Czego nie rozumieją amerykańskie kosmetyczki

Czego nie rozumieją amerykańskie kosmetyczki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jakiś czas temu brałam udział w dyskusji podczas której jeden z uczestników przedstawił swoją teorię na temat klas społecznych. Zgodnie z nią państwowa pomoc dla kogokolwiek to niepoważny wymysł, a idea „wykluczenia społecznego” to pustosłowie – jeżeli ktoś jest dość utalentowany, pracowity i pochodzi z odpowiednio zamożnej rodziny, to znajdzie swoje miejsce na odpowiednio wysokim szczeblu drabiny społecznej.
A co jeśli nasz „zdolny i zdeterminowany” pochodzi z ubogiej, wielodzietnej rodziny? Cóż – ma pecha. Może i gdzieś tam zajdzie i wtedy jego potomstwo będzie miało większe szanse na osiągnięcie społecznych szczytów. W końcu frak leży na nas dobrze dopiero w trzecim pokoleniu, prawda? System działa – biedni mieszkają w swoich biednych miasteczkach, gdzie pracują jako fryzjerzy czy kolejarze i może nawet są szczęśliwi, bo „po prostu nie wiedzą, jakie można mieć możliwości”.

Powiem szczerze - koncept ten do mnie nie przemówił. Jestem jednak przekonana, że goście obecni na przyjęciach, połączonych ze zbiórką funduszy na kampanię Mitta Romneya, są świadomi tego, jak wiele mogą oni i jak niewiele mogą inni.

Część odcinka z 10 lipca popularnego w Stanach Zjednoczonych programu „The Rachel Maddow Show” nadawanego przez MSNBC poświęcona była zabiegom Romneya aby zdobyć kolejne fundusze na finansowanie kampanii wyborczej. A ponieważ najbogatsi obywatele USA najczęściej popierają Partię Republikańską, Romney postanowił urządzić trzy przyjęcia dla tego elektoratu w Hamptons – najbardziej wysuniętej na wschód części Long Island pod Nowym Jorkiem, znanej z najkosztowniejszych rezydencji. Na trzy takie bankiety, w tym jedno w domu miliardera Ronalda Perelmana zamieszkującego 40-pokojową willę z dziewięcioma kominkami, nie wchodziło się rzecz jasna za darmo – opłata, w zależności od wybranego wieczorku, wynosiła od 25 do 50 tysięcy dolarów na głowę. Goście zajeżdżali na przyjęcia Romneya chronieni przez kordon policji, bowiem na wieść o ekskluzywnych spotkaniach z (niemalże) pewnym kandydatem Republikanów na prezydenta rzesza zwolenników ruchu „Okupuj Wall Street” zorganizowała protesty pod domami potentatów. Z demonstrantami gościom Romneya nie chciało się gadać – ale już z reporterami „New York Timesa” czy „Los Angeles Timesa” - owszem. I to ich wypowiedzi stały się leitmotivem programu Rachel Maddow.
Jedna z pań czekających w samochodzie na otwarcie bramy wjazdowej ochoczo wdała się w pogawędkę z reporterem. - Nie sądzę, żeby zwykli ludzie rozumieli, że Obama ich krzywdzi - stwierdziła. Według niej poplecznicy Romneya mają prawdziwy przekaz, podczas gdy te wszystkie „dzieciaki z college’ów, niańki, kosmetyczki – wszyscy posiadający prawo głosu – nie rozumieją tego, co się wokół nich dzieje”. - Po prostu sądzę, że jeżeli masz niski dochód, to nie jesteś dostatecznie wykształcony i nie rozumiesz jak działa system, nie rozumiesz jego wpływu - podsumowała. Również Ted Conklin, właściciel lubianego przez amerykańskich bogaczy hotelu American w okolicy Hamptons z niesmakiem odniósł się do kadencji Obamy. - To socjalista - rzucił i dodał, że jedyny pomysł na rządzenie według Obamy to „szukanie wyimaginowanych problemów i rozwiązywanie ich przez interwencję państwa” (ohyda!). Żona Conklina, zerkająca z fotela obok kierowcy, nie mogła się powstrzymać od poinformowania reportera, kto ostatniej nocy spał na jachcie jej męża. - Ważny dyrektor studia Miramax - wyjawiła. - Musiał spać na jachcie, bo w hotelu nie było miejsc! - dodała. Słynny amerykański filozof Henry David Thoreau powiedział kiedyś, że „większość ludzi żyje w cichej rozpaczy” – ale myślę, że każdy może być pewien, że nie dotyczy to świadomych swoich możliwości uczestników przyjęć Romneya.

Liczne skwapliwie odnotowane przez media wpadki republikańskiego kandydata wskazują na to, że arogancją dorównuje on fundatorom swojej kampanii (milioner m.in. komentując wysokie jak na USA bezrobocie żartował, że „on też jest bezrobotny”, bo zarabia na inwestycjach a nie pracy per se). I chociaż bankiety w Hamptons z pewnością pomogły mu wzbogacić konto swojego sztabu wyborczego o sporą sumkę, to raczej nie przyniosą mu popularności wśród „dzieciaków z college’ów, nianiek i kosmetyczek”. Dla nich nieco atrakcyjniejszy przekaz ma prezydent Obama, który w czasie kampanii stawia raczej na „bratanie się” elit i pospólstwa – organizuje konkursy, w których za symboliczną wpłatę na jego rzecz można wygrać przykładowo obiad z nim, znaną aktorką Sarah Jessicą Parker i legendarną redaktor naczelną amerykańskiego „Vogue’a” Anną Wintour. Romney mógłby się nad tym zastanowić.

Być może czujność kandydata Republikanów usypia trochę fakt, że jest już on pewien zwycięstwa we własnej partii. 14 lipca w Nebrasce odbyła się ostatnia stanowa konwencja Republikanów przed wielką, sierpniową konwencją w Tampa, gdzie partia wskaże kandydata, którego będzie dopingować i zagrzewać do walki z Obamą. Przed zgromadzeniem w Nebrasce był jeszcze cień niepewności, czy przypadkiem większość delegatów z tego stanu nie przypadnie Ronowi Paulowi (który co prawda wycofał się z oficjalnego prowadzenia kampanii, ale jego poplecznicy nadal żarliwie w niego wierzą). Gdyby Ron Paul zdobył 18 delegatów z 35, to odnotowałby zwycięstwo w piątym stanie w prawyborach i tym samym przypadłby mu na równi z Romneyem tytuł oficjalnego kandydata Republikanów na konwencji w Tampa. Wtedy podczas zebrania odbyłoby się formalne głosowanie poprzedzone 15-minutowym przemówieniem obu kandydatów. Tytuł oficjalnego kandydata i możliwość publicznego wystąpienia przysługuje wprawdzie również Rickowi Santorumowi (wygrał w sześciu stanach), ale senator z Pensylwanii kilka miesięcy temu wycofał się ostatecznie z kampanii i zajął spłacaniem długu, który zaciągnął na jej finansowanie. Pytany w czerwcu o to, czy chce przemawiać w Tampa, stwierdził, że nie będzie do tego dążył, chyba „że zostanie o to poproszony”.

Czy Santoruma ktoś poprosi o głos, tego nie wiadomo – natomiast po głosowaniach w Nebrasce jest pewne, że Ron Paul oficjalnym kandydatem partii nie będzie. Wszystko wskazuje zatem na to, że sierpniowa konwencja będzie formalnością - a wszyscy, radzi nie radzi, dla porządku przyklasną nominacji Romneya. Lepiej jednak, by kandydat Republikanów nie dał się zwieść temu obrazkowi i nie uwierzył, że starcie z Obamą będzie wyglądało jak konwencja w Tampa, albo bankiet z zadowolonymi ze swoich „możliwości” milionerami w Hamptons.

Ostatnie wpisy

  • Dwóch Armstrongów – dwie prawdy o USA27 sie 2012W ostatnich dniach sierpnia na okładkach gazet i w czołówkach dzienników telewizyjnych królowało nazwisko Armstrong. O ile jednak zazwyczaj nazwisko bohatera newsa wystarcza, by czytelnik lub widz wiedział, o kim mowa, to w przypadku nazwiska...
  • USA kontra Gołota10 lip 2012Jakiś czas temu w „Chicago Tribune” pojawiła się szokująca informacja: sławnemu polskiemu bokserowi, Andrzejowi Gołocie , grozi deportacja z USA! A wszystko dlatego, że zamieszkały od ponad 20 lat w Stanach pięściarz postanowił...
  • Czyje są obozy śmierci?30 maj 2012Kampania prezydencka w USA nabiera tempa – obecny prezydent zbroi się jak może szykując się do ostrej walki o reelekcję. Amerykański czytelnik magazynu „People” ma więc okazję dowiedzieć się, że Obama to sympatyczny facet, który...
  • Obama w wirtualnej kawiarni27 kwi 2012Kilka miesięcy temu wpadł mi w ręce raport o przyszłości mediów przygotowany przez tygodnik „The Economist”. Wstęp do artykułu przepełniony był nostalgią za XVIII-wiecznym obiegiem informacji, gdy o „newsach” czytało się w...
  • Wolność albo zdrowie - czyli zapinanie pasów po amerykańsku30 mar 2012Jednym z najbardziej oryginalnych pomysłów nieco już zapomnianego ekscentryka polskiej polityki - Janusza Korwin-Mikkego - jest postulat zniesienia przymusu zapinania pasów w samochodzie. Według Korwin-Mikkego zapis ten narusza jego osobistą...