Krucjata Scotta

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Królestwo niebieskie" mogło być pięknym filmem. Ridley Scott zrobił jednak komentarz do obecnej sytuacji politycznej na Bliskim Wschodzie i... publicystyka przysłoniła film. A szkoda.
O tym, że Scott jest jednym z najwybitniejszych reżyserów w historii kina, przypomina ostatnia część filmu, gdy dowodzeni przez Saladyna muzułmanie oblegają opanowaną przez krzyżowców Jerozolimę. Walki o miasto to prawdziwy kinowy majsterszczyk - pełne dramaturgii, ciągłych zmian sytuacji. Każda próba zdobycia stolicy rozgrywa się w innym rytmie, oblężeni i oblegający stosują inne tricki mające dopomóc im w zwycięstwie. Całość sfilmowana mistrzowską ręką Scotta to kinowa perełka przypominająca najwybitniejsze filmy historyczne z legendarnym już "Gladiatorem" na czele.

Niestety, tak ciepło nie da się napisać o całym "Królestwie niebieskim". Scott pięknie odmalowuje w nim średniowieczny świat: zimną Anglię, słoneczne Włochy, piaszczysty Bliski Wschód. Każdy kadr jest dopieszczony, wysmakowany, pobudzający wyobraźnię. Ale w tę idealną formę nie zapakowano treści, przez co film rozczarowuje. Najwięcej zarzutów można postawić aktorom - właściwie każdy z nich jest bez wyrazu, nikt w filmie nie stworzył roli życia, lecz po prostu odegrał swoją partię. To znamienne, że najlepiej wypadł Edward Norton grający chrześcijańskiego króla Baldwina IV - mimo że przez cały film występował w srebrnej masce na twarzy, spod której widać było tylko oczy.

Ten sam zarzut, można postawić całemu filmowi. Sceny walk (poza końcową sekwencją oblężenia Jerozolimy) są bez wyrazu, fabuła toczy się leniwie, bez żadnych zaskoczeń. Wątek miłosny jest ledwie zarysowany, właściwie nie wiadomo, po co pojawił się w filmie. Wyraźnie widać, że to wszystko, co powinno stanowić o sile "Królestwa niebieskiego", tutaj jest tylko narzędziem służącym Scottowi do przekazania orędzia politycznego. I to jest właściwie jedyny klarowny wątek filmu będący wezwaniem do prezydenta Busha: zostaw Bliski Wschód w spokoju, bowiem świat chrześcijański próbuje go uporządkować od XII wieku i do tej pory mu się to nie udało. Niestety, Scottowi nie udało się nakręcić dobrego filmu, a właśnie tego, a nie manifestacji politycznych, należy przede wszystkim oczekiwać od reżyserów.

Agaton Koziński

"Królestwo niebieskie" ("Kingdom of Heaven"), reż. Ridley Scott, Hiszpania/USA/Maroko, 2005