Kurczuk groził zgodnie z prawem

Kurczuk groził zgodnie z prawem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rzeszowska prokuratura umorzyła sprawę gróźb b. ministra sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka pod adresem lubelskiej gazety "Dziennik Wschodni". Prokuratorzy nie dopatrzyli się "znamion czynu zabronionego".
"Za podstawę umorzenia przyjęto brak znamion czynu zabronionego" - oznajmiła rzeczniczka rzeszowskiej Prokuratury Okręgowej Elżbieta Kosior i dodała, że śledztwo było prowadzone "w sprawie" a nie "przeciwko". Prokuratura umorzyła też doniesienie w sprawie anonimowych gróźb kierowanych pod adresem autorki tekstów w "DzW" na temat lubelskiego SLD. Postanowienie o umorzeniu śledztwa w obydwu sprawach jest nieprawomocne. Próbę utrudniania i tłumienia krytyki prasowej zarzucił Kurczukowi redaktor naczelny gazety Andrzej Mielcarek. Jak relacjonował, Kurczuk groził, że jeśli gazeta nie zaprzestanie krytycznie pisać o SLD, to on użyje swych wpływów, aby jej nie kupowano i nie zamieszczano w niej reklam. Mielcarek powiadomił o tym Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a ta z kolei powiadomiła prokuraturę. Na potwierdzenie swoich zarzutów Mielcarek przedstawił nagranie z rozmowy z Kurczukiem. Doniesienie Mielcarka dotyczyło też anonimowych gróźb kierowanych pod adresem autorki tekstów w "DzW" na temat lubelskiego SLD. W czasie rozmowy z Kurczukiem Mielcarek pytał go, jak postąpić w sprawie tych anonimów. Wtedy Kurczuk poradził mu zwrócić się do prokuratury i natychmiast sam zadzwonił do prokuratora apelacyjnego. Mielcarek zastrzegał, że nie wiąże anonimów kierowanych pod adresem dziennikarki z konfliktem z Kurczukiem.

W grudniu ub. roku, po przesłuchaniu w rzeszowskiej prokuraturze w charakterze świadka, Mielcarek powiedział, że Kurczukowi nie spodobały się dwa teksty, które ukazały się w "Dzienniku Wschodnim". Jeden z nich, zatytułowany "Pałacyk dla barona", dotyczył rozbudowy siedziby SLD w Lublinie, a drugi - "Karząca ręka SLD" - nienajlepszych stosunków między tamtejszym SLD i SdPl.

Decyzję o umorzeniu sprawy tłumienia krytyki prokuratura podjęła po zapoznaniu się z nagraniem na kasecie magnetofonowej rozmowy Mielcarka z Kurczukiem. Jak podkresliła rzeczniczka, kaseta była jednym z dowodów w sprawie. Oprócz niej, prokuratura dysponowała także m.in. zeznaniami świadków, w tym przedstawicieli lubelskiego SLD, oraz redaktora naczelnego lubelskiej gazety i jednej z dziennikarek - Katarzyny Pasiecznej, autorki tekstów, które zdenerwowały Kurczuka, i adresatki anonimowych gróźb.

W sprawie gróźb kierowanych do dziennikarki śledztwo zostało umorzone, ponieważ nie ustalono sprawców. "Śledztwo nie doprowadziło do ustalenia sprawców przestępstwa (...), którzy kierowali wobec dziennikarki +Dziennika Wschodniego+ groźby, zmierzające do rezygnacji z opublikowania materiałów prasowych krytycznych wobec lubelskiego oddziału SLD" - poinformowała Kosior.

Sprawę pod koniec października ubiegłego roku nagłośniły media. Kurczuk mówił wówczas, że nie groził gazecie, a Mielcarek - według niego - źle zinterpretował jego słowa. Cała sprawę nazwał "wyjątkowo ordynarną prowokacją".

W zapisie rozmowy Mielcarka z Kurczukiem, opublikowanej później w "DzW", Kurczuk mówi m.in.: "dokładajcie nawet i SLD, ale na litość boską nie kłamcie. Bo jeśli tak, to, proszę tego nie odczytać jako szantaż... ja naprawdę nie muszę czytać pańskich gazet, ale powiem też moim przyjaciołom z biznesu, żeby się u was nie ogłaszali. Niech pójdą do konkurencji (...) ja tego na razie nie zrobię, ale no wie pan w jakiej ja jestem determinacji". Zdaniem Kurczuka, dziennikarze nie poparli swoich zarzutów dowodami i doszło z ich strony "do bardzo poważnego nadużycia prawa". Kurczuk dopatrywał się w działaniu Mielcarka inspiracji politycznych. - Mielcarek nagrywając po kryjomu rozmowę ze mną działał na polityczne zamówienie. "Mam prawo nie kupować nieobiektywnej gazety i ostrzec przed nią innych" - bronił się, kiedy sprawa wyszła na jaw.

Mielcarek z kolei - jak powiedział - przyjął słowa Kurczuka o  zablokowaniu reklam i wezwaniu do nieczytania "Dziennika Wschodniego" jako groźby. "Potraktowałem groźby Kurczuka serio. To  przecież bardzo wpływowy polityk" - mówił.

Czynności sprawdzające w tej sprawie rozpoczęła Prokuratura Okręgowa w Lublinie, ale pod koniec października ubiegłego roku zwróciła się do prokuratury apelacyjnej o jej przeniesienie. Uzasadnieniem była chęć uniknięcia ewentualnych zarzutów o brak obiektywizmu przy prowadzeniu postępowania. Rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie Cezary Maj powiedział wówczas, że może zajść potrzeba przesłuchania w tej sprawie jako świadka prokuratora apelacyjnego w Lublinie i w związku z tym sprawy nie  powinien prowadzić podległy mu prokurator. Decyzją Prokuratora Generalnego sprawa trafiła więc do Rzeszowa.

Grzegorz Kurczuk jest posłem na Sejm z lubelskiego okręgu, szefem SLD w regionie, byłym ministrem sprawiedliwości w rządzie Leszka Millera.

em, pap

Czytaj też: