Ballon d’or czyli Złota Piłka, futbolowe oskary rozdane. Niby to tylko statuetki, rzecz w piłce najmniej ważna, ale jakoś nie mogę pozbyć się niesmaku.
Zaraz rzucą się na mnie wszyscy nadwiślańscy wyznawcy Leo Messiego, ale muszę napisać, że robi mi się niedobrze na te kolejne cukierkowe laurki nad Argentyńczykiem. Nie chodzi nawet o to, że mnie po prostu nudzi. Ot, takie osobiste zboczenie, przez które zawsze bardziej podziwiałem piłkarzy z nietuzinkową osobowością od tych, którzy wyróżniali się jedynie umiejętnością kopania piłki lepiej od innych. Dlatego wolałem ekscentrycznego i czasami chimerycznego Erica Cantonę od Ronaldo, Zinedina Zidana od marketingowego Davida Beckhama i tak dalej. Messi jest przeraźliwie nudny, nie powiedział publicznie chyba nigdy ciekawego zdania. Ale pal licho, nie każdy genialny piłkarz musi być materiałem na bohatera literackiego.
Rzecz w tym, że piłka nożna to gra zespołowa. Nie mogę udawać, że nie imponują mi seryjnie zdobywane przez Messiego bramki, to, że w najważniejszych meczach świata, gra ze swobodą dzieciaka kopiącego piłkę na podwórku przed blokiem. Podziwiam go za pobicie rekordu Gerda Mullera w ilości bramek zdobytych w ciągu roku. Ale w piłce nie chodzi o rekordy. Chodzi o zwycięstwa. Leo Messi dostał czwarta z rzędu Złotą Piłkę, chociaż w tym, drużynowym przecież, sporcie w zeszłym roku nie wygrał absolutnie niczego. Barcelona przegrała La Ligę i Ligę Mistrzów, z Argentyną nie grał w żadnym turnieju. Zdobywał cudowne bramki i bił rekordy. Ale za rekordy nagrody powinni dostawać lekkoatleci i Adam Małysz, a nie piłkarze.
W tym samym czasie, w którym Leo Messi niczego nie wygrał, Iker Casillas został Mistrzem Hiszpanii z Realem Madryt i wygrał Euro 2012. Nie znalazł się jednak nawet w pierwszej trójce najlepszych piłkarzy świata. Jasne, bramkarzom zawsze jest trudniej, bo zwrócić na siebie uwagę najczęściej mogą głupio przepuszczając piłkę między nogami, ale kapitanowi La Furia Roja i Królewskich to się raczej nie zdarza. Od lat imponuje za to nie tylko postawą między słupkami, ale też po prostu ludzkimi zachowaniami. Wystarczy przypomnieć słynne „Respect for Italia” powiedziane do sędziego, który przedłużał agonię Włochów w finale Euro.
Zamiast niego na podium umieszczono Andreasa Iniestę. I to już jest absolutne kuriozum, bo Iniesta, chociaż jest znakomitym piłkarzem, w 2012 roku grał bardzo przeciętnie. We wszystkich rozgrywkach nie zdobył nawet 10 goli! Zaliczył też niewiele asyst, nie był, jak w poprzednich latach, mózgiem drużyny, ani w reprezentacji ani w Barcelonie. To chyba casus ucznia, który przez kilka klas miał czerwony pasek, a przez resztę szkoły jechał na opinii. Mam wrażenie, że niektórzy głosujący w FIFA Ballon D’Or wciąż patrzą na niego przez pryzmat zwycięskiej bramki z finału Mundialu. Fajnie, Inieście Hiszpanie będą pamiętali to przez dziesięciolecia. Ale to było w 2010 roku, więc nie bardzo się chyba liczy.
Odkąd w 2010 roku przyznawana przez France Football Złota Piłka połączyła się z nagrodą FIFA Player Of The Year straciła dla mnie cały swój blask. Mam wrażenie, że więcej tu polityki i wyborów zgodnych z oczekiwaniami tłumu niż rzetelnej oceny. Niech świadczy o tym ostatni z absurdów tegorocznych nagród- skład drużyny roku. Wszyscy, tak wszyscy do niej wybrani to gracze ligi hiszpańskiej. 10 piłkarzy Realu i Barcy i Falcao z Atletico Madryt. Jakby świat poza Hiszpanią nie istniał. A przecież istnieje, najlepsza liga na świecie odbywa się co tydzień w Anglii. Dlaczego nie ma ani jednego piłkarza z tej ligi (choćby Didiera Drogby który właściwie samodzielnie wygrał dla Chelsea Ligę Mistrzów), a jest Dani Alves z Barcelony, jest dla mnie zagadką.
Anglicy nie grali w kilku pierwszych mundialach, bo z właściwą sobie dumą wychodzili z założenia, że skoro wymyślili futbol to są w nim najlepsi i nikomu niczego nie muszą udowadniać. Dziś ich reprezentacji do potęgi daleko, ale ich liga do absolutny top. Skoro wybierający Drużynę Roku tego nie widzą, może znowu powinni uznać, że Złotego Balona i przyległości mają gdzieś i za rok zgłosić, że nie chcą brać w tym cyrku udziału.
Rzecz w tym, że piłka nożna to gra zespołowa. Nie mogę udawać, że nie imponują mi seryjnie zdobywane przez Messiego bramki, to, że w najważniejszych meczach świata, gra ze swobodą dzieciaka kopiącego piłkę na podwórku przed blokiem. Podziwiam go za pobicie rekordu Gerda Mullera w ilości bramek zdobytych w ciągu roku. Ale w piłce nie chodzi o rekordy. Chodzi o zwycięstwa. Leo Messi dostał czwarta z rzędu Złotą Piłkę, chociaż w tym, drużynowym przecież, sporcie w zeszłym roku nie wygrał absolutnie niczego. Barcelona przegrała La Ligę i Ligę Mistrzów, z Argentyną nie grał w żadnym turnieju. Zdobywał cudowne bramki i bił rekordy. Ale za rekordy nagrody powinni dostawać lekkoatleci i Adam Małysz, a nie piłkarze.
W tym samym czasie, w którym Leo Messi niczego nie wygrał, Iker Casillas został Mistrzem Hiszpanii z Realem Madryt i wygrał Euro 2012. Nie znalazł się jednak nawet w pierwszej trójce najlepszych piłkarzy świata. Jasne, bramkarzom zawsze jest trudniej, bo zwrócić na siebie uwagę najczęściej mogą głupio przepuszczając piłkę między nogami, ale kapitanowi La Furia Roja i Królewskich to się raczej nie zdarza. Od lat imponuje za to nie tylko postawą między słupkami, ale też po prostu ludzkimi zachowaniami. Wystarczy przypomnieć słynne „Respect for Italia” powiedziane do sędziego, który przedłużał agonię Włochów w finale Euro.
Zamiast niego na podium umieszczono Andreasa Iniestę. I to już jest absolutne kuriozum, bo Iniesta, chociaż jest znakomitym piłkarzem, w 2012 roku grał bardzo przeciętnie. We wszystkich rozgrywkach nie zdobył nawet 10 goli! Zaliczył też niewiele asyst, nie był, jak w poprzednich latach, mózgiem drużyny, ani w reprezentacji ani w Barcelonie. To chyba casus ucznia, który przez kilka klas miał czerwony pasek, a przez resztę szkoły jechał na opinii. Mam wrażenie, że niektórzy głosujący w FIFA Ballon D’Or wciąż patrzą na niego przez pryzmat zwycięskiej bramki z finału Mundialu. Fajnie, Inieście Hiszpanie będą pamiętali to przez dziesięciolecia. Ale to było w 2010 roku, więc nie bardzo się chyba liczy.
Odkąd w 2010 roku przyznawana przez France Football Złota Piłka połączyła się z nagrodą FIFA Player Of The Year straciła dla mnie cały swój blask. Mam wrażenie, że więcej tu polityki i wyborów zgodnych z oczekiwaniami tłumu niż rzetelnej oceny. Niech świadczy o tym ostatni z absurdów tegorocznych nagród- skład drużyny roku. Wszyscy, tak wszyscy do niej wybrani to gracze ligi hiszpańskiej. 10 piłkarzy Realu i Barcy i Falcao z Atletico Madryt. Jakby świat poza Hiszpanią nie istniał. A przecież istnieje, najlepsza liga na świecie odbywa się co tydzień w Anglii. Dlaczego nie ma ani jednego piłkarza z tej ligi (choćby Didiera Drogby który właściwie samodzielnie wygrał dla Chelsea Ligę Mistrzów), a jest Dani Alves z Barcelony, jest dla mnie zagadką.
Anglicy nie grali w kilku pierwszych mundialach, bo z właściwą sobie dumą wychodzili z założenia, że skoro wymyślili futbol to są w nim najlepsi i nikomu niczego nie muszą udowadniać. Dziś ich reprezentacji do potęgi daleko, ale ich liga do absolutny top. Skoro wybierający Drużynę Roku tego nie widzą, może znowu powinni uznać, że Złotego Balona i przyległości mają gdzieś i za rok zgłosić, że nie chcą brać w tym cyrku udziału.