Bądźmy jak Angola

Bądźmy jak Angola

Dodano:   /  Zmieniono: 
Najważniejszym niedzielnym meczem było bez wątpienia spotkanie Holandia – Serbia. Nie zawiodło ono.
Zwłaszcza Holandia udowodniła, że będzie należeć do liczących się zespołów tego turnieju. W Holandii nastąpiła pokoleniowa zmiana. Do gry weszli zupełnie nowi, mniej znani piłkarze. Pewną kontrowersję wywołał trener Van Basten, który nie powołał tak znakomitych, zasłużonych piłkarzy jak Seedorf, Davids czy Makkay. Ale zrobił to przynajmniej w zupełnie innym stylu niż nasz Paweł Janas: podziękował im za dotychczasowe osiągnięcia, przeprosił, wytłumaczył, że ma inną koncepcję.

Holandia była drużyną zdecydowanie lepszą od Serbii i Czarnogóry, ale piłkarzem numer jeden, który zdominował tę partię był Arjen Robben – wspaniały skrzydłowy, znakomity drybler, strzelec. Piłkarz kompletny, który usunął w cień i van Nisteloroya i wiele innych sław. Jest to fenomen piłki holenderskiej, że mają tak wielu lewoskrzydłowych światowej klasy: przed wojną był wspaniały Leenstra, po wojnie znakomity Mouljin, który ośmieszał wszystkich prawych obrońców świata, potem był Keiser z Ajaksu czy równolegle Renzerbring. Teraz do tego grona zdaje się dołączać młodziutki Robben, który nie ustępuje im talentem i zdolnościami. Dobrze zagrał też rozgrywający Sneijder pod nieobecność innego dyrygenta, który był przewidywany jako główny rozgrywający, czyli van der Vaarta, piłkarza, który jeszcze nie uporał się z problemami zdrowotnymi. W miarę solidnie prezentowała się obrona holenderska, a zwłaszcza rutynowany bramkarz van der Sar.

Serbia nie zmusiła Holendrów do nadmiernego wysiłku. Okrzyczany duet napastników Milosevic – Kezman okazał się praktycznie bezradny. Znacznie lepiej wypadł trzeci napastnik Koroman. Nieźle prezentowała się obrona, ale jednak potwierdziła się znana prawda, że piłkarze dawnej Jugosławii bywają doskonale wyszkoleni technicznie, posiadają niemałe umiejętności, ale nie stanowią zwartego, zgranego zespołu, że zawodzi psychika, że zawodzi mentalność. Holendrzy na tym tle pokazali się jako zespół niepomiernie dojrzalszy.

Drugi mecz, o którym wielu obserwatorów wyrażało się może nie z lekceważeniem, ale bez należytego respektu, Meksyk – Iran okazał się całkiem ciekawym widowiskiem, trzymającym w napięciu przez cały czas, toczonym w bardzo szybkim rytmie, z akcjami przenoszącymi z pod bramki pod bramkę. Było na co popatrzeć. Meksyk wygrał, bo był drużyną lepszą (zawsze utrzymywałem, że nie należy lekceważyć tej drużyny) wzmocnioną dodatkowo w ostatnich latach naturalizowanymi Brazylijczykiem Naelsonem Zinhą i Argentyńczykiem Guillermo Franco. Prawdziwą osią drużyny, człowiekiem, który decydował o rytmie gry zespołu meksykańskiego był najbardziej utytułowany piłkarz tego kraju Rafael Marquez z Barcelony, znakomicie rozdzielający piłki, suwerennie panujący i w obronie i w momencie rozpoczynania ataku. Bardzo ciekawie zaprezentował się młody Omar Bravo, napastnik wcale nie gorszy od swoich bardziej utytułowanych kolegów. Strzelił dwie bramki, co udało się do tej pory tylko Miroslavovi Klose i Paulo Wanchope'owi. Meksyk pokazał znaną twardość, waleczność, technikę, ale i Iran nie zaprezentował się najgorzej. Nie można zapominać, że w tym zespole gra kilku zawodników mających doświadczenie z Bundesligi Mahdavikia, Hashemian. Są to gracze całkiem dobrej, międzynarodowej klasy i Iran wcale nie musi być łatwym przeciwnikiem nie tylko dla Anglii, ale też dla Portugalii. Różnica pomiędzy Meksykiem a Iranem polega na tym, że liga meksykańska jest niepomiernie silniejsza od irańskiej – w niej nie grają cudzoziemcy. W meksykańskiej jest mnóstwo znakomitych Brazylijczyków, Argentyńczyków, Urugwajczyków i to wiele zmienia.

Mecz ostatni - Portugalii z jej byłą kolonią Angolą - miał być absolutną formalnością. Liczono na zapas bramki, które bez wysiłku Portugalczycy mieli strzelać słabiutkiej, jak się zdawało, Angoli. Początek meczu zdawał się to potwierdzać: 1: 0 po wspaniałej akcji Figo, który udowodnił, że w wieku 34-35 lat można być jeszcze zdolnym do wielkich wyczynów. Ale potem mecz się nieoczekiwanie wyrównywał. Portugalczycy popadali w coraz większą bezradność i nerwowość. Angolańczycy pokazali się z dobrej strony. Mieli dodatkową motywację, żeby dać z siebie wszystko, ale pokazali też nienajgorsze walory piłkarskie. Co ciekawe, bardzo przyzwoity bramkarz Joao Ricardo, to człowiek, który miał sześcioletni rozbrat z zawodową piłką, a jednak powrócił i to z dobrym skutkiem. Podobnie jak Akwa, który też pozostaje bez przynależności klubowej, a pokazał dwie efektowne próby nożyc i parę innych ciekawych zagrań. Miejmy nadzieję, ze nie będzie bezrobotny zbyt długo. Angola pokazała siłę fizyczną, pokazała typową afrykańską gibkość, ale też sztukę piłkarską na bardzo przyzwoitym poziomie. Nie martwiłbym się, gdyby nasza drużyna pokazała ambicję taką jak Angola. Oto jak daleko zaszliśmy.

Czytaj też:
Oranje pokonali Serbów
Niezły mecz outsiderów
Skromne zwycięstwo Portugalii