Wszyscy (Demokraci) wspierają Kerry'ego

Wszyscy (Demokraci) wspierają Kerry'ego

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Bostonie rozpoczęła się czterodniowa konwencja przedwyborcza Partii Demokratycznej. Przybyli na nią, by wesprzeć Kerry'ego, najwybitniejsi jej politycy, m.in. b. prezydent Bill Clinton.
Entuzjastycznie witany przez zebranych Clinton, wciąż najpopularniejszy przywódca wśród Demokratów, przypomniał m.in. bohaterską służbę Kerry'ego w Wietnamie. Jak powiedział, mógł on uniknąć wysłania na wojnę, jak wielu wówczas młodych mężczyzn z  zamożnych i wpływowych rodzin amerykańskich, ale z patriotycznych pobudek postanowił z tego nie skorzystać.

"John Kerry mógł nie iść na tę wojnę, ale podjął inną decyzję i powiedział: wyślijcie mnie tam. Teraz mówi wam: wyślijcie mnie do Białego Domu" - oświadczył były prezydent.

Była to wyraźna aluzja do rywala Kerry'ego prezydenta Busha, który nie był w Wietnamie, choć od wyjazdu na tę wojnę wymigał się także sam Clinton.

Clinton podkreślił przy okazji osiągnięcia ośmiu lat rządów swojej administracji - miliony nowych miejsc pracy, boom gospodarczy i  zmniejszenie skali ubóstwa - i ocenił, że zostały one zmarnowane w czasie prezydentury George'a Busha, który - jak to określił - obniżył podatki dla bogaczy.

Wytknął też Bushowi skłócenie USA z sojuszniczymi krajami na tle wojny w Iraku. Bush i jego republikańska ekipa "wykorzystali jedność kraju po ataku 11 września, aby przesunąć go na prawo, i  oddalić nas od naszych sojuszników" - powiedział.

"Republikanie chcą, by w czasach próby wszyscy się poświęcali z  wyjątkiem najzamożniejszych. Jeżeli podobają się wam takie decyzje, głosujcie tak, by pozostawić ich w Białym Domu. Jeżeli nie - głosujcie na Johna Kerry'ego" - zakończył Bill Clinton.

Przed Clintonem przemawiała jego małżonka Hillary, senator z  Nowego Jorku. Wychwalając Kerry'ego podkreślała, że "umocni on bezpieczeństwo kraju". Była to odpowiedź na ataki przeciwników Kerry'ego wytykających senatorowi z Massachussets "miękkie" w  przeszłości stanowisko w sprawach zbrojeń i walki z terroryzmem.

Wystąpień Billa i Hillary Clinton na konwencji oczekiwano ze  szczególnym zainteresowaniem, gdyż byłą Pierwszą Damę uważa się za  przyszłą kandydatkę do Białego Domu. Niektórzy konserwatywni komentatorzy złośliwie spekulowali nawet, że pani Hillary wcale nie zależy na sukcesie Kerry'ego, gdyż jego ewentualny wybór w tym roku pokrzyżowałby jej własne plany prezydenckie. Gorące poparcie byłej prezydenckiej pary uważa się zatem za szczególnie mocną demonstrację jedności Demokratów na konwencji w Bostonie.

Wydarzeniem pierwszego dnia zjazdu było też przemówienie byłego prezydenta Jimmie Cartera - jednego z najsurowszych krytyków Busha. Zawierało miażdżącą ocenę jego polityki, zwłaszcza "wojny z  wyboru" w Iraku.

"11 września Ameryka została zraniona, ale pozostała zdeterminowana i zjednoczona. Zniweczyła to potem seria błędów" -  powiedział Carter, nawiązując do niepotrzebnej, jego zdaniem, inwazji na Irak, której podane powody okazały się nieprawdziwe.

"Nasza wiarygodność została zniweczona i stajemy się coraz bardziej izolowani i narażeni na niebezpieczeństwo we wrogim świecie. Jednostronne działania i żądania oddzieliły Amerykę od  krajów, których potrzebujemy do wspólnej walki z terroryzmem" - oświadczył rządzący w latach 1976-1980 prezydent.

Wystąpienie Cartera odbiegało nieco od dominującego tonu przemówień na konwencji, gdzie unika się na ogół zbyt mocnej krytyki amerykańskiego zaangażowania w Iraku. Demokratyczni liderzy obawiają się, że zostanie to odebrane jako "brak poparcia dla żołnierzy" narażających życie w tym kraju i wywoła to  posądzenie o niedostatek patriotyzmu.

W poniedziałek przemawiał także były wiceprezydent i były kandydat do Białego Domu, Al Gore, przyłączając się do zgodnego chóru komplementów pod adresem Kerry'ego.

Sam kandydat przybędzie na konwencję dopiero w czwartek, aby  wygłosić przemówienie akceptujące swoją prezydencką nominację.

Może ono zadecydować o tym, czy przekona wahających się Amerykanów, że nie jest politykiem sztywnym, pozbawionym charyzmy i nieustannie lawirującym, jak go przedstawiają jego przeciwnicy, lecz silnym i wiarygodnym przywódcą, jak zachwalają go Demokraci.

em, pap