Brudna kasa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Piraci nie kreują muzyki - oni na niej żerują
Kompakty są w Polsce za drogie - ich wysoka cena blokuje dostęp zwłaszcza młodym ludziom do kultury masowej. Proste wyliczenie sugeruje, że krociowe zyski zgarniają przy tym pazerne firmy fonograficzne. Piractwo jest wprawdzie nielegalne, ale w rozumieniu rynkowym uchodzi za "zdrowy" sposób uprzystępniania kultury. Okazuje się jednak, że jest to myślenie schematyczne i powierzchowne.

Przekonuje o tym choćby analiza kosztów wyprodukowania płyty polskiego artysty przygotowana przez poważną firmę fonograficzną Pomaton EMI. Koszty nagrań, czyli nakłady poniesione na studio obsługiwane przez realizatora dźwięku i muzyków wynajętych do nagrań, wynoszą ok. 35 tys. zł. Realizacja wideoklipu promującego płytę kosztuje przeciętnie 50 tys. zł. Na promocję albumu w rozgłośniach radiowych, gazetach i na billboardach trzeba przeznaczyć co najmniej 85 tys. zł. Z tego wyliczenia wynika, że firma fonograficzna musi wydać 185 tys. zł, by klient zaledwie miał szansę dowiedzieć się o zaistnieniu nowej płyty ulubionego wykonawcy. Wprawdzie CD polskiego artysty kosztuje w sklepie 44 zł, a kaseta - 18 zł, ale cena wyjściowa tych produktów w momencie opuszczania magazynu firmy fonograficznej (po uwzględnieniu rabatu) wynosi odpowiednio 28 zł i 13 zł z podatkiem VAT. W cenę płyty wliczane są także tantiemy dla autorów i wykonawców, płacone od każdego sprzedanego egzemplarza, a także koszt fizycznego jej wyprodukowania. W takiej sytuacji zysk brutto firmy ze sprzedaży jednego albumu wynosi zaledwie 2 zł, i to tylko wtedy, gdy uda się ich sprzedać 25 tys., w tym 17,5 tys. kaset i 7,5 tys. kompaktów. Po opłaceniu podatku dochodowego (36 proc.) firma z jednego egzemplarza ma zaledwie 1,3 zł zysku.
O sukcesie finansowym artysty można mówić dopiero wówczas, gdy uda się sprzedać stutysięczny nakład płyty, i to przy założeniu, że teksty lub muzykę do wszystkich piosenek napisał wykonawca. Zdarza się to jednak nadzwyczaj rzadko, zwłaszcza w Polsce, gdzie gusty publiczności są ciągle bardzo zmienne, a w sklepach muzycznych panuje nawet pewna nadpodaż płyt. Jesteśmy często świadkami niespodziewanych sukcesów debiutantów i spektakularnych porażek gwiazd.
Rok 1998 nie był tu wyjątkiem. Na rynku nie pojawiła się żadna gwiazda większego formatu, rodzimy show-business nie wylansował znaczącego trendu. Płyty polskich wykonawców sprzedają się - według oficjalnych danych - w nakładach o 50 proc. niższych niż przed rokiem. Przekroczenie progu 100 tys. sprzedanych krążków mogło być zaledwie marzeniem tych gwiazd, których płyty jeszcze dwa, trzy lata temu kupowano w nakładach 300-400 tys. egzemplarzy. Nie znaczy to jednak, że ubyło fanów muzyki rozrywkowej. Wręcz przeciwnie, tyle że przerzucili się oni na tanie wydawnictwa pirackie. Codziennie na największym jarmarku wschodniej Europy, czyli na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, każdy może kupić praktycznie nieograniczoną liczbę płyt kompaktowych po 10 zł. Eksperci twierdzą, że tylko tu każdego dnia właściciela zmienia kilka tysięcy płyt produkcji pirackiej. Wielu fanów muzyki sięga po "piraty", nie widząc w takiej transakcji nic zdrożnego. Obie strony robią dobry interes, na którym właściwie nikt nie traci.
Jeżeli ten styl myślenia się upowszechni, polski show-business umrze śmiercią naturalną. Już teraz słyszy się głosy artystów, którzy zamierzają zwlekać z wydaniem nowego albumu do czasu, kiedy prawo zabraniające sprzedaży pirackich produktów zacznie być egzekwowane przez organy ścigania. Firmy fonograficzne wyraźnie zwalniają tempo wydawania płyt nowych talentów, bo przedstawione powyżej koszty mogą się nie zwrócić nawet wtedy, gdy artysta "chwyci", gdyż pieniądze przejmą piraci fonograficzni, którzy zaoferują swój towar parę dni po oficjalnym wydaniu albumu.


Grzegorz Ciechowski
Pomysłów na powstrzymanie piractwa jest sporo. Powinno się na przykład ograniczyć możliwość handlowania prawami autorskimi, własnością intelektualną, poprzez wydawanie licencji na taką działalność. Wówczas nie byłoby możliwości handlowania muzyką czy ideą poza miejscami, które mają zezwolenie. Nie wierzę natomiast w to, że jesteśmy w stanie złapać wilka w lesie i patrząc mu głęboko w oczy, uświadomić, że porwanie owcy jest złe. Naturą piratów jest sprzedawanie i nie ma szans, aby przekonać ich lub osoby dokonujące zakupu, że to moralnie naganne. To są rzeczy nieprzetłumaczalne. Dlatego pomóc mogą wyłącznie regulacje zewnętrzne, polegające na wydawaniu licencji i zezwoleń na handlowanie własnością intelektualną.


Maryla Rodowicz
Firma, która ponosi koszty wyprodukowania i wypromowania krążka, chce zarabiać na sprzedaży. Skoro ok. 60 proc. płyt sprzedawanych w Polsce to produkty pirackie, za chwilę może zaistnieć taka sytuacja, w której firma fonograficzna uzna, że nie przynoszę dochodu i nie będzie więcej nagrywać moich albumów. W Polsce dominują koncerny zachodnie, które powoli rezygnują z polskich artystów - nagrania zachodnich wykonawców bronią się same. Zachodnie płyty mają zasięg ogólnoświatowy, a wydawane w Polsce mogą się sprzedać tylko tutaj. Jesteśmy artystami lokalnymi, skazanymi na sprzedaż krajową. Dlatego też nasza twórczość powinna być chroniona ustawą, na podstawie której można by łapać i karać złodziei. Dotychczas takie sprawy były umarzane z powodu "niskiej szkodliwości społecznej czynu".


Problem ten musi być rozwiązany i to już niebawem w związku ze staraniami Polski o wejście do Unii Europejskiej. Szacuje się, że w ubiegłym roku firmy fonograficzne odprowadziły do skarbu państwa prawie 30 mln dolarów z podatku VAT. Na tyle samo ocenia się tegoroczne straty z powodu działalności piratów. Dotychczas bowiem każdy złapany na gorącym uczynku sprzedawca nielegalnych płyt (w 1998 r. było ich ponad 2 tys.) jest natychmiast zwalniany ze względu na "małą szkodliwość społeczną czynu". W tym roku skonfiskowano przeszło 350 tys. pirackich płyt, co jest tylko niewielką częścią nielegalnego obrotu.
Należy poza tym pamiętać, że piractwo to błogosławieństwo dla fanów muzyki, ale na krótką metę. Piraci nie kreują w sztuce niczego nowego, jedynie niezgodnie z prawem powielają gotowe produkty. Ich działalność podcina korzenie przemysłu fonograficznego, który oprócz stymulowania działalności artystycznej potężnie zasila skarb państwa, opłacając podatki, a także tworzy wiele miejsc pracy. Jednocześnie producenci próbują się mobilizować w celu obniżenia kosztów własnych. Corocznie organizują przeceny popularnych tytułów. Duże markety oferują najnowsze polskie przebojowe płyty po konkurencyjnej cenie 38 zł, a nawet 30 zł. To już nie jest suma wygórowana.


Więcej możesz przeczytać w 51/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.