Gięcie kobiet

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wulgaryzmy nie są zagrożeniem dla języka i kultury - większym zagrożeniem jest brak sensu w wypowiedziach
Znana aktorka, arystokratka rzucająca "kurwą"? Beata Tyszkiewicz udowodniła w programie TVN "Mamy cię", że współczesny język polski żyje i się rozwija. I nie znosi hipokryzji. Jest przecież faktem, że Andrzej Lepper krzyczał w Sejmie do posła Samoobrony, który mu się sprzeciwił: "Wypierdalaj mi z klubu, chamie jeden". Nie był to żaden wyjątek, bo tak się po prostu mówi w Sejmie i nie tylko tam. Już kilka lat temu ówczesny marszałek Józef Zych na posiedzeniu plenarnym, przy włączonych mikrofonach, powiedział do swojego współpracownika: "Co mi tu, kurwa, przynosisz". I dostał oklaski, bo większość posłów uznała, że przemówił ludzkim językiem. Podobnie mówił niedawno hokeista Mariusz Czerkawski w programie Kuby Wojewódzkiego, a kilka tygodni temu - Maciek Maleńczuk na koncercie w Opolu. Na tym samym festiwalu dwa lata temu Michał Wićniewski powiedział publiczności: "Jesteście zajebiści". Widzowie przyjęli to z aplauzem, bo słowo "zajebisty" już dawno utraciło ładunek obsceniczności. Obecnie jest odpowiednikiem określenia "świetny". Jak obliczył amerykański psycholog Timothy Jay, przekleństwa zajmują aż 5 proc. czasu rozmów w pracy i 10 proc. pogawędek w czasie wolnym.

Jak mówi prof. Maciej Grochowski, autor "Słownika polskich przekleństw i wulgaryzmów", norma językowa nie jest czymś danym na zawsze. Najlepiej to widać, gdy śledzi się historię tzw. brzydkich słów. Wiele z nich zmienia znaczenie na neutralne, a słowa neutralne nabierają wulgarnego charakteru.

Rzucanie "kobiet"

W XVII wieku słowo "kobieta" znaczyło w odpowiednim kontekście tyle, co nierządnica. O kobietach mówiono zaś niewiasty lub białogłowy. "Męże was ku większemu zelżeniu kobietami zowią" - pisał Marcin Bielski w "Sejmie niewieścim". Mówiąc o kiepskiej pogodzie, nie myślimy o tym, że w staropolszczyźnie nie było ostrzejszego wulgaryzmu niż "kiep". Było to obsceniczne określenie żeńskiego organu płciowego. Z kolei "kutas" jeszcze 150 lat temu funkcjonował jako najzupełniej neutralne określenie frędzla, co widać choćby w "Panu Tadeuszu", gdzie przy pasach wisiały "gęste kutasy jak kity". W XVII wieku mówiąc o "gięciu", myślano o odbyciu stosunku płciowego. Potem słowo to stało się neutralne, zaś obecnie znowu nabiera pejoratywnego znaczenia: o kimś niespełna rozumu mówi się "pogięty". Dupa, która kiedyś była po prostu dziuplą, po okresie wulgarnym wchodzi w neutralny. Językoznawcy uważają, że już wkrótce słowo to będzie oznaczać przede wszystkim atrakcyjną kobietę. Asymilowaniu i obłaskawianiu wulgaryzmów sprzyja kino. Amerykańscy malediktolodzy (specjaliści od przekleństw: male dictum to po łacinie lżenie) obliczyli, że w latach 20. i 30. w kinie nie używano wulgaryzmów, w latach 60. na jeden film przypadało 1,6 przekleństwa, a u progu lat 90. już 100!

Bluzg staropolski

W szlacheckiej Rzeczypospolitej słów uznawanych dziś za obelżywe używano powszechnie. Robili to też dostojnicy państwowi - nawet w oficjalnych wystąpieniach. Kasztelan rawski Filip Wołucki, którego w "Karafce La Fontaine'a" opisuje Melchior Wańkowicz, w liście do króla Zygmunta III wzywał: "Tego Szwedzika wisielca mierzionego bijcie, tłuczcie, żeby wiedział ten skurwysyn, co jest z Królem Jegomością żartować". Tolerowano używanie przekleństw i epitetów w obecności kobiet. Wiązało się to - jak twierdzi Zbigniew Kuchowicz, autor "Miłości staropolskiej" - z "prastarą, pozbawioną pruderii, ludową koncepcję miłości". Jacek Lewinson, autor "Słownika seksualizmów polskich", zauważa, że w czasach renesansu o seksie mówiono otwarcie w najlepszym towarzystwie. Zaczęło się to zmieniać dopiero w okresie kontrreformacji. Jednak do końca XVIII wieku obecność wulgaryzmów, w tym nacechowanych seksualnie, w języku elit była powszechna i powszechnie tolerowana. Król Stanisław August Poniatowski nagradzał nawet autorów co pieprzniejszych tekstów. Poeci baroku, w tym Wacław Potocki i Andrzej Morsztyn (autor fraszki zaczynającej się od słów "Sameś skurwysyn, kurwa twoja żona"), wulgaryzmów używali nagminnie. Również twórca literackiej polszczyzny Jan Kochanowski oraz duchowieństwo, choćby biskup Ignacy Krasicki, nie unikali używania przekleństw. Dopiero na początku XIX wieku wulgaryzmy zaczęły znikać z języka (u Mickiewicza nie znajdziemy ani jednego przekleństwa), co wiązało się ze znacznie większą pruderią niż w czasach szlacheckich. - Staropolszczyzna miała kilkadziesiąt określeń na każdy anatomiczny szczegół czy czynność seksualną. Później zaczął się trwający do dziś regres w wulgarnym słownictwie - mówi Jacek Lewinson. Dziś, jak zauważa prof. Maciej Grochowski, zostało pięć podstawowych, znanych wszystkim, wulgarnych słów.

Mariusz Cieślik

Współpraca:

Kaja Szafrańska

Pełny tekst w najnowszym 1127 tygodniku "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 28 czerwca.

W tym samym numerze: Słońce na zdrowie (Opalanie się chroni przed rakiem i zawałem serca!)