Kamień onanisty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wśród polityków trudno znaleźć ludzi bez skazy. Oni sami wiedzą o tym najlepiej, choć nigdy się do tego nie przyznają, bo reguły gry są takie, że trzeba udawać uczciwość za wszelką cenę i do końca
W chłodnym nadbałtyckim kraju, jakim jest Polska, słoneczne dni uchodzą za piękne. Coraz częściej zauważam, że spragnieni ciepła Polacy (nawet mężczyźni!) mówią o słońcu - "słoneczko". Pójdę na słoneczko. Poleżę na słoneczku. Szkoda słoneczka. Zauważam jednak także, że "słoneczko" bywa wredne i od jego nadmiaru łatwo robią się bąble i złazi skóra. Lekarze straszą nawet rakiem.
Podobnie kochanym przez nas ostatnio słowem jest "demokracja". Po latach PRL powitaliśmy ją - tę prawdziwą! - niczym obiecaną jutrzenkę swobody. Widzimy tylko jej zalety. Ale demokracja, niczym słoneczko, też czasem powoduje bąble. Takim bąblem jest dla mnie zdumiewający pomysł, by z zeznania prezydenta USA przed Sądem Najwyższym w sprawie erotycznych macanek z panną Lewinsky zrobić talk-show. Oglądałem ten spektakl z zażenowaniem i niesmakiem nie dlatego, że Clinton czerwienił się jak sztubak i wił jak piskorz. Było mi przykro, że demokracja okazała się panną równie głupią jak pulchna stażystka pokazująca światu plamy na swojej sukience. Życie seksualne Clintona jest jego sprawą. Rozkręcanie machiny mającej go zawstydzić, skompromitować i poniżyć to działanie w sposób oczywisty polityczne. Talent do sprawowania władzy nie zawsze idzie w parze z kryształową moralnością. Tego nauczyła nas historia świata. Podpowiedziała nawet więcej: ortodoksyjni moraliści rzadko bywają ludźmi wybitnymi, częściej - przyzwoitymi przeciętniakami. Z drugiej strony, polityka nie jest zajęciem moralnym. Opiera się na grze, nieustannej walce i założeniu, że cel uświęca środki. Wśród polityków trudno znaleźć ludzi bez skazy. Oni sami wiedzą o tym najlepiej, choć nigdy się do tego nie przyznają, bo reguły gry są takie, że trzeba udawać uczciwość za wszelką cenę i do końca. Dotykanie sutków napraszającej się pannicy, a nawet igraszki z cygarem to jak gra w chińczyka prowadzona wśród zawodowych pokerzystów.
Czterogodzinne "taśmy prawdy" Clintona okazały się najbardziej nieuczciwym talk-show w historii telewizji, bo złamano wszelkie reguły gatunku. Po pierwsze, gościa programu zaprzysiężono, by mówił tylko prawdę. Mój Boże! Wyobrażam sobie, jak wyglądałyby wszystkie nasze tok-szoki i wieczory z wampirem, gdyby zapraszanych gości zaprzysięgano! Toż byśmy się dowiedzieli. Zasadą gatunku talk-show jest to, że każdy kłamie, ile może. Liczy się wyłącznie to, by było kolorowo, ciekawie i mniej więcej prawdopodobnie. Po drugie, sprzeniewierzono się istotnej konstrukcyjnej zasadzie talk-show: w rozmowie biorą udział dwie strony. To ma być konfrontacja na równych prawach. Tymczasem zeznania Clintona nie dawały nam szansy poznania prokuratora Starra. Zza kadru dobiegał tylko jego zniekształcony głos. Kamera bezlitośnie obserwowała twarz prezydenta. Jak mówi, jak słucha, jak się poci, jak pije wodę, potem coca-colę. Oto po raz pierwszy zamieniono talk-show w wyrafinowaną, prawdziwie średniowieczną torturę.
Swoją drogą - w średniowieczu skazańcom wymierzano karę polegającą na tym, że zakuwano ich w dyby i wystawiano na publiczne urągowisko na rynku miejskim. Amerykańska demokracja zrobiła to samo - zakuła prezydenta w dyby ekranu i wystawiła na pośmiewisko na rynku "globalnej wioski", czyli w telewizji i Internecie. Tyle że uczyniła to, zanim Clintona zdążył skazać jakikolwiek sąd. Dochodzenie prawdy na wszelki wypadek od razu zamieniła w karę.
Wśród wielu programów komentujących sprawę prezydenta Clintona zdarzyło mi się oglądać i taki, w którym doszło do pojedynku Lecha Falandysza ze Stefanem Niesiołowskim. Falandysz był wyrozumiały, Niesiołowski - jak to on - bezpardonowo zawzięty. Sprawy seksu są tak intymne, delikatne, że trudno się dziwić, iż przyparty do muru prezydent kręcił - usprawiedliwiał Falandysz. Niesiołowski uparcie kręcił głową. Każdy by tak postąpił - ciągnął były doradca prezydenta Wałęsy. - A gdyby tak pana, panie pośle, publicznie zapytano, czy pan się onanizował, przyznałby się pan? Niesiołowski przestał kręcić głową, skurczył się w sobie (może powiało chłodem, bo program był realizowany pod gołym niebem?) i nic nie odpowiedział.
Kto jest bez winy (a onanizm - według katolickiej doktryny - to też grzech, bo prowadzi do marnowania potrzebnego do prokreacji nasienia) niech rzuci w Clintona kamieniem. Ale każdemu, kto rzuci, a ma coś na sumieniu, niech ręka uschnie, a pamięć podsunie obrazy wątpliwych momentów z własnego życia. To by dopiero było, gdyby udało się je wszystkie sfilmować i pokazać w telewizji! Albo stworzyć kanał, w którym by pokazywano wyłącznie np. sfilmowane rozprawy rozwodowe. Podobnie jak w wypadku prezydenta Clintona, oglądalibyśmy tylko twarze nieznajomych lub sąsiadów pod przysięgą odpowiadających na najbardziej intymne pytania. Nie ma siły - żaden serial i telenowela nie obroniłyby się przed taką konkurencją. Oglądalność byłaby rekordowa. A co stałoby się później? Pewnie wkrótce nie moglibyśmy wyjść na ulicę, by z obrzydzeniem nie patrzeć na ludzi...
Więcej możesz przeczytać w 40/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.