Powrót francuskich dziennikarzy (aktl.)

Powrót francuskich dziennikarzy (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dwaj francuscy dziennikarze, od  ponad czterech miesięcy przetrzymywani przez porywaczy w Iraku, wylądowali w bazie lotniczej Villacoublay pod Paryżem.
Francuski samolot wojskowy z dziennikarzami na pokładzie wylądował w bazie lotniczej Villacoublay pod Paryżem tuż przed godz. 18:30. Maszyną tą poleciał po nich na Cypr minister spraw zagranicznych Michel Barnier. Na Cypr dziennikarze dotarli po  południu z Bagdadu.

Dziennikarze byli tuż po wylądowaniu w dobrej formie i  uśmiechnięci, choć wyglądali na wychudzonych. Czekali na nich prezydent Jacques Chirac, premier Jean-Pierre Raffarin i kilku członków rządu, ale przede wszystkim rodziny, które nie kryły łez szczęścia.

"Oswobodzenie przebiegło dobrze - powiedział Malbrunot na  zaimprowizowanej na lotnisku konferencji prasowej. - Wszystko odbyło się bardzo niespodziewanie, ale pewnie zawsze tak to się odbywa".

Podkreślił, że obaj byli dobrze traktowani przez porywaczy. "Czuliśmy, że zależy im na naszym bezpieczeństwie. Trzymali nas w  dobrych warunkach" - powiedział.

Dodał, że przetrzymywano ich w kilku różnych miejscach, także w  okolicach, gdzie trwały walki między bojownikami a wojskami USA. Gdy działania zbrojne były zbyt blisko, porywacze wywozili ich gdzie indziej, ukrytych w samochodach.

Chesnot powiedział, że już po kilku dniach od porwania 20 sierpnia zorientowali się, że porywacze nie chcą im zrobić krzywdy. Wkrótce francuski wywiad nawiązał kontakt z porywaczami.

"Najgorszy był tydzień na początku listopada, kiedy negocjacje zostały zerwane, a jeden z porywaczy powiedział nam, że sprawy idą źle i nasze życie wisi na włosku. Dopiero potem z powrotem udało się nawiązać negocjacje" - opowiadał wyraźne poruszony Chesnot.

Władze już wcześniej zapowiedziały, że po powrocie dziennikarze przejdą krótkie badania w jednym ze szpitali wojskowych, ale  święta spędzą z rodzinami.

Uwolnienie Christiana Chesnota i Georges'a Malbrunota jest zasługą francuskiego wywiadu DGSE - podał dziennik "Le Monde" z czwartkową datą. Według dziennika, specjalnie wyznaczona ekipa DGSE prowadziła negocjacje z porywaczami, które w końcu doprowadziły do zwolnienia porwanych.

Cytując nieokreślone bliżej źródła, "Le Monde" podał, że do wypuszczenia dziennikarzy na wolność mogło dojść już wcześniej, jednak na przeszkodzie stanęła awanturnicza wyprawa na Bliski Wschód deputowanego Didiera Julii. Ów poseł rządzącej centroprawicy, znany z sympatii do obalonego reżimu Saddama Husajna, na początku października pojechał do Damaszku i ogłosił, że od uwolnienia zakładników dzielą go dwa kroki.

Od jego misji odcięły się potem władze w Paryżu, choć prasa ujawniła, że resort dyplomacji udzielił Julii cichego wsparcia w przedsięwzięciu. Po buńczucznych deklaracjach Julii i burzy, jaką wywołały one w Paryżu, porywacze z grupy Islamska Armia w Iraku zerwali wszystkie kontakty z francuskimi władzami.

Ponowny kontakt wywiad nawiązał w połowie listopada i "wtedy sprawy nabrały tempa" - pisze "Le Monde". "Od trzech tygodni byliśmy w pogotowiu, gotowi na wydanie zakładników, co mogło nastąpić każdego dnia" - cytuje dziennik swoje źródła.

"Le Monde" zaznacza, że tak samo jak porwanie, okoliczności uwolnienia dziennikarzy pozostają niejasne i nie wiadomo, czy kiedykolwiek zostaną ujawnione. W szczególności rodzi się pytanie, czy za zakładników zapłacono okup.

Źródła gazety twierdziły już w listopadzie, że porywacze nie zażądali pieniędzy: "Gdyby tak było, zapłacilibyśmy bez zwłoki i wyrzutów sumienia". "Le Monde" zaznacza jednak, że "szpiegostwo jest sztuką kamuflażu i dywersji i nie sposób na razie odróżnić tutaj fałszu od prawdy".

Zakładnicy niemal do końca mieli być przetrzymywani w Faludży. Tam w listopadzie został odnaleziony przez amerykańskich żołnierzy syryjski kierowca obu dziennikarzy. Powiedział on jednak, że przebywał z nimi tylko dwa tygodnie po porwaniu 20 sierpnia, a potem zostali rozdzieleni. Reszta francuskiej prasy skłania się ku poglądowi, że dziennikarzy więziono w Latifii, na drodze z Bagdadu do Hilli.

W komentarzu "Le Monde" pisze, że "czas wyjaśnień jeszcze nie nadszedł", ale któregoś dnia należy ujawnić przebieg czteromiesięcznych negocjacji z porywaczami, "w których oczywiście tajne służby odegrały decydującą rolę".

em, pap