Obrona uzbrojonych przed bezbronnymi (aktl.)

Obrona uzbrojonych przed bezbronnymi (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Do górników strajkujących na początku stanu wojennego w kopalni "Wujek" strzelano w obronie koniecznej - oznajmił przed sądem w Katowicach były wiceminister spraw wewnętrznych gen. Władysław Ciastoń.
Według Ciastonia, to górnicy zagrażali uzbrojonym po zęby milicjantom. Ciastoń twierdzi też, że w czasie pacyfikacji broni użyto "spontanicznie", z uwagi na "agresję" protestujących; bez zgody kierownictwa MSW.

Ciastoń został przesłuchany przed Sądem Okręgowym w Katowicach w charakterze świadka w procesie 17 byłych milicjantów, oskarżonych o strzelanie do górników w kopalniach "Wujek" i "Manifest Lipcowy". Zginęło wówczas dziewięciu górników z "Wujka", a kilkudziesięciu robotników z obu kopalń zostało rannych. Proces w tej sprawie toczy się już po raz trzeci.

Świadek podtrzymał swoje wcześniejsze zeznania złożone w tej sprawie. Powiedział w nich m.in., że doszedł do przekonania, iż nie było wydanego rozkazu użycia broni palnej, a użył ją spontanicznie pluton specjalny ZOMO, "prawdopodobnie w obronie koniecznej" (na ławie oskarżonych zasiada 16 byłych członków plutonu specjalnego i były wiceszef KW MO w Katowicach).

"Nie wiem, kto konkretnie i w jakich okolicznościach oddał strzały w kopalni +Wujek+". Nie wiem też, czy w tym zakresie było prowadzone postępowanie wyjaśniające w KW MO w Katowicach - odpowiedział Ciastoń na pytanie sądu. Nie potrafił też odpowiedzieć na pytanie, czy w przypadku użycia broni przez milicjanta zwyczajowo wyjaśniano, czy użył jej zasadnie. "Wydaje mi się logiczne, że takie postępowanie powinno być prowadzone. Mnie jednak podlegała SB, która broni nie używała" - powiedział.

Jak relacjonował generał, że 16 grudnia 1981 roku, w dniu pacyfikacji "Wujka" odebrał dwa telefony od komendanta wojewódzkiego milicji w Katowicach Jerzego G. W pierwszym G. miał mówić o trudnej sytuacji, "agresji" górników, o tym, że mają oni zakładników. G. miał wtedy zapytać o ewentualną zgodę na użycie broni. Ciastoń miał odesłać go do szefa MSW Czesława Kiszczaka. Po blisko dwóch godzinach G. zadzwonił po raz drugi, informując o użyciu broni. "Na pytanie, czy są straty ludzkie, odpowiedział, że tak (...). Nie mówił, po czyjej stronie, ale z kontekstu wynikało, że chodziło o pracowników kopalni" - zeznał Ciastoń.

Świadek nie potrafił wyjaśnić przed sądem, na czym opierał swoje przekonanie, że kule wyjęte z ciał górników były innego kalibru niż broń, którą miał pluton specjalny. "Musiałem się zapoznać z jakąś opinią, ale nic więcej na ten temat nie potrafię powiedzieć" - oświadczył. Pytań, na które były wiceminister nie znał odpowiedzi, było zresztą więcej. Nie był też w stanie powiedzieć, kiedy dowiedział się o tym, że w "Wujku" mogło strzelać wojsko. Nie potrafił też wyjaśnić, jak to możliwe, że tuż po pacyfikacji oficerowie niższego szczebla wiedzieli, iż w "Wujku" strzelał pluton specjalny, podczas gdy on sam - jak twierdzi - nie miał takich informacji.

Pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych mec. Leszek Piotrowski, który nie uzyskał satysfakcjonujących odpowiedzi na pytania m.in. o dekret o stanie wojennym i sprawę zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki (Ciastoń został uniewinniony od zarzutu podżegania do  tej zbrodni) zarzucił świadkowi, że "lekceważy sąd i urządza sobie kpiny".

Po rozprawie Ciastoń przerzucił odpowiedzialność za tragedię w "Wujku" na organizatorów protestu przeciwko stanowi wojennemu. Oznajmił, że "największą krzywdę górnikom zrobili ci, co namawiali do strajku w okresie stanu wojennego". To, jak mówił, narażało ich na możliwość utraty zdrowia i życia. "Namawiający do strajku mają również swój udział w tym nieszczęściu" - oznajmił.

Powtórzył, że jego zdaniem nie było zezwolenia na użycie broni w kopalni. "To był odruch, to była jednak walka, byli zabrani zakładnicy, były łańcuchy, pręty. W takiej atmosferze dochodzi do różnych sytuacji" - powiedział. Wyraził też przekonanie, że strzelano w obronie koniecznej, bo "agresja ze  strony strajkujących była bardzo duża".

Ciastoń wypowiedział się także na temat ujawniania teczek z czasów PRL. Jego zdaniem, to wyłącznie gra polityczna. To, co później powiedział zabrzmiało, jak groźba. "Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Ludzi, którzy teraz tak wojują teczkami, spotka to, co powiedziałem - oznajmił.

Archiwa z teczkami powinno się otworzyć dopiero w 2040 roku, czyli po 50 latach od zmiany ustroju - powiedział Ciastoń. "Jaka jest korzyść z ujawniania teczek, co przez to chcemy osiągnąć? To są tylko rozgrywki polityczne poszczególnych ludzi" - dodał Ciastoń. Podkreślił też, że "najważniejsi to w ogóle teczek nie mieli".

ss, pap