Związek w akcji

Dodano:   /  Zmieniono: 
XI Zjazd NSZZ "Solidarność"
Druty nieco powyginane, ale materiał jeszcze się nieźle trzyma - tak można by opisać symboliczny parasol, który "Solidarność" od dziesięciu lat to składa, to rozpościera nad "swoimi" rządami. Podczas XI Zjazdu NSZZ "Solidarność" parasol na chwilę złożono - na przedstawicieli rządu polała się prawdziwa ulewa pretensji. Miało być powszechne uwłaszczenie, czterdziestogodzinny tydzień pracy, zasiłki prorodzinne, wyższe składki na ubezpieczenie zdrowotne, ustawa o Komisji Trójstronnej... a rośnie inflacja i bezrobocie, spadają notowania rządu i co za tym idzie - także związku. Na zjeździe nie zaproponowano jednak żadnej uchwały, w której związek domagałby się zmiany rządu czy filozofii sprawowania władzy.
Parasol trzymany był przede wszystkim nad Marianem Krzaklewskim, przewodniczącym związku i liderem Akcji Wyborczej Solidarność. Mimo buńczucznych zapowiedzi działaczy kilku szefów komisji zakładowych, że tak dłużej być nie może, bo nie można tworzyć rządu i jednocześnie go cenzurować, nie doszło nawet do próby odwołania Krzaklewskiego. - Tu są ludzie, którzy potrafią ocenić rzeczywistość - podsumował Maciej Jankowski, poseł AWS, były przewodniczący regionu Mazowsze. I choć od dawna zarówno radykalni związkowcy, jak i liberałowie powtarzają, że związek ma być związkiem, a rząd rządem, "Solidarność" od lat idzie własną drogą. Rozgoryczeni są działacze, którzy widzą, jak dawni koledzy urywają się ze związkowego paska. - Co z tego, że Leszek Balcerowicz miałby kule, gdyby nie miał armat? Gdyby nie "Solidarność", nie byłoby AWS, koalicji z Unią Wolności, nie wprowadzono by reform - podkreśla Krzaklewski. I dodaje: - Postsolidarnościowe elity polityczne zapominają, że robotnikom zawdzięczają swoją pozycję.
"Solidarności" utrzymywanie prorynkowego i proreformatorskiego kursu nie zawsze przynosi polityczne profity. Mimo to od początku związek chronił pierwsze, fundamentalne i jakże trudne reformy. Zapłacił za to wysoką cenę - w wyborach w 1991 r. głosowało na niego niewiele ponad 5 proc. obywateli. Dwa lata później usiłował się odciąć od finansowo restrykcyjnej polityki gabinetu Hanny Suchockiej. Poseł Alojzy Pietrzyk z polecenia władz "Solidarności", której przewodniczył już Marian Krzaklewski, zgłosił wniosek o wotum nieufności dla "własnego" rządu. W konsekwencji odbyły się nowe wybory i tym razem "Solidarność" nie znalazła się w Sejmie, ustępując miejsca lewicy. To właśnie w tym okresie związek zradykalizował formy działania, a ministrowie kolekcjonowali śruby, które podczas demonstracji wpadały do ich gabinetów. W 1994 r. Leszek Balcerowicz, bezpartyjny minister finansów w dwóch pierwszych solidarnościowych rządach, stwierdził: "W latach 80. ten związek był jedynym lekarstwem na komunizm. Ale dla reform okazał się balastem".
- To właśnie dzięki "Solidarności" udało się przeprowadzić najważniejsze reformy, które były przygotowane przez związkowców oraz współpracujących z nimi ekspertów i polityków - oponuje Krzaklewski. Jednak parasol związku już nie wystarcza, bo okrzepła opozycja, a najbardziej radykalne i liczne demonstracje organizują dziś Samoobrona i OPZZ. Sama "Solidarność" ma dwa oblicza. Jedno proreformatorskie, drugie stricte związkowe i roszczeniowe. Historia solidarnościowych działaczy pokazuje jednak, że najbardziej radykalni po dojściu do władzy stają się "państwowotwórczy". Leszek Balcerowicz, wicepremier i minister finansów, wspomina, jak to w trakcie kampanii prezydenckiej Lech Wałęsa nazwał jego program "bandyckim", ale potem zawsze go wspierał. Takich przykładów jest wiele. Kilka lat temu Henryk Nakonieczny i Marek Kempski, obaj z sekcji górniczej "Solidarności", organizowali "zadymy", które paraliżowały stolicę. Nakonieczny pozostał związkowcem i nie ustaje w radykalizmie, blokuje tory kolejowe i siedziby spółek węglowych. - Popieramy restrukturyzację górnictwa, ale nie zostawimy żadnego człowieka na bruku - mówi Nakonieczny. Kempski jest wojewodą i wysyła policję do rozpędzenia blokad. - Nie są to łatwe decyzje, ale wiem, że mam rację - podkreśla Kempski. Usprawiedliwia kolegów: - Oni muszą tak ostro, bo trwa rywalizacja pomiędzy centralami związkowymi. "Solidarność" nie jest jedynym związkiem.
To właśnie górnicza "Solidarność" żądała ostatnio dymisji ministra gospodarki i podsekretarza stanu odpowiedzialnego za górnictwo węgla kamiennego. Trudno to jednak porównać z determinacją górników w Wielkiej Brytanii. W połowie lat 80. prowadzili prawie roczny strajk generalny, który kosztował fortunę, a pracę i tak straciło 30 tys. górników, o 10 tys. więcej niż początkowo zakładano. Może dlatego Nakonieczny nie ma się za radykała i nie boi się, że okrzykną go Wrzodakiem Śląska, bo dla niego "słowo dane górnikom jest ważniejsze niż nazwisko". - Jesteśmy tak samo dobrze przygotowani do negocjacji, jak i akcji protestacyjnych. To od rządu zależeć będzie, którą formę wybierzemy. Jak już podpiszemy porozumienie, to do białej kości je realizujemy. To rząd próbuje nas ograć - tłumaczy Kazimierz Grajcarek, przewodniczący Sekretariatu Górnictwa i Energetyki.
"Solidarność" się zmienia, ciągle jednak nie może zrezygnować z polityki. "Chaos na prawicy trwał do momentu, aż pojawił się aktor, który powiedział: - W porządku, mogę was wziąć za mordę. Ten aktor nazywał się 'Solidarność'. I ci wszyscy, którzy przez dwa lata nie mogli się pogodzić, przylecieli, prosząc, by związek ich do AWS przyjął. Nawet za cenę utraty podmiotowości i upokorzeń" - wspominał w "Gazecie Wyborczej" Jan Maria Rokita, obecnie poseł AWS-SKL, w obalonym przez "Solidarność" rządzie Suchockiej szef URM. W AWS "Solidarność" jest jednym z filarów - obok czterech partii politycznych. Emanacją związku w polityce miał być Ruch Społeczny AWS. Ale ciągle nie jest. Na Mazowszu, mimo wielogodzinnych negocjacji z udziałem premiera Jerzego Buzka jako przewodniczącego RS AWS, ciągle nie doszło do podpisania umowy pomiędzy związkiem i ruchem. W trakcie zjazdu wiele godzin poświęcono dyskusji, czy należy przekazać wszystkie związkowe "parytety" akcji. Uchwalono - zgodnie z koncepcją przewodniczącego - że nastąpi to dopiero po powołaniu przez tworzące AWS partie struktury federacyjnej. Czy jednak ta zapowiadana od dwóch lat "federalizacja" kiedykolwiek nastąpi? Co zrobi "Solidarność", jeśli partie prawicowe nie dostosują się do jej wymogów? Nie można sobie wyobrazić zjazdu bez legendarnego Lecha Wałęsy. Co roku zaskakuje - tym razem pojawił się dzień wcześniej niż było to zaplanowane i przedstawił swoją wizję wyborów prezydenckich, w myśl której centroprawica powinna wystawić kilku kandydatów. Taka strategia dawałaby byłemu prezydentowi szanse na przejście do drugiej tury. Krzaklewski przyjął propozycję spokojnie, na każdym kroku okazywał szacunek byłemu prezydentowi. Następnego dnia jednak stwierdził, że kilku walczących o prezydenturę prawicowych kandydatów będzie "rozgrywać" i związek, i akcję. Zjazd uchwalił, że związek zaangażuje swoje struktury w kampanię prezydencką tylko wówczas, gdy prawica wskaże jednego kandydata. Tak więc Marian Krzaklewski postawił na swoim - zgodnie z nastrojami związkowców deklaruje chęć wycofania związku z obszaru polityki, ale żąda zjednoczenia prawicowych partii, co jest mało realne. Nie twierdzi, że nie będzie startować w wyborach prezydenckich, ale ponawia postulat wysunięcia przez prawicę jednej kandydatury, co także jest mało realne. W ten sposób zostawia sobie furtkę.
- Uwikłanie związków w politykę jest tak duże, że hamuje ich rozwój jako organizacji reprezentujących interesy pracowników - uważa prof. Włodzimierz Pańków z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN oraz Collegium Civitas w Warszawie. Z badań socjologicznych wynika, że tylko 2 proc. pracowników w razie kłopotów zwraca się o pomoc do organizacji związkowej, 60 proc. biegnie z problemem do bezpośredniego przełożonego. - Związki zawodowe wymuszają na pracodawcach racjonalizację gospodarowania, oszczędność energii czy lepsze rozwiązania techniczne, bo blokują proste oszczędności na sile roboczej - podkreśla prof. Pańków. - Związkowcy dbają o swoje miejsca pracy, dlatego często przystają na zwolnienia czy zamrożenie płac, jeśli tym kosztem mogą utrzymać przynajmniej część etatów - zaznacza Kajus Augustyniak, rzecznik prasowy Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność". Stosunki pracownik - pracodawca cywilizują się. - Dzisiaj trzeba mieć strasznie dużo odwagi, żeby należeć do związku. Wszystkie żale i pretensje za trudy transformacji, błędy w reformach spadają na ludzi z komisji zakładowych - dodaje Kempski.

Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: