Katastrofa edukacyjna

Katastrofa edukacyjna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Okazuje się, że część naszego establishmentu politycznego nie tylko nie rozumie zależności ekonomicznych, ale lekceważy stan wiedzy
Od przemiłej pani profesor Leny Kolarskiej-Bobińskiej, a także od przedstawicieli innych placówek badawczych dowiadujemy się , co też sobie myśli o takich czy innych ludziach, problemach i faktach uznana za reprezentatywną próbka naszej populacji. Oczywiście, są to badania bardzo potrzebne. Zwłaszcza elita intelektualna i polityczna powinna dysponować możliwie pełną wiedzą o stanie umysłów, o poglądach społeczeństwa. Warto wiedzieć, jaki odsetek badanych akceptuje Aleksandra Kwaśniewskiego jako prezydenta i jaka część Polaków chciałaby przywrócenia kary śmierci.

Niestety, rzadsze są u nas niż za granicą komentarze dotyczące tych suchych danych i rzadziej też wyciąga się z nich wnioski. Unikamy ocen i osądów uogólniających, unikamy ryzyka polemicznych ripost. Zubaża to naszą wiedzę i nie pomaga w kształtowaniu prawidłowego klimatu politycznego i społecznego, klimatu sprzyjającego uzyskiwaniu konsensusu, nie mówiąc o rozwiązywaniu problemów. Tymczasem o komentarze proszą się nie tyle osoby, ile społeczne fakty. Fakty świadczące o luce edukacyjnej. Oto dowiadujemy się, że pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków najlepiej wspomina dekadę Gierka, że Balcerowicz odrzucany jest przez znaczną część ankietowanych. Ostatecznie każdy ma dziś - w przeciwieństwie do czasów Gierka - prawo do publicznego wypowiadania własnego sądu bez najmniejszego ryzyka, także wtedy, gdy sąd ten jest skrajnie powierzchowny i nie wytrzymuje konfrontacji ze współczesnym stanem wiedzy. Po siermiężnym Gomułce, który jednak nie dopuścił do zadłużenia państwa, pierwsze tromtadrackie lata Gierka do dziś wydają się niektórym piękne, choć powinni zadać sobie pytanie o przyczyny twardego lądowania pod koniec lat 70.
Odarcie nas przez Balcerowicza w roku 1990 z fikcji i iluzji po bujaniu w obłokach nie mogło mu zapewnić popularności, podobnie zresztą jak nie mogło pomóc Mazowieckiemu w konfrontacji z Tymińskim. Niestety, zawsze woleliśmy obiecanki i frazesy. W społeczeństwie karmionym przez dziesięciolecia kłamliwą propagandą, izolowanym od prawdziwych informacji i wnikliwych analiz ekonomicznych, wiara w cuda była zrozumiała. Ale od wielkiego przełomu upłynęło już dziesięć lat. Był czas na wyrobienie sobie rzeczowego spojrzenia na niedawną przeszłość, na trudy i konieczność powrotu do normalnej gospodarki. Tymczasem katastrofa edukacyjna trwa. Katastrofa, w której ma swój udział niewiedza i cynizm działaczy politycznych różnej maści, prezentujących oceny i poglądy urągające stanowi wiedzy o współczesnej gospodarce. Nadal usiłuje się pomijać milczeniem powstałe w gierkowskiej dekadzie ogromne zadłużenie, odczuwalne do dzisiaj jego skutki, gigantyczne marnotrawstwo środków inwestycyjnych. Jeszcze dziś prezentuje się tu i ówdzie dynamikę skrajnie nieefektywnych nakładów ponoszonych w tych latach jako wskaźniki realnego wzrostu gospodarczego. Nie brak takich, którzy za pomyślne uważają lata 80., głównie dlatego, że przy inflacji w wysokości 25 proc. oprocentowanie kredytów wynosiło 6-8 proc., konkurencji na rynku nie było i łatwo można było sprzedać każde barachło. Fakt, że były to lata generalnej agonii pseudogospodarki socjalistycznej, nie dociera oczywiście do świadomości jej ówczesnych beneficjentów.
Co gorsza - okazuje się, że część naszego establishmentu politycznego nie tylko nie rozumie elementarnych zależności ekonomicznych, ale lekceważy stan wiedzy. Są tacy, dla których za trudna i nieważna jest lektura comiesięcznej informacji NBP o głównych wielkościach pieniężnych. Dyskusja na temat stóp podatku dochodowego wykazała, że większość parlamentarzystów nie ma świadomości negatywnego wpływu nadmiernej stopy redystrybucji PKB na stopę inwestycji, na tempo wzrostu gospodarczego. Trudno niektórym wytłumaczyć, że przy naszej niskiej stopie inwestycji nigdy nikogo nie dogonimy, że nie stać nas na powiększanie deficytu budżetowego i długu publicznego, który sięgnął 260 mld zł, a koszty jego obsługi pochłaniają prawie 15 proc. wydatków budżetowych. To wszystko nas nie obchodzi. My chcemy powszechnego uwłaszczenia i skrócenia tygodnia pracy. Pokażemy temu wrogiemu państwu, co potrafimy!
Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.