Strajk eurourzędników, domagających się podwyżki, wywołuje oburzenie u niemal wszystkich, poza rzecz jasna samymi zainteresowanymi. Czy jednak faktycznie życie eurokratów jest godne pozazdroszczenia?
Oczywiście, zestawienie zarobków eurourzędników i np. pani z kasy w polskim hipermarkecie czy lekarki w przychodni wygląda szokująco. Ale sprawiedliwości nigdy nie było i pewnie nie będzie.
Co usprawiedliwia wysokie uposażenia eurokratów? Droga przez mękę, usiana kolejnymi egzaminami i testami? Częściowo. Wysokie koszty utrzymania w Brukseli? Na pewno, choć przecież Belgowie, pracujący w belgijskich firmach mają podobne wydatki (no chyba, że komuś się poszczęściło i odziedziczył po przodkach kilka kamienic, które może wynajmować) zarabiają kilkukrotnie mniej. Dla porównania sekretarka w Komisji Europejskiej zarabia około 2 tys. euro, podczas, gdy jej koleżanki z belgijskich firm dokładnie dwa razy mniej. Faktem jest też, że eurokraci nie mogą mieć dodatkowych źródeł dochodu.
Czy eurourzędnicy powinni mieć takie zarobki, jakie mają teraz? Odwróćmy nieco sytuację i wyobraźmy sobie, że taki urzędnik Komisji czy Rady Europejskiej zarabia niewiele tylko więcej niż jego kolega w kraju. Ile osób wówczas zdecydowałoby się wyjechać do Brukseli, nawet mając możliwość zabrania ze sobą rodziny? Gdzie ani pogoda z wiecznymi deszczami nie oferuje specjalnych atrakcji, ani nawet sama praca nie zapewnia dodatkowej adrenaliny. Podejrzewam, że nie byłoby zbyt wielu chętnych, bo czasy idealistów się skończyły. Albo i nawet nigdy nie było takiej epoki. Eurourzędnicy zarabiają dobrze, to prawda. Ale jest też cena, jaką za to płacą. To w wielu przypadkach życie w złotej klatce. Nie każdy jest się w stanie dostosować do rytmu pracy od rana do wieczora (nawet jeśli nie jest to praca absorbująca każdą minutę), w totalnie sztucznym otoczeniu, w oderwaniu od środowiska naturalnego i nie mogąc publicznie oficjalnie wypowiadać się we własnym imieniu.
Na marginesie, jeśli mówimy o zarobkach, to może warto byłoby wreszcie pomyśleć o podwyżkach dla polskich dyplomatów, którzy zarabiają żenująco i wręcz upokarzająco mało. Wiem, że dyplomacja jest lub przynajmniej powinna być służbą i misją, ale w sytuacji, gdy dyplomata średniego szczebla zarabia o połowę mniej od urzędnika komisyjnego, wiele osób rezygnuje z misji na rzecz dobrych zarobków. A Polska traci przez to dobrze wykształcone kadry.
I jeszcze jedno post scriptum. Afera z Krzysztofem Piesiewiczem. Jako człowiekowi autentycznie mu współczuję, bo jeden głupi incydent niszczy wiele lat kariery i dokonań i przede wszystkim opinię. Tym bardziej, że sprawa wygląda rzeczywiście na ustawioną i obrzydliwą prowokację. Odkąd po kokainie komuś totalnie urywa się film? (wypowiadam się co prawda z pozycji teoretyka). A nawet jeśli i zdarzało się Piesiewiczowi sięgać po narkotyki, to cóż, nie jest to godne pochwały, ale są o wiele gorsze grzechy, które innym uchodzą na sucho. I ewentualne sporadyczne przygody z narkotykami nie dyskredytują go jako człowieka i scenarzysty. Najbardziej odrażające są oczywiście te stworzenia, które go wkręciły, nakręciły i szantażowały. To plaga naszych czasów i powinna być klasyfikowana jako poważniejsze przestępstwo. A morał? Mój pradziadek miał zasadę, której był wierny: trzeba bardzo starannie dobierać towarzystwo, z którym się pije. Pije, nadużywa innych rzeczy i w ogóle wchodzi w bardziej zażyłe relacje. I to powinno być przestrogą dla wszystkich.
Co usprawiedliwia wysokie uposażenia eurokratów? Droga przez mękę, usiana kolejnymi egzaminami i testami? Częściowo. Wysokie koszty utrzymania w Brukseli? Na pewno, choć przecież Belgowie, pracujący w belgijskich firmach mają podobne wydatki (no chyba, że komuś się poszczęściło i odziedziczył po przodkach kilka kamienic, które może wynajmować) zarabiają kilkukrotnie mniej. Dla porównania sekretarka w Komisji Europejskiej zarabia około 2 tys. euro, podczas, gdy jej koleżanki z belgijskich firm dokładnie dwa razy mniej. Faktem jest też, że eurokraci nie mogą mieć dodatkowych źródeł dochodu.
Czy eurourzędnicy powinni mieć takie zarobki, jakie mają teraz? Odwróćmy nieco sytuację i wyobraźmy sobie, że taki urzędnik Komisji czy Rady Europejskiej zarabia niewiele tylko więcej niż jego kolega w kraju. Ile osób wówczas zdecydowałoby się wyjechać do Brukseli, nawet mając możliwość zabrania ze sobą rodziny? Gdzie ani pogoda z wiecznymi deszczami nie oferuje specjalnych atrakcji, ani nawet sama praca nie zapewnia dodatkowej adrenaliny. Podejrzewam, że nie byłoby zbyt wielu chętnych, bo czasy idealistów się skończyły. Albo i nawet nigdy nie było takiej epoki. Eurourzędnicy zarabiają dobrze, to prawda. Ale jest też cena, jaką za to płacą. To w wielu przypadkach życie w złotej klatce. Nie każdy jest się w stanie dostosować do rytmu pracy od rana do wieczora (nawet jeśli nie jest to praca absorbująca każdą minutę), w totalnie sztucznym otoczeniu, w oderwaniu od środowiska naturalnego i nie mogąc publicznie oficjalnie wypowiadać się we własnym imieniu.
Na marginesie, jeśli mówimy o zarobkach, to może warto byłoby wreszcie pomyśleć o podwyżkach dla polskich dyplomatów, którzy zarabiają żenująco i wręcz upokarzająco mało. Wiem, że dyplomacja jest lub przynajmniej powinna być służbą i misją, ale w sytuacji, gdy dyplomata średniego szczebla zarabia o połowę mniej od urzędnika komisyjnego, wiele osób rezygnuje z misji na rzecz dobrych zarobków. A Polska traci przez to dobrze wykształcone kadry.
I jeszcze jedno post scriptum. Afera z Krzysztofem Piesiewiczem. Jako człowiekowi autentycznie mu współczuję, bo jeden głupi incydent niszczy wiele lat kariery i dokonań i przede wszystkim opinię. Tym bardziej, że sprawa wygląda rzeczywiście na ustawioną i obrzydliwą prowokację. Odkąd po kokainie komuś totalnie urywa się film? (wypowiadam się co prawda z pozycji teoretyka). A nawet jeśli i zdarzało się Piesiewiczowi sięgać po narkotyki, to cóż, nie jest to godne pochwały, ale są o wiele gorsze grzechy, które innym uchodzą na sucho. I ewentualne sporadyczne przygody z narkotykami nie dyskredytują go jako człowieka i scenarzysty. Najbardziej odrażające są oczywiście te stworzenia, które go wkręciły, nakręciły i szantażowały. To plaga naszych czasów i powinna być klasyfikowana jako poważniejsze przestępstwo. A morał? Mój pradziadek miał zasadę, której był wierny: trzeba bardzo starannie dobierać towarzystwo, z którym się pije. Pije, nadużywa innych rzeczy i w ogóle wchodzi w bardziej zażyłe relacje. I to powinno być przestrogą dla wszystkich.