Orka na pustyni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy władze Algierii zdołają zmienić fatalną sytuację kraju, nie przedstawiając przeciwnikom żadnej oferty politycznej?


Terroryści są już skończeni - zapewnia z uśmiechem Taufik, stojąc przy wejściu do sklepu z odzieżą dla kobiet i dzieci w pobliżu portowego bulwaru w Algierze, na skraju zabytkowej dzielnicy Casbah. To miejsce jest zarzewiem buntu i walki zbrojnej. Niegdyś protest był wymierzony w rządy Francji, dziś - przeciwko miejscowej generalicji, która broniąc władzy sprawowanej od 1962 r., osiem lat temu dokonała zamachu stanu, by powstrzymać zwycięstwo Islamskiego Frontu Zbawienia (FIS) w wyborach parlamentarnych. Od tego czasu Algieria pogrążona jest w wojnie domowej, pełnej okrutnych aktów terrorystycznych. Liczbę jej ofiar szacuje się na 100 tys.; są to głównie cywile zabijani podczas masakr w wioskach, zamachów bombowych w szkołach, na bazarach i w kawiarniach. Tylko w czasie ostatniego ramadanu zginęło ok. 200 osób.
Władze w końcu zdały sobie sprawę, że brną w ślepy zaułek, a strategicznie położony, drugi co do wielkości kraj Afryki i dziesiąty na świecie, bogaty w ropę i gaz, z pięknym pasem wybrzeża śródziemnomorskiego (znacznie dłuższym niż tunezyjski), coraz bardziej się pogrąża w kryzysie gospodarczym. Generałowie próbują przekonać Zachód, że zależy im na demokratyzacji. Ich zdaniem, terroryści mają coraz mniejsze poparcie społeczne. Prezydent Abdelaziz Bouteflika ogłosił amnestię dla bojowników islamskich w zamian za złożenie broni - jej termin upłynął 13 stycznia. Także w obozie islamskich bojowników przybywa zwolenników przerwania walki. Islamska Armia Zbawienia (AIS), będąca zbrojnym odłamem FIS, już w 1997 r. ogłosiła zawieszenie broni, a teraz zdecydowała się skorzystać z amnestii. Ale w Algierii wciąż działają inne zbrojne grupy na czele z najbardziej radykalną Zbrojną Grupą Islamską (GIA).
Taufik nadal dokładnie sprawdza (zgodnie z zarządzeniem władz) zawartość torebek wchodzących do sklepu kobiet, gdyż mogą podłożyć bombę. Dżamil, właściciel hurtowni i pobliskiego sklepu, twierdzi, że to już tylko formalność - w stolicy jest spokojnie. - Jeszcze trzy, dwa lata temu nie mógłbyś tędy spacerować. Cudzoziemcy nie mieli tu czego szukać. W najlepszym razie zostałbyś porwany - mówi Dżamil. Nie ma już haseł "Algieria dla Algierczyków" ani rysunków trumien dla obcych. W stolicy reaguje się na nich raczej uśmiechem albo obojętnością. Zdaniem Dżamila, spokojnie jest już także na prowincji. Trzy dni wcześniej wrócił od rodziny mieszkającej 200 km od Algieru. Odwiedził ją po raz pierwszy od czasu, gdy zaczął się konflikt. Nigdy wcześniej nie widział jednocześnie tyle wojska. Przeciwko tym, którzy nie skorzystali z oferty "narodowego pojednania", armia prowadzi kolejną ofensywę. Jak zapowiadał prezydent, są "zwalczani bez litości". Władze ogłosiły, że amnestii poddało się 80 proc. bojowników. Dwaj najważniejsi przywódcy FIS są w więzieniu, a trzeci - Abdelkader Haszani - został zamordowany w listopadzie. Czy władze zdołają rzeczywiście uspokoić sytuację w kraju, skoro - inaczej niż na przykład w Irlandii Północnej - nie są w stanie przedstawić jakiejkolwiek oferty politycznej swoim przeciwnikom i traktują ich jako wrogów, redukując cały skomplikowany problem do kwestii terroryzmu?
Zdaniem Boutefliki, bardzo krytyczne sądy takich organizacji jak Amnesty International na temat tego, co dzieje się w Algierii, są niesprawiedliwe i wypowiadane z poczuciem wyższości. Prezydent tego kraju mówi, że jego ojczyzna nie chce otrzymywać lekcji demokracji z zewnątrz. Zresztą Zachód długo patrzył przez palce na wydarzenia w tym państwie, po cichu zachęcając nawet do akcji przeciwko partii islamskiej. Algierska soldateska odegrała rolę obrońców "przedmurza Europy".
Także obecna operacja przeciw bojownikom ma poparcie polityków zachodnich. Odgrzewane są kontakty dyplomatyczne Algierii z krajami demokratycznymi. Jeszcze w ubiegłym roku do Algieru i Oranu zawijał okręt flagowy amerykańskiej VII Floty. Szef algierskiej dyplomacji złożył wizytę we Francji, która nadal jest największym partnerem handlowym Algierii, a polski minister Bronisław Geremek pojawił się w Algierze w towarzystwie biznesmenów, których zachęcano między innymi do inwestowania w turystykę, choć trudno uwierzyć, by zagraniczni turyści masowo zaczęli przyjeżdżać do tego kraju. Na razie odwiedzają tylko Saharę, ale jest to oferta wyłącznie dla bogatych. Pozostali mogliby wypoczywać na wybrzeżu, ale tu, czyli w regionie, gdzie mieszka 90 proc. spośród 30 mln Algierczyków, mają swoje oparcie islamscy bojownicy. Obecna ofensywa przeciwko nim toczy się na terenie dawniej chętnie odwiedzanego przez turystów parku narodowego w prowincji Relizane, ok. 150 km na południowy zachód od stolicy.
W samym Algierze nawet hotele strzeżone są prawie jak fortece, a polskich dziennikarzy towarzyszących ministrowi Geremkowi nie chciano wypuszczać z hotelu bez ochrony. Gdy biznesmenów zawieziono pod pomnik męczenników niepodległościowej rewolucji, nagle w pobliżu rozległy się strzały. W ten sposób przedsiębiorcy przekonali się, że nadal największe szanse na prowadzenie interesów w tym kraju mają takie firmy, jak Cenzin i Metalexport, czyli handlujące bronią, która w sterylnym języku biznesu określana jest mianem "produkcji specjalnej". Polski minister spraw zagranicznych nie krył, że przyjeżdżając do Algierii, podjął ryzyko polityczne. Zapewniał jednocześnie, że wierzy w "szczerość intencji" (służących demokratyzacji i pojednaniu) prezydenta Boutefliki. Niezależnie od tego, czy wiara polskiego ministra zdoła przenieść góry Atlas, jego wizyta pokazała, że nasza dyplomacja w imię interesów gospodarczych śmielej zaczyna uprawiać realpolitik, próbując - podobnie jak inni - znaleźć na własny użytek jak najlepsze rozwiązanie odwiecznego dylematu: "Jak cnoty nie stracić, a rubla zarobić".
Ekonomiczne "rozpoznanie terenu" od pewnego czasu prowadzą także przedstawiciele zachodniego biznesu. Alitalia ponownie uruchomiła połączenie lotnicze z Algierią, prawie 150 francuskich biznesmenów przyjeżdża na rekonesans, a Amerykanie inwestują w przemysł naftowy, rozwijający się na bezpiecznym, pustynnym południu. 37-letni Dżamil, zanim zaczął robić biznes w Algierze, spędził pięć lat we Francji i w Anglii, gdzie uczył się i pracował na czarno. Dziś wciąż nie wierzy, że bez gruntownej zmiany politycznej możliwy jest tu rozwój gospodarczy i inwestycje zagraniczne.
- Potępiam terroryzm, ale popierałem FIS, choć nie jestem zbyt religijny - śmieje się. Jego zdaniem, większość ludzi głosowała na partię islamską nie ze względów religijnych, ale dlatego, że była to jedyna siła zdolna odsunąć od władzy rządzących niepodzielnie od 30 lat i ukrócić panoszenie się wszechwładnej, skorumpowanej biurokracji.
Tak się jednak nie stało - nastał zaś czas krwawych jatek, a problemy gospodarcze się pogłębiły. Bezrobocie oficjalnie sięga 30 proc., a dług zagraniczny wynosi 33 mld USD. Główne gałęzie gospodarki nadal są kontrolowane przez państwo (to spadek po rządach socjalistycznych), a obecnie w ramach tego, co w Polsce nazywamy "kapitalizmem państwowym", przechodzą w ręce osób powiązanych z władzą - nie ma przejrzystych reguł gry. Aż niemal 80 proc. żywności pochodzi z importu! W teoretycznie pięciogwiazdkowym hotelu na śniadanie nie ma nawet żółtego sera. Kiedy na obóz treningowy do Polski przyjechała pierwszoligowa drużyna piłkarska, o azyl poprosiło od razu aż trzech zawodników. Gospodarka będzie największym wyzwaniem dla Boutefliki, który przez wiele miesięcy nie był nawet w stanie sformować rządu, by wcielić w życie część swoich obietnic, na przykład zlikwidować importowych monopoli przynoszących bajeczne fortuny rządzącym. Uzdrowienie gospodarki i przywrócenie spokoju na dawnej ziemi Berberów i Tuaregów może się okazać niemożliwe, jeśli armia nie będzie gotowa do zawarcia politycznego kompromisu z ugrupowaniami islamskimi.

Więcej możesz przeczytać w 7/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.