Legenda dla Kieryły

Legenda dla Kieryły

Dodano:   /  Zmieniono: 
Myślenie polityków jest chore, skażone natręctwem i egoizmem. W ogóle nie przyjmują do wiadomości, że dla kogoś może istnieć coś ważniejszego niż ich zabawki
Polska telewizja śmierdzi polityką niczym stara kiełbasa nieświeżym łojem. Na dodatek odbija się tygodniami każdemu, kto próbuje ugryźć choćby kawałek. Są tacy - zaliczam się do nich - którzy próbują to ignorować i wierzą, że ten najważniejszy środek przekazu końca XX w. musi znaleźć w sobie dość siły, by się uwolnić od niepotrzebnego smrodku. Oglądam ją więc, komentuję i lubię, choć trudno mi przejść do porządku dziennego nad oczywistymi niezręcznościami i zarozumialstwem niektórych ludzi związanych z polityką, którzy próbują się nią posługiwać.

Najdrastyczniej objawia się to podczas kolejnych kampanii wyborczych. Tak było i tym razem. Spośród wielu dowodów ignorowania zasad rządzących telewizją najbardziej zasmuciła mnie scenka przygotowana przez Komitet Wyborczy AWS; przedstawiała ona piosenkarza Krzysztofa Krawczyka namawiającego do głosowania na to stronnictwo przy użyciu argumentów w charakterze kiełbasianej metafizyki (myśl była taka: należy głosować na ludzi, którzy wierzą w Boga, bo oni - pamiętając o życiu wiecznym - okażą większą odpowiedzialność za to, co robią). Opisałem to zresztą szczegółowo w felietonie "Krawczyk, bój się Boga" ("Wprost", nr 42), dając wyraz zdumieniu, że tak poważna siła polityczna jak AWS pozwala sobie na podobną fuszerkę przedwyborczą.
Mój felieton okazał się chyba uderzeniem w stół, bo odezwały się nożyce, a konkretnie pan Andrzej Kieryło, współodpowiedzialny - do czego się przyznał - za wyprodukowanie propagandowego bubla z Krawczykiem w roli głównej. W polemicznym tekście "Raczek, bój się Boga!" (cóż za brak weny przy układaniu tytułu!) postanowił mnie skarcić i odesłać do szeregu. Żeby zaś wszystko było jasne, wybrał mi formację, wypomniał czarny język i zawiązał czerwony krawat. Moje wątpliwości (czy można manipulować wiarą w Boga dla osiągnięcia korzyści wyborczych i czy trzeba to robić w tak niskim stylu?) uznał za przejaw wrogości dla AWS, a mój felieton nieomal za element kampanii SLD. Rozeźliło mnie to, ale też uprzytomniło, dlaczego politykom powinno się zakazać wstępu do telewizji. Ich myślenie jest chore, skażone natręctwem i egoizmem. W ogóle nie przyjmują do wiadomości, że dla kogoś może istnieć coś ważniejszego niż ich zabawki. Że nie są pępkiem świata.
Znam mądrych ludzi z AWS. Mam głęboki szacunek do wielu członków UW. Doceniam osiągnięcia działaczy SLD. Gdy pojawiają się na małym ekranie, nie uprzedzam się, lecz słucham, co mają do powiedzenia. Czasem są przekonujący. Czasem ci, czasem owi. Dlatego słucham wszystkich, a w wyborach regionalnych głosowałem na przedstawicieli różnych partii, w zależności od tego, co mi proponowali. W gminie, powiecie, województwie. Dlatego wypraszam sobie aroganckie sugestie pana Kieryły, który nie dostrzegając, o czym był mój felieton, uraził moją obywatelską godność.
Nie obrażam się jednak. Panu Kieryle, rzecznikowi Komitetu Wyborczego AWS, chcę przyjść z pomocą i dlatego napisałem legendę: jak powinien czytać felieton nie poświęcony polityce. Gdy minie mu wyborcza gorączka, zapewne sam zorientuje się, że w artykule "Krawczyk, bój się Boga!" postawiłem trzy tezy (a każda niepolityczna).
Po pierwsze - skrytykowałem amatorszczyznę telewizyjnego produktu, czyli jakość wyborczej reklamówki. Nie szło mi o to, że zachwalała ona AWS, lecz o to, że została zrobiona nieudolnie! Nie miałem więc pretensji do Mariana Krzaklewskiego, lecz do pana, panie Andrzeju, i pana współpracowników.
Po drugie - obruszyłem się na poniewieranie intymnością wiary i trywializowanie idei życia wiecznego. Nie da się ukryć, że obaj panowie z Krzysztofem Krawczykiem próbowaliście z niej zrobić kiełbasę wyborczą. Nadal się dziwię, że wam na to pozwolono.
Po trzecie - wyraziłem swój ból, że poziom myślowy i artystyczny audycji wyborczej okazał się tak dramatycznie niski. W swojej polemice napisał pan, panie Andrzeju, że jednym z założeń pańskiej pracy było to, aby wszystko było czytelne dla absolwenta szkoły podstawowej, to znaczy - jak rozumiem - proste, logiczne, bez inteligenckich zawijasów. Ale zaprezentowane przez panów myślenie o Bogu i Wieczności nie było proste, lecz prostackie, z całą pewnością niegodne tak poważnej grupy politycznej jak AWS.
Oto i cała legenda, czy raczej instrukcja obsługi felietonu napisanego przez człowieka od lat konsekwentnie stroniącego od polityki. Proszę więc mnie nie wrabiać w propagandowe smrodki i nie podpowiadać, komu to ma służyć. Oglądam telewizję i na podstawie tego, co w niej widzę, wyrabiam sobie zdanie o wielu ludziach. Tak jak wszyscy. Napisał pan, że opowieść Krawczyka o Bogu na kanapie to był walc, a ja zatańczyłem kazaczoka. Błąd, panie Andrzeju. To nie był walc, tylko disco polo, a ja w ogóle nie tańczyłem. Słuchałem słów. Może niepotrzebnie.
Więcej możesz przeczytać w 46/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.