Partia Jelcyna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Władimir Putin zostanie kandydatem na prezydenta Rosji namaszczonym przez "rodzinę"?
Mówią o nim "terminator". Jego zimne spojrzenie prawie nigdy nie zdradza emocji. Drobna sylwetka mogłaby nie budzić większego respektu, gdyby nie świadomość siły, która się w niej kryje. Pewności dodają mu treningi w sztukach walki i znajomość tajnych metod działania służb specjalnych. Jego główny atut to niemal półtoramilionowa armia. Dzięki niej premier Władimir Putin jako polityk bije wszelkie rekordy popularności ostatniego dziesięciolecia.
Rzecz jasna, szef rządu mianowany przez nie lubianego prezydenta nie miałby większych szans na sukces, gdyby nie wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności. Putinowi od początku sprzyjali wszyscy - islamscy najeźdźcy atakujący Dagestan, terroryści wysadzający w powietrze bloki mieszkalne w rosyjskich miastach i światowe lobby naftowe. Ci pierwsi dali mu szanse na odniesienie pierwszego militarnego zwycięstwa. Drudzy skonsolidowali społeczeństwo, wskazując wspólnego wroga, którego trzeba zniszczyć. Natomiast ostatni zapewnili dochody, o jakich nie śniło się nawet jego poprzednikom. "Gdyby przed rokiem baryłka ropy kosztowała tyle, ile teraz, nie doszłoby do krachu finansowego w sierpniu 1998 r." - mówi dziś z nie skrywaną zazdrością ówczesny premier Siergiej Kirijenko. W poniedziałek 9 sierpnia tego roku zaskoczona Rosja dowiaduje się o dymisji Siergieja Stiepaszyna, który był dobrym premierem, ale nie gwarantował ciągłości władzy kremlowskiego klanu. Nie dawał sobie rady z nabierającymi mocy konkurentami politycznymi. Należało działać szybko. Kraj żyje już oczekiwaniem na wybory, najpierw parlamentarne, później prezydenckie. Polityczna Moskwa dziwi się kremlowskim strategom stawiającym na mało znanego szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Sondaże są dla niego bezlitosne - popiera go zaledwie 2-3 proc. społeczeństwa. Na Kremlu wiedzą jednak, co robić. W Dagestanie Chattab i Basajew ogłosili powstanie republiki islamskiej. Nowo mianowany premier daje generałom wolną rękę. Wojsko dławi rebelię i ściera z powierzchni ziemi wsie popierające fundamentalistów. Popularność premiera gwałtownie wzrasta, sięgając 10 proc.
Nadchodzi wrzesień. W rosyjskich miastach wylatują w powietrze bloki mieszkalne. Pojawia się wróg śmiertelnie zagrażający każdemu mieszkańcowi tego kraju. Jest nim terrorysta, a terrorysta to Czeczen. Premier wysyła armię na podbój zbuntowanej republiki. Nowa wojna ma swoją prawną klasyfikację. Jest to po prostu "operacja mająca na celu likwidację terrorystycznych band". Granice z Inguszetią przekracza 200 tys. uchodźców. Do wojskowych kostnic w Rostowie nad Donem znów trafiają dziesiątki "ładunków 2000", czyli cynkowych trumien z ciałami poległych rosyjskich żołnierzy. W Rosji nikt jednak nie protestuje. Przywrócone niedawno do życia Ministerstwo ds. Środków Masowego Przekazu dba o to, by nic nie zmąciło propagandowego obrazu tej wojny. Wojska posuwają się wciąż naprzód. Spragnieni silnej władzy obywatele czują się pewniej i bezpieczniej, a Kreml stara się, aby wszelkie sukcesy władzy miały tylko jedno oblicze - premiera Putina. Szef rządu demonstruje niezłomną wolę walki i zwycięstwa. "Załatwimy ich wszędzie, gdzie będą. Nawet w kiblu". Język na pograniczu żargonu półświatka podoba się masom i przekonuje wątpiących. Popularność szefa rządu rośnie już niemal z godziny na godzinę.
W listopadzie pewny swego premier oficjalnie deklaruje zamiar ubiegania się o urząd prezydenta kraju. Ponad połowa uczestników sondaży gotowa jest go poprzeć. Lokatorzy Kremla spokojnie rozsiedli się w fotelach. Rywalizacja o władzę to walka o przetrwanie, dla wielu również fizyczne. I dlatego wszystkie chwyty są dozwolone. Kilka tygodni temu w Moskwie wybuchł skandal, gdy władze wojskowe nie pozwoliły na start helikoptera z burmistrzem Moskwy na pokładzie. Łużkow chciał odwiedzić kilka gospodarstw rolnych wokół stolicy. Zgody nie udzielono - rzecz jasna - na polecenie Kremla. "Jakże to tak?" - jeden z ludzi Łużkowa przy najbliższej okazji zaczepił szefa prezydenckiej administracji, Wołoszyna. Ten - jak relacjonują świadkowie - skierował na niego swoje mroczne spojrzenie i odparł: "Rzeczywiście, powinienem przeprosić Jurija Michajłowicza. Wydałem lotnictwu polecenie: pozwolić na start i otworzyć ogień. Ale oni z jakiegoś powodu nie posłuchali". W każdym żarcie cząstkę stanowi dowcip, a reszta to prawda - lubią w takich sytuacjach mówić Rosjanie. Głównym orężem w tej bitwie o kraj stały się środki masowego przekazu, zwłaszcza telewizja. Kreml kontroluje dwa największe kanały ogólnopaństwowe. Posłuszni i dobrze opłacani komentatorzy budują więc wizerunek premiera bez lęku i skazy, a jednocześnie na wszelkie możliwe sposoby starają się oczernić jego najgroźniejszych konkurentów. "Dotarliśmy do człowieka, który wie, kto zabił Paula Tatuma" - obwieszcza z ekranu Siergiej Dorienko, czołowy propagandysta kremlowskiego bankiera Borysa Bieriezowskiego. Chwilę później w kadrze pojawia się brat zamordowanego przed dwoma laty amerykańskiego biznesmena, współwłaściciela jednego z najdroższych w Moskwie hoteli Radisson-Słowianskaja: "Za tym morderstwem stoi burmistrz stolicy Jurij Łużkow" - oświadcza krewny ofiary. Oczywiście, nikt nie dysponuje dowodami. Wystarczają jednak spekulacje na temat interesów mera w stołecznym handlu nieruchomościami. Powiązany z Łużkowem poczytny dziennik "Moskowskij Komsomolec" odpowiada, publikując wywiad z byłym szefem ochrony Borysa Jelcyna, generałem Korżakowem. Ten ujawnił taśmy z zapisem rozmowy sprzed kilku lat, w której Bieriezowski namawia go do zamordowania Łużkowa i dwóch biznesmenów - Gusinskiego oraz Kobzona. Kremlowscy propagandyści starają się, by Putina nie kojarzono bezpośrednio z Kremlem. Nie chcą obrzydzić wyborczym masom swojego kandydata na prezydenta. Wielu Rosjan deklaruje, że nie odda swego głosu na kandydata rekomendowanego przez Jelcyna. Złe skojarzenia łatwo się odrzuca: "Nie będę głosować na kandydata, którego poprze Jelcyn. Jestem za Putinem" - obwieszcza emerytka w telefonicznym sondażu jednej z gazet. Tak jak ona wielu ludzi nie dostrzeże związku między Putinem a Jelcynem i nie będzie szukać koneksji łączących szefa rządu z kremlowską szarą eminencją, Borysem Bieriezowskim. Ludzi Putina nie martwią słabo słyszalne słowa krytyki. Już dziś premier stworzył w Rosji nowy elektorat. To ludzie, którzy nie chcą powrotu komunizmu i jednocześnie odrzucają nie uporządkowane rynkowe reformy, czyli większość obywateli. Najbardziej stęsknili się za ładem, który w tym kraju zawsze uosabiała silna osobowość człowieka stojącego u sterów władzy. Rosjanom, dumnym niegdyś ze swojej potęgi, bo nieświadomym jej kruchości, trudno się też pogodzić z ciągłym poniżaniem mocarstwowej godności ich państwa, a właśnie w ten sposób odbierają porażki rosyjskiej dyplomacji w minionych latach, między innymi rozszerzenie NATO czy interwencję w Kosowie. Putin staje się politycznym panaceum. Poprawia nastrój, daje poczucie bezpieczeństwa i - bardziej niż ktokolwiek ostatnio - realną nadzieję na poprawę bytu. I nikt poza analitykami nie będzie się zastanawiał, w jakim stopniu "superputin" jest lekarstwem wymyślonym, a w czym rzeczywiście pomaga. Ludzie chcą swojego terminatora albo - jak mówią niektórzy - "rosyjskiego Bruce?a Willisa". W życiu jak w kinie bohater musi być wyrazisty i dobry albo zły, silny i zdecydowany.
Swoją popularność Władimir Putin zawdzięcza czeczeńskiej kampanii, czyli islamistom Basajewa i terrorystom wysadzającym bloki w rosyjskich miastach. "Daj Bóg, żeby nasze wojska tę wojnę wygrały. Bo w tym wypadku nie trzeba będzie przeprowadzać kolejnej serii zamachów w Moskwie i innych miastach po to, by stworzyć warunki do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Rosnąca popularność Putina daje Kremlowi szansę na pozostanie w ramach "konstytucyjnego pola" - twierdzi komentator "Moskowskich Nowosti", Aleksander Żylin. I nie on pierwszy daje do zrozumienia, że rosyjskie domy wysadzali w powietrze terroryści wysłani przez Basajewa i Chattaba, ale zamawiał te zamachy kto inny. "W wojnie na Kaukazie splatają się narodowe interesy Rosji, merkantylne interesy Kremla i profesjonalne interesy wojskowych". Czeczenom nie był potrzebny Dagestan ani setki ofiar wybuchów w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku. Czeczeni musieli przegrać, bo zabawka w rękach kolosa nie może mieć samodzielnego bytu.
Rankingowe sukcesy premiera Putina dają Rosji szansę na bezpieczne przebrnięcie przez wyborcze zawirowania najbliższych miesięcy. Ale wciąż nie jest pewne, czy to Putin będzie kremlowskim kandydatem na schedę po Jelcynie. "Rodzina", czyli kremlowski klan, któremu przewodzi prezydencka córka Tatiana Diaczenko, ma już na wszelki wypadek następnego pupila. To Siergiej Szojgu, popularny minister do spraw sytuacji nadzwyczajnych. Dla "rodziny" najważniejsze było znalezienie klucza do zwycięstwa - przekazania władzy w Rosji komuś ze swoich. Klucz leżał na Kaukazie.


Więcej możesz przeczytać w 48/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.