Lekcja eurowyborów (aktl.)

Lekcja eurowyborów (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Stosunkowo duże poparcie dla eurosceptyków w eurowyborach to poważny sygnał dla proeuropejskich przywódców w całej UE - uważa przewodniczący PE Pat Cox. Jest też zaniepokojony niską frekwencją.
Frekwencja w eurowyborach wyniosła 44,2 proc., w tym 47,8 proc. w 15 "starych" krajach UE, a tylko 26 proc. w 10 nowych krajach. "Dzisiejszy wynik wydaje się najgorszy. To prawdziwe wyzwanie dla wszystkich" - powiedział Cox. Najniższą wśród 25 państw UE - nie przekraczającą nawet 17 procent - frekwencję odnotowano na Słowacji.

Pytany o powody niskiej frekwencji w Europie Środkowej i Wschodniej, szef PE ocenił, że w przypadku wyborów do Parlamentu Europejskiego w nowych państwach członkowskich nie było takiej mobilizacji jak w ubiegłorocznych referendach akcesyjnych. "Opinia publiczna nie wiedziała, o co ją proszono. Siły polityczne muszą się bardzo zaangażować szczególnie w środkowej i wschodniej Europie w informowanie obywateli o instytucjach europejskich zwłaszcza Parlamencie - powiedział Cox.

Zdaniem szefa PE, kampania zbytnio koncentrowała się na sprawach narodowych. "Unia Europejska była zbyt nieobecna w wielu kampaniach. W Parlamencie zawsze rozumieliśmy, że wybory są traktowane jako test dla rządów i okazja dla pokazania się nowych osobistości, ale prosiliśmy by w kampanii mówić o kwestiach europejskich" - powiedział. Zdaniem Coksa, partie polityczne muszą się zastanowić jak skierować kampanie przed przyszłymi eurowyborami na sprawy europejskie.

Choć - jak podkreślił - w PE 85-90 proc. stanowić będzie proeuropejska większość, jednak eurosceptycy będą reprezentowani na największą dotychczas skalę - 10-15 proc. "To także bardzo ważny sygnał dla tych przywódców państw, którzy opowiadają się za referendum w sprawie unijnej konstytucji" -  podkreślił Cox, podkreślając, że na liderach politycznych w całej UE spoczywa ogromna odpowiedzialność, by realizowali to, w co wierzą i przekonywali opinię publiczną do swych poglądów .

Nowy Parlament Europejski ukonstytuuje się 20 lipca. Jego ostateczny kształt na razie trudno do końca przewidzieć. Prawdopodobnie powstaną nowe konfiguracje grup politycznych - przewiduje Cox. Wiadomo już jednak, że wybory zdecydowanie wygrały partie centroprawicowe, co powoduje, że grupa Europejskiej Partii Ludowej-Europejskich Demokratów (EPL-ED) pozostanie najsilniejszą frakcją polityczną w PE. Może ona uzyskać 275 miejsc na 732 - wynika z najnowszych prognoz podziału mandatów w Parlamencie Europejskim, opublikowanych w poniedziałek w Brukseli.

Partia Europejskich Socjalistów (PES) może liczyć na 200 miejsc, Europejscy Liberałowie, Demokraci i Reformatorzy (ELDR) - 66, Konfederacyjna Grupa Zjednoczonej Lewicy Europejskiej/Nordycka Zielona Lewica (ZLE/NZL) - 36, Zieloni/Wolne Przymierze Europejskie (Zieloni/WPE)) - 41, Unia na rzecz Europy Narodów (UEN) - 28, a Grupa na rzecz Europejskich Demokracji i Różnorodności (EDR) - 17 mandatów.

Prognozy przygotowano dla istniejących grup politycznych w PE. Do żadnej grupy nie przyporządkowano 69 eurodeputowanych. Jak podkreślają służby prasowe Parlamentu, nie ma jeszcze pełnych danych ze wszystkich krajów.

Ugrupowania wchodzące w skład EPL-ED wygrały m.in. w Polsce, zdobywając 20 na 54 miejsca w europarlamencie. Według prognoz, Platforma Obywatelska uzyska prawdopodobnie 17 miejsc, a PSL - 3. Socjaliści z Polski zajmą 6 miejsc - wszystkie deputowani z  koalicji SLD-UP, deputowani z Unii Wolności zajmą 3 miejsca w  ramach ELDR, a w UEN będzie 7 polskich eurodeputowanych - z Prawa i Sprawiedliwości.

Po 9 mandatów uzyskają prawdopodobnie Liga Polskich Rodzin i Samoobrona, których nie przyporządkowano dotychczas do żadnej z istniejących grup politycznych w PE. Polska ma najwięcej eurodeputowanych w rubryce "inni".

Ugrupowania wchodzące do EPL-ED mają też przewagę w Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Czechach, Węgrzech, Luksemburgu, Słowenii i Słowacji. Natomiast socjaliści (PES) w Danii, Hiszpanii, Francji, na Malcie, Austrii, Portugalii. W Finlandii wygrała ELDR, na Łotwie UEN.

W Belgii, Holandii i Szwecji wyniki PES i EPL-ED są wyrównane. Na  Litwie równą liczbę mandatów mogą uzyskać ZLE i ELDR, a na Cyprze EPL-ED i ZLE/NZL.

Prawdopodobnie w najbliższych tygodniach w PE powstaną nowe konfiguracje grup politycznych. Jak poinformowały w poniedziałek służby prasowe PE, grupę polityczną będzie mogło utworzyć 19 eurodeputowanych z co najmniej pięciu krajów członkowskich.

W pierwszych komentarzach podkreśla się, że wyborcy woleli poprzeć partie opozycyjne, niż rządzące. Niespodziewanie wiele mandatów zdobyli kandydaci niezależni, nierzadko posługujący się antyeuropejską retoryką. Przykładem jest brytyjska Partia niepodległości Zjednoczonego Królestwa UKIP. Na  razie nie wiadomo, czy kandydaci niezależni sformują w parlamencie jakąś grupę.

Niemal wszędzie wybory przebiegały pod znakiem niskiej frekwencji. Wedłyg najnowszych danych, w całej UE wyniosła ona 45,3 proc. W 15 starych krajach UE - 49 proc., a w 10 nowych - 26,4.

W pierwszych komentarzach na ten temat przeważa opinia, że mieszkańcy Unii nie doceniają roli Parlamentu Europejskiego i dlatego zlekceważyli wybory.

W dwóch dużych krajach uważanych za siłę napędową UE - we Francji i w Niemczech - do urn poszło zaledwie odpowiednio 43 proc. i 40 proc. wyborców. W Wielkiej Brytanii zagłosowało ok. 40 proc. wyborców, co odebrano jako niezły rezultat, wynikający zapewne z  jednocześnie zorganizowanych wyborów lokalnych. Podobnie było na  Litwie, gdzie mieszkańcy wybierali następcę prezydenta Rolandasa Paksasa.

Frekwencją zaimponowały kraje śródziemnomorskie. W Grecji głosowało 70 proc., tyle samo na Cyprze, we Włoszech - blisko 66 proc. Najbardziej obywatelską postawę zaprezentowała Malta -  najmniejszy kraj rozszerzonej UE. Do urn poszło tam 82 proc. uprawnionych, choć głosowanie jest dobrowolne. W Luksemburgu głosowało 93 proc., ale tam udział w wyborach jest obowiązkowy.

"W każdym kraju, jak zwykle, wyborcy zagłosują za lub przeciwko swojemu rządowi" - ubolewał jeszcze przed wyborami przewodniczący ustępującej Komisji Europejskiej Romano Prodi. Ta czarna prognoza się sprawdziła, a ponieważ ludzie najczęściej nie lubią rządu, w  wielu krajach na czoło wysunęło się opozycja.

Spektakularnym tego przykładem są Niemcy, gdzie - jak wynika z  częściowych rezultatów - socjaldemokracji kanclerza Gerharda Schroedera ponieśli klęskę. Chadecy z CDU/CSU dostali blisko 45 proc. głosów, zaś rządząca SPD - ok. 22 proc.

Podobnie było we Francji - częściowe wyniki wskazują, że wybory wygrała opozycja, czyli Partia Socjalistyczna. Socjaliści dostali ponad 29 proc. głosów, zaś centroprawicowa UMP prezydenta Jacquesa Chiraca - 16,6 proc. Dla socjalistów to potwierdzenie sukcesu w  marcowych wyborach regionalnych.

Opozycja - prawicowa albo lewicowa - wygrała w wielkim stylu w  Danii, na Węgrzech, w Czechach, w Portugalii na Łotwie, w Belgii, w Estonii, w Holandii i na Litwie. We Włoszech spadło poparcie dla  partii Forza Italia Silvio Berlusconiego - według pierwszych wyników, uzyskała ona 20,5-23,5 procent głosów.

Rządzący chadecy zwyciężyli w Luksemburgu, rządzący konserwatyści - w Grecji, rządzący socjaliści - w Hiszpanii, a rządzący socjaldemokraci w Szwecji - wynika z opublikowanych w niedzielę wieczorem wstępnych rezultatów.

W Wielkiej Brytanii rządzący laburzyści i opozycyjni konserwatyści idą łeb w łeb w miarę, jak nadchodzą informacje z  coraz większej liczby okręgów. Tam uwagę obserwatorów zwraca popularność eurosceptycznej partii UKIP, która zagwarantowała sobie miejsca w Parlamencie Europejskim. Eurosceptycy zyskali też zwolenników m.in. w Szwecji, w Grecji i w Czechach.

em, pap