Bush w obronie irackiej strategii

Bush w obronie irackiej strategii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prezydent George W. Bush w przemówieniu w pierwszą rocznicę przekazania władzy tymczasowemu rządowi irackiemu bronił swojej strategii w Iraku, wiążąc krwawą rebelię iracką z terrorystami Osamy bin Ladena i atakiem Al-Kaidy na USA 11 września 2001 roku.
"Irak jest miejscem, gdzie rzucają nam wyzwanie. Będziemy więc walczyć tam z nimi, będziemy walczyć z nimi na całym świecie i nie ustaniemy, dopóki walki tej nie wygramy" - oświadczył Bush w  przemówieniu wygłoszonym we wtorek wieczorem (w środę nad ranem czasu polskiego) w Fort Bragg, bazie elitarnej 82. Dywizji Powietrznodesantowej, której 9300 żołnierzy służy obecnie w Iraku. Prezydent przyznał, iż wie, że jego strategii w  Iraku wzbudza wątpliwości wśród Amerykanów.

Demokraci natychmiast zarzucili prezydentowi, że nie ogłosił jasnego planu zapewnienia sukcesu misji irackiej. "Nie wystarczy, żeby prezydent powiedział, iż trzeba +wytrwać do końca+, i dokonał kilku kosmetycznych zmian. Prezydent musi przedstawić konkretny plan" - powiedział senator Charles Schumer, Demokrata z Nowego Jorku.

Bush, którego popularność wśród Amerykanów spadła do najniższego poziomu od początku jego prezydentury po części z powodu rosnących obaw na temat Iraku, kilkakrotnie wspominał o atakach 11 września i wymieniał przywódcę Al-Kaidy, Osamę bin Ladena, jako przyczynę kontynuowania operacji irackiej, mimo że jak dotąd nie znaleziono przekonywujących dowodów na powiązania między Saddamem Husajnem i atakami 11 września. Bush oświadczył jednak, że Irak stanowi główny front wojny z terroryzmem, po części dlatego, iż rebelii w tym kraju przewodzi jordański ekstremista Abu Musab al-Zarkawi, który deklaruje wierność bin Ladenowi. "Nasi wrogowie mogą zatryumfować tylko wtedy, gdy zapomnimy o  lekcjach 11 września, gdy pozostawimy Irakijczyków ludziom takim jak Zarkawi, a przyszłość Bliskiego Wschodu oddamy w ręce takich ludzi jak bin Laden" - mówił.

Półgodzinnego przemówienia, nadawanego w najlepszym czasie telewizyjnym, słuchało w Fort Bragg 750 żołnierzy w mundurach. Stosownie do powagi tematu i zgodnie z prośbą dowództwa słuchali prezydenta spokojnie i przerwali przemówienie oklaskami tylko wtedy, gdy Bush oświadczył, że USA "nie ustaną w walce, dopóki nie  odniosą zwycięstwa".

Prezydent powiedział, że rozumie zaniepokojenie opinii publicznej wojną, w której zginęło dotychczas ponad 1740 Amerykanów i która pochłonęła już 200 miliardów dolarów. "Tak jak większość Amerykanów, oglądam obrazy przemocy i przelewu krwi. Każdy obraz jest przerażający, a cierpienia są prawdziwe" - zapewnił. "Wiem, że Amerykanie zadają sobie pytanie, czy sprawa, o którą walczymy, jest warta takich ofiar. Tak, jest warta, chodzi o bezpieczeństwo naszego kraju" - powiedział Bush.

Prezydent oświadczył jednak, że nie planuje zwiększenia amerykańskiego kontyngentu w Iraku, liczącego obecnie około 138 tysięcy żołnierzy. Tłumaczył, że "podkopałoby to naszą strategię zachęcania Irakijczyków do wzięcia na siebie głównej roli w  walce"; ponadto mogłoby zrodzić błędne wrażenie, że USA "chcą tam zostać na zawsze".

Bush wypowiedział się jednak przeciwko ogłoszeniu kalendarza ewakuacji wojsk amerykańskich z Iraku, do czego wzywają niektórzy członkowie Kongresu USA. "Ustalenie jakiegoś sztucznego terminu wysłałoby mylący sygnał dla Irakijczyków, którzy muszą wiedzieć, że Ameryka nie opuści ich, dopóki nie wykona tego, co jest do zrobienia" - powiedział.

Przedstawicielka Demokratów w Izbie Reprezentantów, Nancy Pelosi, skrytykowała Busha za łączenie zamachów 11 września z Irakiem. "Prezydent wielokrotnie powracał do tematu 11 września, choć wie, że gdy dokonał prewencyjnego uderzenia [na armię Saddama Husajna wiosną 2003 roku], nie było żadnego związku między 11 września i  wojną w Iraku" - powiedziała.

Coraz mniej Amerykanów wiąże wojnę w Iraku z atakami terrorystycznymi na nowojorski World Trade Center i Pentagon w 2001 roku. W najnowszej ankiecie Gallupa, której wyniki ogłoszono na początku tygodnia, po raz pierwszy aż  50 procent pytanych nie dopatrzyło się związku między wojną w  Iraku i wojną z terroryzmem (odwrotnego zdania było 47 procent).

Świadom, że musi bronić swej wiarygodności, Bush nakreślił znacznie mniej optymistyczny obraz sytuacji w Iraku niż miesiąc temu wiceprezydent Dick Cheney, który powiedział, że obserwujemy tam "przedśmiertne drgawki" rebelii. Prezydent przyznał, że odbudowa Iraku napotyka trudności, choć argumentował, iż dokonuje się także postęp.

Bush nie ogłosił żadnej zmiany strategii; zamiast tego prosił o  cierpliwość i oświadczył, że wojska amerykańskie pozostaną w Iraku do czasu, gdy nowa armia iracka będzie na tyle silna, by sama podjąć walkę z rebeliantami. Nie wymienił żadnych terminów, choć w  poniedziałek premier Iraku Ibrahim Dżafari powiedział, że do  zapewnienia bezpieczeństwa dwa lata "wystarczą aż nadto".

"Mamy więcej pracy do wykonania. Nastąpią jeszcze trudne chwile, które wystawią na próbę determinację Ameryki - powiedział Bush. -  Walczymy przeciwko ludziom zaślepionym nienawiścią, uzbrojonym w  śmiercionośną broń, zdolnym do każdego okrucieństwa".

Dowództwo sił zbrojnych USA ma ostatnio trudności z werbunkiem rekrutów, zwłaszcza do sił lądowych, które stanowią większość kontyngentu w Iraku. Bush skorzystał z okazji, aby zaapelować do  "tych, którzy oglądają nas dziś wieczorem i myślą o karierze wojskowej", aby zgłosili się do punktów werbunkowych.

Odpowiadając pośrednio na zarzuty Demokratów, że administracja nie ma w Iraku jasnej strategii, prezydent oświadczył, że jego plan obejmuje szkolenie armii irackiej, tak by mogła jak najszybciej zastąpić siły wielonarodowe, a także pomoc dla władz irackich przy sporządzeniu stałej konstytucji i przeprowadzeniu zaplanowanych na grudzień nowych wyborów powszechnych. Jak twierdził, irackie siły bezpieczeństwa liczą obecnie przeszło 160 tysięcy ludzi, wyszkolonych i uzbrojonych. Krytycy administracji uważają, że liczba ta jest wyolbrzymiona. Senator Joseph Biden, Demokrata z Delaware, oświadczył, że należycie wyszkolonych jest zaledwie 2000 żołnierzy irackich.

Przywódca Demokratów w Senacie USA, Harry Reid z Nevady, powiedział, że "wśród Amerykanów narasta poczucie, iż iracka polityka prezydenta dryfuje i jest oderwana od rzeczywistości".

Przed przemówieniem Bush spotkał się prywatnie z rodzinami 33 żołnierzy, którzy polegli w Iraku i Afganistanie.

em, pap