomatyczny"), że "niedzielne wybory nie będą tylko wbrew pozorom grą o lokalną marchewkę" i że staną się one również kolejną bitwą o pamięć.
Przypomnijmy więc, jak stan polskiej gospodarki oceniali zagraniczni eksperci tuż po kilkuletnim okresie władztwa SLD-PSL. Otóż według danych EBOR, w Polsce we wrześniu 1997 r. sprywatyzowanych było tylko 25 proc. dużych przedsiębiorstw, co stawiało nas daleko w tyle za Węgrami, Estonią i Czechami. Wśród państw Europy Środkowej i Wschodniej nasz kraj znajdował się wówczas dopiero na ósmym miejscu pod względem dochodu na mieszkańca. Znana agencja ratingowa IBCA zwracała uwagę na "lawinowy wzrost deficytu handlowego i konserwowanie zacofania wsi". Inna renomowana agencja, Standard & Poor?s, wskazywała na "wysoki stopień zmonopolizowania polskiej gospodarki, rozluźnienie rygorów rynku, wzrost protekcjonizmu i zdecydowanie nadmierne koncesjonowanie wolności ekonomicznej". Oczywiście, wypowiedziałbym się dokładnie w stylu Leszka Millera, gdybym stwierdził, że koalicja SLD-PSL zostawiła po sobie spaloną ziemię. Zarazem jednak tzw. reforma centrum - jedyna, jaką przez cztery lata udało się zrealizować owej koalicji - czy kwiecista, teatralna retoryka Grzegorza Kołodki, to jeszcze nie powody do dzisiejszych samozachwytów i wiekuistej chwały.
Przyjrzyjmy się polskiej gospodarce dziś, po zaledwie trzystu kilkudziesięciu dniach rządów gabinetu Buzka, który zdążył w tym czasie zapoczątkować cztery fundamentalne dla państwa i Państwa reformy. Wskaźnik inflacji zbliży się w tym roku do poziomu najniższego w latach 90., notujemy również najniższy poziom bezrobocia, rekordowo niski pułap deficytu budżetowego i obrotów bieżących, rekordową wielkość zagranicznych inwestycji i rezerw walutowych, znacznie wyższe tempo wzrostu eksportu niż importu, dług wewnętrzny nie przekraczający połowy PKB. I to wszystko mimo katastrofalnej ubiegłorocznej powodzi, mimo konieczności spłacania kolosalnych długów zaciągniętych przez politycznych protoplastów współczesnej polskiej socjaldemokracji, mimo krachu w Rosji i mimo perturbacji na światowych rynkach finansowych.
Rzecz jasna wszystkie wymienione wyżej, krzepiące bardzo, wskaźniki, to zasługa nie tylko gabinetu Jerzego Buzka. Ma rację jednak Tadeusz Syryjczyk, gdy swego rodzaju historyczną klamrą spina rząd Tadeusza Mazowieckiego oraz obecny i gdy powiada, że "w 1989 r. Polska musiała za wszelką cenę zarobić na bieżące potrzeby, zaś w 1998 r. może, a nawet musi, zainwestować w przyszłość i po raz pierwszy ją na to stać". Jeśli zaś dodatkowo uwzględnić okoliczność, iż tzw. twórczy wkład ugrupowania Leszka Millera w rozwój gospodarczy kraju sprowadza się dziś do mnożenia postulatów socjalnych, których ewentualne ziszczenie może - przy współudziale niektórych przyjaciół ludu z AWS (rodziłaby się oto intrygująca struktura pozioma o roboczej nazwie AWSLD?) - rozsadzić budżet państwa (vide: "Koncert życzeń"), to rację ma też i Jan Maria Rokita, który mówi: "Przy stopniu zakłamania SLD Himalaje to małe góry".
Gdy słyszę buńczuczne zapowiedzi liderów lewicy, przypomina mi się sentencja Ludwika Hirszfelda: "Przemawianie jest u nas odruchem warunkowym na istnienie słuchaczy, a nie zagadnień". Gdy czytam rozmowę z Jerzym Buzkiem, przychodzi mi zaś na myśl wypowiedź Margaret Thatcher z cover story tego numeru: "Politycy muszą robić to, co konieczne, nie przejmując się tym, że przegrają kolejne wybory. Polityk, który nie ma odwagi narazić się własnemu elektoratowi, myli korytarze władzy z wybiegiem dla modelek".
Więcej możesz przeczytać w 41/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.