Egzamin Blaira

Dodano:   /  Zmieniono: 
Brytyjczycy wybierają dziś 78 posłów do 732-miejscowego europarlamentu, radnych do władz lokalnych, a londyńczycy ponadto burmistrza Londynu.
Głosowanie zapowiada się jako najważniejszy sprawdzian wyborczy dla premiera Tony'ego Blaira od wojny irackiej, która podzieliła Brytyjczyków. Sondaże nie wróżą sukcesu rządzącej Partii Pracy.

Wojna z Saddamem Husajnem w wywołała w Wielkiej Brytanii masowe protesty. Popularność Blaira spadła, gdy w Iraku nie znaleziono broni masowego rażenia, podawanej przez premiera jako główny powód, dla którego trzeba było obalić Saddama.

Opozycyjni Liberalni Demokraci, którzy byli przeciwni wojnie, wezwali wyborców, aby wykorzystali głosowanie czwartkowe do  ukarania rządu za poparcie podjętej przez Stany Zjednoczone inwazji na Irak.

Wybory pozwolą także ocenić stosunek Brytyjczyków do Unii Europejskiej. W kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego dominowała kwestia, czy Wielka Brytania powinna pozostać w Unii.

Największą niespodzianką w przeddzień wyborów był w sondażach niebywały wzlot Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która domaga się natychmiastowego wystąpienia kraju z Unii Europejskiej. Według sondażu firmy Populos dla "Timesa", na UKIP gotowych jest głosować aż 22 proc. tych wyborców, którzy zamierzali pójść do urn.

Wyborom towarzyszy bezprecedensowy eksperyment głosowania za  pomocą poczty w czterech dużych regionach Anglii.

Komentatorzy powszechnie wyrażają obawy o frekwencję. W  poprzednich wyborach do Parlamentu Europejskiego z 1999 roku wyniosła tylko 23,1 proc. Według Gallupa tym razem wyniesie 32 proc., wobec przeciętnej europejskiej 45 proc. W ostatnich wyborach lokalnych frekwencja wyniosła 35 proc.

"Demokracja umiera: Trzeba nas zmusić do głosowania" - napisał wpływowy komentator dziennika "The Times" Simon Jenkins. Władzom lokalnych podporządkowane jest dwie trzecie służb publicznych. Niska frekwencja w wyborach lokalnych odbiera im prawną legitymację i zwiększa centralistyczne tendencje na szczeblu centralnym - bije na alarm Jenkins.

Przedwyborcze sondaże sugerują, że dwie główne partie polityczne: laburzyści i torysi podzielą między siebie około 50 proc. głosów. Zdaniem Tony Traversa z London School of Economics oznacza to, że  kurczy się podstawowy trzon wyborców największych partii.

Wynik wyborów będzie miał znaczenie dla laburzystów z punktu widzenia strategii w najbliższych wyborach powszechnych, które mogą odbyć się już w 2005 roku. Dla konserwatystów głosowanie czwartkowe jest ważnym sprawdzianem przywództwa Michaela Howarda.

ss, pap