Faworyci nie zachwycili

Faworyci nie zachwycili

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zacznijmy od pierwszego dzisiejszego meczu Chorwacja - Japonia. Było to widowisko żywe, chociaż zarazem dosyć przeciętne, jeśli chodzi o poziom czysto piłkarski.
Widać, że Chorwacja zmobilizowała się maksymalnie na mecz z Brazylią, przegrany minimalnie, chociaż toczyła walkę bardzo wyrównaną, i tych sił na przeciętną przecież Japonię, już jej nie starczyło. Oczywiście błysnął talentem syn trenera, młody Kranjcar, potwierdził reputację dobrego stopera Robert Kovac, ale, co tu dużo gadać, Chorwacja grała przeciętnie, wikłała się w indywidualne akcje, no a na domiar złego, obrońca Srna fatalnie nie wykorzystał rzutu karnego. Na tym tle Japończycy mogli imponować wybieganiem, szybkością - to są ich cechy niejako charakterystyczne, tradycyjne - ale też wielkiego widowiska nie stworzyli. Zatem w tej grupie jeszcze są możliwe - poza oczywistym awansem Brazylii - różne warianty, choć zdaje się, że największe szanse, aby awansować obok Brazylijczyków, mają jednak Australijczycy.

Drugi mecz Brazylia - Australia właśnie, był widowiskiem, który dostarczył wielu powodów do refleksji. Po pierwsze, trzeba oddać chwałę drużynie Australii, która - jak zawsze - zagrała z ogromnym sercem, poświęceniem, walecznością. I tym razem Australijczycy prowadzeni przez świetnego stratega, Holendra Hiddinka, sprawiali mistrzom świata spore kłopoty. Zaryglowali dostęp do własnej bramki, mieli bardzo głęboko rozczłonkowaną defensywę i Brazylijczycy bardzo długo szarpali się w akcjach bezowocnych. No ale oczywiście różnica w kulturze gry, w klasie czysto piłkarskiej prędzej czy później musiała dać znać o sobie. Pewien paradoks tego meczu polega na tym, że dwaj bardzo krytykowani, ociężali, grubi, mało sprawni brazylijscy napastnicy, czyli Ronaldo i Adriano, przeprowadzili akcję, która pozwoliła Brazylii uzyskać prowadzenie. To pokazuje czy też uzmysławia starą prawdę, że zawodnik wybitny, jakim niewątpliwie jest Ronaldo, chociaż pozbawiony formy, chociaż pozostający w widocznej gołym okiem niedyspozycji psychicznej, zawsze jednak potrafi być groźny. On tutaj pokazał przebłysk dawnej klasy, wykazał się refleksem, orientacją, podał piłkę idealnie swojemu koledze i dzięki temu Brazylia zdobyła bramkę.
Drugi gol był efektem zmian przeprowadzonych przez trenera Pareirę. Nieruchawego Ronaldo zastąpił ruchliwy, szukający gry, szybki młodzian Robinho, no i to on właśnie sprokurował drugiego gola, strzelając w słupek, a rezerwowy napastnik Fred wykazał przytomność umysłu cechującą rasowych snajperów.

Na mnie Brazylia pozostawiła średnie wrażenie. Trudno jest powiedzieć tak naprawdę, jaka jest jej realna sportowa wartość. Widać, że ma słabe punkty. W tym meczu one były widoczne jak na dłoni. Bramkarz Dida popełnił kilka błędów, które mogły kosztować stratę gola. Średnio grał jeden ze stoperów Lucio, parokrotnie pokrywany w sposób bezlitosny. No i weterani drużyny, boczni obrońcy: Cafu oraz Roberto Carlos nie zawsze nadążali za akcjami. O ciężkich, nieruchawych obu napastnikach, czyli Ronaldo i Adriano, już mówiliśmy. Na normalnym poziomie zagrali obaj rozgrywający, czyli Kaka i Ronaldinho, chociaż nie był to dla nich mecz najcięższy. Bardzo dobrze sprawiał się też w środku pola oddelegowany do zadań defensywnych, Ze Roberto. Ale to jednak nie była wielka Brazylia. Czy ona się taką okaże, prawdopodobnie przekonamy się dopiero kiedy natrafi na bardziej godnego przeciwnika.

No i wreszcie ostatni mecz, który wydawał się formalnością, Francja - Korea. Francuzi mimo kiepskiego początku - remisu ze Szwajcarią, na tle niezwykle przeciętnych Australijczyków wydawali się absolutnym faworytem. Początek meczu zdawał się to potwierdzać. Thierry Henry, gwiazda Arsenalu, zdobył swoją bramkę i wydawało się, że teraz już Francja bez problemów upora się z Koreą, która oczywiście posiada zawodników szybkich, sprawnych, zwinnych, wygimnastykowanych, ale to nie są zawrotne wyżyny piłkarskiego kunsztu, w najlepszym razie rzemiosła. Okazało się wszakże, że Francja gra w sposób archaiczny, systemem tysiąca podań wzdłuż i wszerz, że wielki Zidane tak naprawdę powinien już wcześniej zakończyć karierę, bo przykro było patrzeć na, może nie tyle popisy nieudolności, bo to brzmiałoby za surowo, ale na to, jak brakuje mu sił i nie nadąża za akcjami. To wielkie pokolenie mistrzów świata, mistrzów Europy, właśnie - Zidane, Thuram jeszcze do tego pokolenia należy, częściowo Henry, nie ma jak widać godnych następców.
Francja grała jałowo, w jednym rytmie i dzielni, niezwykle ambitni Koreańczycy, którzy niczego specjalnego w tym meczu nie pokazali, jednak uzyskali nagrodę za tę swoją waleczność i po jednej akcji strzelili pod koniec bramkę. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że wynik meczu powinien być inny, ponieważ sędzia nie uznał prawidłowo przez Francuzów zdobytej bramki. Bramkarz koreański wybił piłkę zdecydowanie już zza linii bramkowej. Nie zauważył także ewidentnej ręki obrońcy koreańskiego na polu karnym.
Z taką grą Francuzom rzeczywiście nie będzie w tym turnieju łatwo, ale w tej grupie sprawy ułożyły się niezwykle skomplikowanie. Oprócz Korei, która - o dziwo! - po dwóch meczach ma już cztery punkty, także inne rozwiązania są możliwe. Prawdopodobnie klucz do awansu leży w tym, która z drużyn nastrzela najwięcej bramek najsłabszemu, chociaż dzielnemu zespołowi Togo.


Czytaj też:
Remisowa klęska Japonii i Chorwacji
Wymęczone zwycięstwo Brazylii
Francja - Korea - tylko remis