Ungier za burtą

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nareszcie politycy, zwłaszcza ci z kręgu SLD, przypomnieli sobie o dobrych obyczajach - można by skomentować dymisję prezydenckiego ministra Marka Ungiera, który w ten sposób zareagował na ujawnienie niechlubnych postępków swojego syna. Można by, ale...
Jeszcze kilka dni temu ten sam Marek Ungier butnie twierdził, że nie ma się z czego tłumaczyć i nie zrezygnuje z funkcji, chociaż głośne zarzuty dotyczące m.in. defraudacji 900 mln starych złotych zaliczek na podatek dochodowy od pracowników Juventuru, którym wówczas kierował, dotyczyły go osobiście.

Jak lwica broniła go też szefowa Kancelarii Prezydenta Jolanta Szymanek-Deresz, podobnie jak i sam prezydent, argumentując, że nie zapadł wobec niego żaden wyrok skazujący, jakby sam fakt defraudacji - nie mówiąc już o innych podejrzeniach - nie był wystarczającym powodem w przypadku urzędnika tej rangi, dopuszczonego do najwyższych tajemnic państwowych (nota bene z utrzymaniem w tajemnicy poufnych informacji też miał problemy). Co więc się zmieniło?

Dymisja Ungiera, choć odegrana z zachowanie wszelkich pozorów dobrowolnej rezygnacji (jej uprawdopodobnieniu mają zapewne służyć rzewne przeprosiny skruszonego ojca, bijącego się w piersi za brak czasu na wychowanie syna) oznacza tylko jedno - z jakiegoś powodu nie ma już parasola ochronnego nad niewygodnym ministrem.

Pozostaje tylko jedno pytanie: co wie minister Ungier i czy kiedyś, przyciśnięty do muru, nie zacznie mówić?

Elżbieta Majewska