Zawód: nauczyciel

Zawód: nauczyciel

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kto odpowiada za upadek nauczycielskiego stanu?
"Skazując nas na nędzę, wybieracie marne emerytury dla siebie i niepewną przyszłość dla waszych dzieci i wnuków - nieuków" - można było przeczytać na jednym z transparentów podczas ubiegłorocznej demonstracji nauczycieli w Warszawie.

W Polsce średnia pensja w szkolnictwie (z dodatkami) wynosi 1200 zł. Jest to o 30 proc. mniej niż w Czechach i Słowacji oraz o 40 proc. mniej niż na Węgrzech. Gdyby nauczyciel obronił doktorat i pracował w szkole 30 lat, mógłby zarobić zaledwie o 30 proc. więcej niż stażysta. Jeśli chciałby wprowadzić autorski program nauczania - a jego przygotowanie wymaga przynajmniej roku pracy - może liczyć tylko na okolicznościową nagrodę, nie przekraczającą średniej miesięcznej pensji. Biorąc kilka nadgodzin dziennie i udzielając codziennie korepetycji, nie zdoła zarobić nawet trzeciej części tego, co otrzymuje jego niemiecki kolega, a przy okazji nie będzie miał czasu na przygotowanie się do zajęć. Po 46 latach obowiązywania w Polsce radzieckiego modelu szkolnictwa (zaczęto go wprowadzać w 1952 r.) nauczycieli czeka radykalna reforma systemu edukacji - w tym samego nauczycielskiego stanu - której wymaganiom (bez przekwalifikowania) sprostałaby najwyżej piąta część kadry pedagogicznej.
- Nauczyciele udają, że pracują, a państwo udaje, że im płaci - mówi o sytuacji tej grupy zawodowej minister Mirosław Handke. - Nie płacono, ale też nie wymagano - dodaje prof. Henryk Samsonowicz, minister edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Nauczyciele stali się zakładnikami karty branżowej: przywileje socjalne hamowały wszelkie zmiany rynkowe i de facto służyły najgorszym (obawiającym się skutków reform), ale wszystkim dawały złudne poczucie utrzymania status quo. Dotychczas wygrywała więc przeciętność - więcej nauczycieli broniło karty niż chciało z niej zrezygnować. A karta służy przede wszystkim nauczycielkom prowadzącym dom: umożliwia godzenie pracy zawodowej z opieką nad dziećmi. Nauczycielki z tej grupy - stanowiące prawie 70 proc. ogółu zatrudnionych w oświacie - godzą się na niskie zarobki, natomiast osoby nastawione na robienie kariery zawodowej odchodzą, jeśli tylko znajdą satysfakcjonujące ich zajęcie. W efekcie polska szkoła jest sfeminizowana (psychologowie alarmują tymczasem, że wychowywanie młodych ludzi wyłącznie przez kobiety grozi tym, że szkołę będą opuszczać pokolenia "mięczaków" nie radzących sobie w życiu i pracy) i wydrenowana z osób najaktywniejszych i najlepiej przygotowanych. Na tym właśnie polega - wymuszona przez system edukacji - negatywna selekcja.
Najważniejsze skutki negatywnej selekcji to obserwowana od początku lat 90. ucieczka mężczyzn z zawodu (absolwenci wyższych szkół zwykle "wytrzymują" w szkole nie dłużej niż trzy lata), stałe obniżanie się kwalifikacji i gwałtowne rozrastanie się szarej strefy usług edukacyjnych. W połowie lat 90. nieoficjalnie wydawano - na korepetycje, kursy przygotowawcze, lekcje języków obcych - niemal połowę budżetu MEN (bez uwzględnienia wydatków wojewodów), czyli ponad 20 bilionów starych złotych.
- Szara strefa jest normalną reakcją rynku na nienormalną sytuację. Nauczyciele zachowują się racjonalnie: mogą albo sprzedać swe umiejętności na równoległym rynku edukacyjnym, albo klepać biedę i popadać w frustrację, czyli do końca stracić motywację do samokształcenia, co dla szkoły byłoby jeszcze gorsze, wręcz zabójcze - mówi Michał Boni, były minister pracy i polityki socjalnej. Na utrzymywaniu tego systemu traci większość nauczycieli, tracą jednak przede wszystkim uczniowie - pedagodzy nie przygotowują ich do kolejnych etapów kształcenia, toteż oficjalna szkoła staje się dysfunkcjonalna.
Choć 80 proc. nauczycieli dorabia, udzielając korepetycji, prawie 70 proc. pieniędzy z szarej strefy edukacyjnej trafia do 20 proc. najbardziej aktywnych i stale podnoszących kwalifikacje, głównie pracowników wyższych szkół. Większość nauczycieli nie doskonali się, bo nie musi. Wręcz przeciwnie - twórczy nauczyciel nie tylko nie zarabia więcej, ale wzbudza złość i zawiść otoczenia, utrudniającą wprowadzanie nowych pomysłów w życie. Ale efekty są katastrofalne: jedna trzecia czyta tylko podręczniki własnego przedmiotu, ledwie połowa nauczycieli licealnych opanowała program nauczania własnego przedmiotu, trzy czwarte zatrzymało się na poziomie wiedzy z początku lat 80. (co wykazały testy sprawdzające orientację w nowościach poszczególnych dyscyplin). Zaledwie jeden na dwustu chodzi do teatru, a prawie trzecia część nie kupuje w roku ani jednej książki. Wyniki badań prof. Aleksandra Nalaskowskiego ("Nauczyciele z prowincji u progu reformy edukacji") dowodzą, że co piąty nie przeczytał w ciągu roku żadnej książki. Czytający z kolei najchętniej wybierają literaturę sensacyjną i romanse. Aż 40 proc. nie czyta prasy codziennej, 88 proc. nie zagląda do fachowych czasopism. Jeśli przeglądają, to raczej "Tinę", "Bravo" i "Claudię".
- Z moich badań wynikają trzy wnioski: większość nauczycieli nie chce być nauczycielami, nie lubi miejsca, w którym mieszka, i wątpliwy jest ich udział w tworzeniu małych ojczyzn. Niemal wszyscy odłożyli na później własny rozwój i bynajmniej nie stanowią elity kulturalnej kraju - podsumowuje prof. Nalaskowski. Jego ankietę wypełniło 330 nauczycieli z miejscowości poniżej 50 tys. mieszkańców. Udzielając odpowiedzi, popełnili 476 błędów ortograficznych. Większość nie ma pojęcia, czym jest "konkordat", "proces legislacyjny" czy "alternatywa". Prawie bezbłędnie rozszyfrowuje jednak skróty wywodzące się z dawnego ustroju (PZPR, PRL) - z wyjątkiem SLD (odczytanego jako "Stronnictwo Ludowo-Demokratyczne"). Aż 30 proc. badanych nie wie, kim był Albert Einstein, część nie kojarzyła też Feliksa Dzierżyńskiego (uznawanego za sportowca bądź prezydenta Warszawy). Tylko co trzeci wiedział, kim byli William Szekspir, Steven Spielberg oraz Melchior Wańkowicz. Przeciętny pedagog nie potrafił wymienić większości polskich uniwersytetów. - W kontrolnej grupie osób zajmujących się prowadzeniem biznesu statystyczny wynik był lepszy od uzyskanego przez nauczycieli - mówi prof. Nalaskowski.


JAN ZACIURA
prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego


Niektóre propozycje MEN odczytujemy jako zapowiedź totalnej weryfikacji. Gdy minister edukacji stwierdza publicznie, że część nauczycieli nie przejdzie przez sito egzaminacyjne, a część się wycofa, bojąc się w ogóle przystąpić do egzaminu, stwarza to wrażenie, iż ocenianie przydatności do zawodu nie będzie oparte tylko na kwestiach merytorycznych. Część nauczycieli odpadnie, bo nie pasuje do obowiązującej koncepcji idealnego pedagoga lub nie wyznaje odpowiedniej ideologii. Poza tym do 31 sierpnia wielu dyrektorów szkół nie otrzymało jeszcze dokumentów prezentujących planowaną reformę i ma wiele wątpliwości związanych z jej wprowadzeniem. Nie osiągnięto również porozumienia w sprawie płac w przyszłym roku. ZNP proponuje uchwalenie "paktu o edukacji" na wzór tego, jaki wynegocjowali na przykład górnicy. Gwarantowałby on minimum bezpieczeństwa osobom zmuszonym do odejścia z zawodu. Wątpliwości wzbudzają dwie proponowane przez MEN kategorie nauczycieli: nauczyciel kontraktowy to bardzo słaba forma stosunku pracy, profesor oświaty z kolei to - moim zdaniem - czysta fikcja, tytuł honorowy podobny do tego, jaki obowiązywał w latach 70.


"Średniak" ma samochód (66 proc.), telewizor (98 proc.), wideo (79 proc.). Mniej więcej co drugi kupił antenę satelitarną i komputer. Ale 78 proc. wątpi w kompetencje wychowawcze wobec własnych dzieci. Głównym celem życiowym przeciętnego nauczyciela jest poprawa własnej sytuacji materialnej. Być może dlatego szkoda mu czasu na życie towarzyskie - w roku poprzedzającym badania "średniak" nie był na żadnej imprezie towarzyskiej. Lubi schabowy z kapustą oraz dania z McDonald?sa. "Typowy" nauczyciel z prowincji to kobieta, która nie przekroczyła czterdziestki, ukończyła studium nauczycielskie lub ma licencjat, jest mężatką. Pracuje w szkole podstawowej w klasach I-III. Wychowuje dwoje dzieci.
Upadek stanu nauczycielskiego sprawia, że prestiż pedagoga jest coraz niższy: choć publicznie przypisuje mu się wielkie znaczenie, nie znajduje to potwierdzenia ani w projektach budżetu państwa, ani w opiniach rodziców, łączących duże wymagania z lekceważeniem. W badaniach z połowy lat 70. zawód nauczyciela wymieniano w pierwszej piątce profesji, które ankietowani wybraliby dla własnego dziecka. W latach 80. w tabelach prestiżu i uznania zepchnięto nauczycieli pod koniec pierwszej dziesiątki, a teraz znajdują się poza pierwszą piętnastką. Większości badanych przez Instytut Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego na początku lat 80. nauczyciel kojarzył się z urzędnikiem państwowym (63 proc.), a tylko dla 1 proc. był mistrzem, przewodnikiem duchowym.
- Ta grupa społeczna niejako sama skazała się na stanie z boku i rodzaj wygnania. To nie jest kryzys "edukatora", ale raczej wychowawcy. Moim zdaniem, nauczyciele dobrze przekazują wiedzę, natomiast bronią się jak mogą przed wpajaniem systemu wartości. Nie chcą, by zarzucano im indoktrynację, co przypisywano im w poprzednim systemie - mówi prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny. - Na nauczycielach ciąży piętno zawodu skompromitowanego dyspozycyjnością - potwierdza prof. Helena Sęk, autorka książki "Wypalenie zawodowe". Z jej badań wynika, że pedagodzy (podobnie jak pielęgniarki, terapeuci, pracownicy socjalni) cierpią na syndrom wypalenia zawodowego. Stały stres, z którym nie potrafią sobie poradzić, powoduje wygaśnięcie twórczej motywacji i niechęć do pracy. Zależność od aktualnych ideologii to z kolei źródło największych napięć. Nauczycieli stresuje też konfrontacja z rodzicami oraz rywalizacja we własnym gronie.
Reakcją obronną na przewlekły stres jest dystansowanie się od zawodu i obniżenie zaangażowania. Często ich niechęć skupia się na uczniu: etykietują go, zachowują się cynicznie i próbują go upokarzać. Z badań przeprowadzonych przez studentów resocjalizacji warszawskiej WSPS na zlecenie Kancelarii Prezydenta wynika też, że wychowawcy - w sposób świadomy lub nieświadomy - przekazywali uczniom pesymistyczne wizje przyszłości, powstałe w wyniku ich własnych niepowodzeń. Z kolei z badań przeprowadzonych przez Agatę Wizę z poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego wynika, że 19 proc. uczniów doświadczyło przemocy fizycznej ze strony nauczyciela, 30 proc. czuło, że są ośmieszani, 20 proc. zostało upokorzonych publicznym udowodnieniem błędu.
Reforma edukacji przygotowana przez ministra Mirosława Handkego zakłada wypracowanie nowej koncepcji zawodu nauczycielskiego: chce się przyciągnąć do szkół część najlepszych absolwentów uczelni z poszczególnych roczników, zamierza się nagradzać najlepszych (ich zarobki mają być kilkakrotnie wyższe niż pozostałych), chce się płacić za doskonalenie zawodowe. Dotychczas, reformując szkolnictwo, starano się poprawiać tylko warunki nauczania i programy szkolne, obecnym reformatorom chodzi przede wszystkim o "zreformowanie" samych nauczycieli, uwalniając ich jednocześnie od politycznych serwitutów.
Sprzeciwiają się temu sami zainteresowani. Choć obecny system sprawia, że mało zarabiają, a korzyści, które gwarantuje im obowiązująca ciągle Karta Nauczyciela, są niewielkie, bronią dokumentu i zawartych w nim przywilejów. Eksperci OECD nazwali kartę "kulą u nogi", twierdząc, że na skutek zapisu o mianowaniu blokuje ona mechanizmy rynkowe w oświacie. Zapewnia ona nauczycielom zaledwie osiemnastogodzinne pensum dydaktyczne (najniższe w Europie). Już po roku pracy mogą zostać mianowani i pozostać w zawodzie - bez konieczności doskonalenia zawodowe- go - praktycznie do emerytury. - Nauczyciele obawiają się zwolnień oraz zwiększenia pensum - wyjaśnia Anna Kryś-Dyja, rzecznik prasowy MEN. - Emocje budzi zróżnicowana ścieżka awansu zawodowego i uznanie prostego faktu, że nie wszyscy nauczyciele są dobrzy.
- Problemem nie są wbrew pozorom płace, lecz to, że nie ma w Polsce dobrych szkół kształcących nauczycieli. W większości z nich już na wstępie dokonuje się zbyt wąskiej specjalizacji, zamiast dostarczać - niezbędnego w dzisiejszych czasach - uniwersalnego wykształcenia ogólnego. Nauczyciele szkodzą sami sobie, użalając się nad własnym losem. Publicznie dyskutuje się wyłącznie o negatywnych stronach tego zawodu, na przykład niskich płacach, nic więc dziwnego, że mało kto liczy się z pedagogami - mówi Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu.
Nauczyciele pocieszają się, że ich poprzednikami i mistrzami byli m.in. Budda, Sokrates, Jezus. Wątpią jednak, czy we współczesnej szkole znajdzie się miejsce i czas na uprawiany przez nich rodzaj pedagogiki. Młodsi twierdzą, że dla nich nauczycielami są prezes Microsoftu Bill Gates, prezes Sun Microsystems Scott McNeally, szef Netscape Jim Barksdale czy John Chambers, szef Cisco (producent systemów sieciowych), którym szkoła i nauczyciele nie przeszkodzili w zarobieniu miliardów, a pośrednio - nie będąc pedagogami - oni sami zrewolucjonizowali edukację - dzięki komputerom, oprogramowaniu i Internetowi. Młodzi polscy nauczyciele mają nadzieję, że połączenie reform z upowszechnieniem w szkole nowoczesnych technologii powstrzyma upadek nauczycielskiego stanu.

Więcej możesz przeczytać w 37/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.