Ameryka Europy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polacy będą się bogacić i narzekać
Jeszcze niedawno wydawało się, że polska polityka sięgnęła dna. Wiejski watażka Andrzej Lepper, nie mający nic do zaproponowania prócz destrukcji państwa i recydywy socjalizmu, cieszy się - według badań opinii publicznej - dużo większą sympatią niż profesorski mediator, wzór spokoju i dobrych manier, jakim jest premier Jerzy Buzek. Ponad 80 proc. Polaków twierdzi w tych badaniach, że nie widzi na scenie politycznej grupy lub partii, która by ich reprezentowała, a więc nie mają na kogo głosować; przed paru laty odsetek tych "bezpańskich wyborców" nie przekraczał połowy badanych. W okresie, kiedy ludzie chcą głosować na byłych komunistów, a Leszek Miller już się przymierza do fotela premiera, AWS przedstawia w Sejmie ustawę dekomunizacyjną, zabraniającą byłym dygnitarzom komunistycznym (a więc i samemu Millerowi) zajmowania stanowisk państwowych przez dziesięć lat. Trudno o posunięcie - pewnie i moralnie słuszne - bardziej idące pod prąd społecznych nastrojów, skoro ostateczny werdykt polityczny wydaje wyborca. Czy w Polsce - w której rządzący nie są w stanie ani powściągnąć kłótni, ani dokonać znaczących zmian w gabinecie, choć powinno ich przerażać najniższe od 1989 r. społeczne poparcie dla rządu - jedynym wyjściem jest narodowe powstanie, do którego wzywa Andrzej Lepper?

Wsi spokojna... Mieszkam w beskidzkiej wsi, która - wedle Leppera - powinna być biedna, zbuntowana i gotowa do powstania w obronie państwowego skupu, stałych cen, a może i kołchozów. Owszem, gdy tylko porozmawiać z którymkolwiek z sąsiadów, zaraz słychać potok narzekań i lamentów na to, co "oni" wyczyniają kosztem polskiego chłopa. Owszem, w mojej i sąsiednich gminach bezrobocie sięga 25 proc., co w normalnym kraju powinno być powodem do alarmu, ale tutaj interesuje to jedynie wójta, który dzięki temu wskaźnikowi zdobywa dodatkowe fundusze na różne roboty. Zwykli ludzie - gdyby im nawet przytoczyć ów procent - uznają to za mało wiarygodne liczby, którymi i tak manipulują "oni"; nie mają zresztą do wskaźników głowy, każdy robi swoje. Lepper woła: "Jakim prawem rząd namawia rolników, by trzymali zboże do późnej jesieni, kiedy bywa lepsza cena?


To właśnie Polacy pokazali, jak przetworzyć komunistyczną marnotę w normalną gospodarkę

Przecież rolnicy nie mają gdzie go przechować!". Święta prawda, chociaż niegdyś każdy polski rolnik miał stodołę. Ciekawe, co to się dziś ze stodołami stało? Wystarczy krótka przechadzka po którejkolwiek wsi, aby dowiedzieć się rzeczy, o których nie ma pojęcia ani watażka Lepper, ani minister rolnictwa. Pierwszy z brzegu rolnik w swojej stodole zainstalował mały tartak i tnie pnie drzew kradzionych z państwowego lasu. W trzech innych gospodarstwach w stodołach funkcjonują warsztaty stolarskie, nigdzie oczywiście nie zarejestrowane i nigdzie nie opodatkowane: w jednym wyrabia się meble, w drugim głównie ramy okienne, w trzecim palety transportowe dla jakiegoś Niemca. Jeszcze inny "bezrobotny" zaczął w swojej stodole spawać metalowe konstrukcje. Każdy z nich nie tylko ma ręce pełne roboty, ale daje zatrudnienie innym. Za to każdy z nich narzeka i lamentuje na "onych", których sam wybierał do Sejmu, i na podatki, których i tak nie płaci. Jeśli ktoś nadal nie rozumie sytuacji polskiej wsi (która - zdaniem Leppera - właśnie ostrzy kosy do powstania), niech idzie na niedzielną mszę świętą i prosi Pana Boga o rozum. Przed każdym wiejskim kościółkiem zobaczy - niczym w Ameryce - ogromny parking pełen samochodów, gdzie zwyczajne polonezy albo "maluchy" są pogardzanymi kopciuszkami. Oto polska wieś, oto Polska cała w pigułce. Uwierzę w bezrobocie, biedę i powstanie dopiero wtedy, gdy na moim beskidzkim odludziu chętni do kopania ogródka lub przywiezienia drewna z lasu sami będą pukać do drzwi, a nie będę się musiał dopraszać o taką przysługę u zapracowanych właścicieli świeżo otynkowanych domów i właśnie zakupionych samochodów. Polska wieś będzie oczywiście dalej psioczyć, lamentować, narzekać, przeklinać, nawet będzie czasem blokować drogi, a pełne energii parobki chętnie przy tej okazji pobiją się z policją. Ale polska wieś nie pójdzie za Lepperem, bo polska wieś ma już co stracić i dobrze o tym wie - choć oczywiście nie wie o tym urząd podatkowy.

Czy polska prawica nie umie rządzić? A kto, jak nie polska umiarkowana prawica, przeprowadził nasz kraj przez wszystkie wyboje i wykroty niespodziewanej transformacji od komunizmu do kapitalizmu, przez to wiekopomne i straszne zarazem dziesięciolecie 1989-1999? Umiarkowana, rozumna i antykomunistyczna prawica od Lecha Wałęsy i niepotrzebnie mu przeciwstawianego Tadeusza Mazowieckiego, poprzez następnych premierów - Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego, Hannę Suchocką, aż po dziś kierujących państwem Mariana Krzaklewskiego, Jerzego Buzka i Leszka Balcerowicza. I to jak przeprowadziła: od opinii wiecznego nieudacznika, chorego człowieka Europy, który nie ma szans w konkurencji z Czechami, Węgrami, nawet ze wschodnimi Niemcami, aż po dzisiejszą pozycję niekwestionowanego lidera przemian, od którego należałoby się uczyć, jak sobie radzić w najtrudniejszych sytuacjach. To właśnie Polacy pokazali, jak przetworzyć komunistyczną marnotę w normalną gospodarkę, nie mając ani kredytu zaufania Zachodu - jak Czesi i Węgrzy - ani gigantycznego wsparcia finansowego jak wschodni Niemcy. Jakiekolwiek jeszcze błędy i głupstwa popełniłaby polska prawica, nikt już tego nie przekreśli, bo nie da się przekreślić 10 mld dolarów rocznie, jakie w formie zagranicznych inwestycji napływają do naszego kraju od dwóch lat, będąc widomym dowodem opinii zachodnich bankierów i przemysłowców o tym, co jeszcze niedawno nazywano tam pogardliwie Polnische Wirtschaft. Cokolwiek złego powiedziałaby dziś polska lewica o polskiej prawicy, jakkolwiek obraziłby się na nią polski wyborca - jak wiadomo, często gotów bez wahania głosować na SLD - to nikt nie ma prawa zakwestionować historycznego sukcesu, tego wielkiego powrotu na Zachód, w który mało kto wierzył dziesięć lat temu.


Polska wieś nie pójdzie za Lepperem, bo ma już co stracić i dobrze o tym wie

Niestety, polska prawica jest - po pierwsze - kłótliwa jak przekupki na rynku, po drugie - tak samo jak one nie dba o swój wygląd, czyli nowomodnie mówiąc: image albo public relations. A po trzecie i może najważniejsze: sama siebie nie szanuje. Nie szanuje swoich najlepszych ludzi. Już czwarta ekipa polskiej prawicy - licząc od powstania rządu Tadeusza Mazowieckiego - uczy się na własnych błędach sztuki rządzenia krajem w burzliwym procesie transformacji, o nad podziw dynamicznej gospodarce i nieproporcjonalnie sfrustrowanym społeczeństwie. Tymczasem większość ludzi z poprzednich ekip prawicowych, którzy się już czegoś nauczyli i poznali gorycz własnych porażek, pozostaje nie wykorzystana. Wszyscy uczą się wszystkiego od początku. Polska jest krajem bogatym w talenty i wiedzę aż tak bardzo, że może sobie pozwolić na ich marnotrawstwo.

Czy lewica będzie rządzić lepiej? Co pokazały lewicowe rządy w latach 1993-1997? Czy podjęły wyzwania stojące przed Polską, kontynuowały dzieło niezbędnych reform? Skądże znowu! Chwała im za to, że niewiele popsuły, że nie zrealizowały demagogicznych obietnic, którymi lewica szafowała podczas przyspieszonych wyborów w 1993 r., że dobra opinia Polski, na którą ciężko pracowaliśmy w latach 1989-1993, nie została zszargana i zaprzepaszczona. Rządy lewicy dały Polakom czteroletni okres wytchnienia od zmian i reform, bo w tym czasie rządzący pracowali głównie nad tym, jak poobsadzać swoimi ludźmi wszystkie możliwe i dające jakieś profity stanowiska. Był to czas konsumowania ozdrowieńczych skutków gorzkiej terapii zaaplikowanej polskiej gospodarce przez Leszka Balcerowicza i jego ludzi, okres coraz silniejszego wzrostu gospodarczego zapoczątkowanego już w 1992 r., napływu pierwszych liczących się inwestycji zagranicznych. Dlatego gdy prawica wróciła do władzy w 1997 r., musiała w trybie nie cierpiącym zwłoki zainicjować nową falę reform i przekształceń, z którymi należało wystartować już przed czterema laty. Co więcej, trzeba było to dzieło podjąć w trudniejszych niż przed czterema laty warunkach, bo w okresie stagnacji gospodarczej w całym świecie, która utrudnia nasz eksport i dławi wzrost. Dlatego lewica kojarzy się polskiemu wyborcy z okresem wytchnienia, a prawica z ciągłymi zmianami i reformami, których pozytywne skutki przyjdą po latach. Dla pacjenta, który musi iść do dentysty z zaniedbaną i wymagającą bolesnego leczenia próchnicą, lewica jest jak lekarz, który podaje tylko środki znieczulające i prawi miłe słówka, a prawica ściska w łapie maszynę do borowania i ostrzega, że będzie bolało. Cóż z tego, że jest skuteczna, kiedy lewica jest przyjemniejsza. W dodatku prawicowy dentysta bez przerwy wykłóca się ze swoimi pomocnikami, a lewicowy anestezjolog nie tylko mówi mile o zasypywaniu historycznych podziałów i gojeniu starych ran, ale co rusz podkupuje kogoś ze współzawodniczącego zespołu - jak ostatnio Andrzeja Celińskiego - by pacjenci poprzednio popierający konkurencję czuli się jak u siebie w domu. Nic więc dziwnego, że przywódca takiej prawicy, Marian Krzaklewski, jest już dziś skazany na porażkę w wyborach prezydenckich, a obecny prezydent Aleksander Kwaśniewski, który przed czterema laty zaczynał swoją karierę z odium kłamcy w sprawach swego wykształcenia i majątku, jest dziś przez większość Polaków słusznie postrzegany jako przywódca dobrze reprezentujący kraj i łagodzący spory.

Leć wysoko, orle biały. Siłą Polski jest człowiek. Nie rząd, ten zawsze będzie wzbudzał niechęć (jak dentysta) albo lekceważenie (jak nadgorliwy anestezjolog). Dlatego chwalę Polaka takiego, jakim jest: wiecznie sfrustrowanego i narzekającego, unikającego wyborczej urny, ale opowiadającego banialuki o tym, jak to dobrze było za komuny, lekką ręką sięgającego po nie swoje, zakłamanego zarówno w rodzinie, jak i w kościele czy podczas pisania zeznania podatkowego. Ale jednocześnie przedsiębiorczego, zaradnego aż do drapieżności, nauczonego przez niełaskawy los, że trzeba łapać co się da, bo jutro okazja się nie powtórzy. Kapitalizm - zwłaszcza u swoich początków - nie jest ustrojem estetycznym, o czym poucza historia każdego kapitalizmu, choćby amerykańskiego. Estetyczny i moralny miał być socjalizm, ale miał tylko jedną wadę, że nie funkcjonował, więc upadł. Dlatego - mimo coraz marniejszych notowań kolejnych rządów i coraz bardziej żenujących kłótni sejmowych - widzę przed Polską kolejne przyspieszenie, coraz szersze horyzonty. Przed Polską taką, jaka jest, przed Polakami takimi, jacy są. Będą się bogacić i narzekać. I coraz mniej zwracać uwagę na to, co wyprawiają ich ministrowie i posłowie. Tutaj, nad Wisłą, jest dziś Ameryka starej Europy. Te 10 mld dolarów rocznie, przeznaczanych ostatnio przez zachodni kapitał na inwestycje w Polsce, jest wynikiem rachunku, którego elementy przedstawiłem powyżej. Inne to wykształcenie, umiejętności, przedsiębiorczość i spryt Polaków przy stosunkowo niewielkich pensjach.
Czy nie można było ładniej, moralniej i solidarniej? Na pewno można było. I szkoda, że tak wiele zrobiono tylko po to, aby było głupiej, wścieklej, brzydziej. Ale czas, kiedy ludzie wznoszą się wysoko i pięknieją na podobieństwo aniołów, zdarza się rzadko i trwa krótko. Dobrze, że w ogóle nam się coś takiego przydarzyło w niezapomnianych latach 1980-1981 i potem na mniejszą skalę w 1989 r. Przynajmniej mamy co wspominać, o czym śnić. Inni nie mają nawet tego. Jeśli dzisiejszych Polaków postawić przed lustrem, obraz jest odrażający. Jeśli oceniać horyzonty Polski stojącej u progu XXI wieku, obraz jest więcej niż zachęcający.

Więcej możesz przeczytać w 45/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.