O blogowaniu, bieganiu, pisaniu i… ubraniu, czyli dwa słowa o tym, w czym na maraton

O blogowaniu, bieganiu, pisaniu i… ubraniu, czyli dwa słowa o tym, w czym na maraton

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy od bloga można zrobić sobie przerwę? Niby można, ale nie powinno się tego robić. A zwłaszcza bloger piszący o bieganiu nie powinien robić sobie przerwy niemal tuż przed kluczowym wydarzeniem. To prawie tak, jakby ktoś pisał kryminał w odcinkach i nagle, tuż przed odkryciem, kto zabił, zrobił sobie urlop i nie zostawił zapasowego odcinka podtrzymującego napięcie. Ja zresztą też nie zostawiłam. Od wiosny piszę, jak to, z przerwami, ale jednak, szykuję się na ten fantastyczny jubileuszowy 35. PZU Maraton Warszawski (BTW - dziwnie się pisze – PZU Maraton Warszawski. Ale dla biegaczy – to dobra wiadomość). I raptem, dwa tygodnie przed dniem „Zero” – odbiera mi głos.
Na szczęście nie straciłam głosu dosłownie - choć niewiele brakowało. Po powrocie z Krynicy zdążyłam się zaopatrzyć w stosowne suplementy z żelazem (okazało się, że to, co dla jednego lekarza jest „nie widzę tu nic niepokojącego, może po prostu jest pani za ambitna w stosunku do możliwości” (!), to dla drugiego było sygnałem do natychmiastowego wypisania żelaza na receptę…), ale jeszcze dobrze ich nie zaczęłam brać, kiedy pojechałam do Augustowa, gdzie - na całe szczęście miałam absolutny zakaz ścigania się. I chwała Bogu, bo dzięki temu biegło mi się co najmniej równie fantastycznie jak na Koral Maratonie. Mam wrażenie, że uśmiech nie schodził mi z twarzy prawie przez całą trasę. Pajacowałam nieco i denerwowałam współbiegaczy, ale za to bawiłam się świetnie. Dopiero na ostatnich trzech kilometrach włączył mi się ścigacz bezpardonowy. I poleciałam.

Efekt…? Hm. Wynik miałam bardzo zbliżony do Skarżyska, gdzie biegłam (do połowy) na maksa. Oczywiście jest coś takiego jak różnica tras, ale mimo wszystko… Ostatecznie, wskutek bardzo skomplikowanego regulaminu i jeszcze bardziej skomplikowanej jego interpretacji, wylądowałam ze statuetką i szmacianym łosiem za III miejsce w swojej kategorii. A Augustów trafił na moją listę biegów rekomendowanych. Bo o ile do Biura Zawodów i do posiłku regeneracyjnego w Albatrosie można mieć uwagi, to od startu (trochę dziwny, strzał w połowie odliczania… - ale przy małej liczbie startujących udało się uniknąć kompletnego bałaganu) do mety wszystko było na bardzo dobrym poziomie. A wolontariusze – na najlepszym.

I to by było na tyle, bo z Augustowa i Mazur po drodze (wiem, Augustów to nie Mazury, ale ja byłam na Mazurach z wypadem do Augustowa) przywiozłam sobie fantastyczne przeziębienie z widowiskowym katarem. Dobrze, że obyło się bez gorączki, jak w ubiegłym roku po Tarczynie. Czyli taki standardzik – dwa tygodnie do startu, a ja choruję. Trudno, co robić. We wtorek jeszcze pobiegłam, bo wzięłam lekkie osłabienie za zmęczenie. Ale Niagara z nosa przybierała na sile. Głowa mi pękała. Pomna różnych doświadczeń z chorowaniem i leczeniem przed maratonem, postawiłam na łagodną perswazję. Czyli – herbata z nalewką, miód, cytryna, imbir, ciepłe skarpetki na noc, maść rozgrzewająca… Okazało się, że można po dobroci. Od środy paskudztwo zaczęło się cofać, w piątek już mogłam potruchtać, a w sobotę – ani śladu po katarze. I to bez interwencji zbrojnej, która mogłaby osłabić organizm. A jeden dodatkowy dzień wolny w tej sytuacji raczej mi nie zaszkodzi.

W międzyczasie, z tą Niagarą z nosa i pękającą na milion kawałków głową, pisałam, redagowałam, opracowywałam. Oczywiście - o bieganiu. Dla ciekawych – efekty pracy będzie można przeczytać w najnowszym „Wprost”. Zadowolona jestem z efektu, chociaż liczę, że będzie okazja do kolejnego razu i do tego, żeby było jeszcze lepiej. Swoją drogą, pisanie o bieganiu, kiedy właśnie nie możesz wyjść na trening, jest dość paskudne. Człowiek ma okazję do refleksji nad wszystkimi błędami, które popełnił. Ale ma też okazję poczytania i wczytania się, co mają do powiedzenia mądrzejsi.

Czytałam. Zawodowo – to, co o bieganiu mówi Ewa Witek-Piotrowska z Ortorehu, a o jedzeniu i bieganiu – Kuba Czaja z Tatra Running. Kto ciekawy – odsyłam do „Wprost”. Mniej zawodowo i do snu – na tapecie biografia Usaina Bolta i – dla równowagi – „Ukryta siła”. Kiedyś zabiorę się za recenzje, może po maratonie…? W ramach roztrenowania?

A propos maratonu. To już tuż, tuż, a mnie co jakiś czas ktoś pyta - w czym… Głównie dziewczyny, bo wiadomo - co się nie dobiega, to się dowygląda, w końcu liczy się styl. Ale pewne założenia warto przyjąć. Potem i tak się zweryfikuje na dzień przed startem - w zależności od pogody i okoliczności. Każdy maratończyk ma też swoje przesądy, swoje zwyczaje, swoje „szczęśliwe” spodenki, skarpetki czy inne kolczyki. Ja w sumie też tak mam. Na maratony mam dwa zestawy – wyjazdowy i krajowy. Wyjazdowy składa się z krótkiego zawodowego topu z orzełkiem i ultrakrótkich czerwonych szorcików. Do tego skarpetki (jakiekolwiek biegowe). Zestaw krajowy jest w gruncie rzeczy podobny, tyle że zamiast topu od jakiegoś czasu występuje różowa koszulka powycinana do minimum, a zamiast szorcików czerwonych – krótkie spodenki czarne lub szare w różowe łaty. Ubieram się tak, nawet jeżeli przed startem jest zimno i aura nie usprawiedliwia takiego natężenia nagości. Już dwa razy zdarzyło się, że przed startem siniałam z zimna, a w połowie trasy byłam przeszczęśliwa, że nie mam na sobie żadnych rękawów czy innych zbędnych elementów. Bieganie rozgrzewa ;-) Nie lubię biegać za ciepło ubrana, nie znoszę biegać w długim rękawie… Zresztą, od marca do listopada to długi rękaw zakrawa na jakieś nieporozumienie i raczej utrudni niż uprzyjemni bieg.

Elementem wspólnym obu zestawów są od zeszłego roku opaski na łydki - moje ukochane Compressport-y. Poza tym, że są jaskraworóżowe, dzięki czemu łatwo się znajdują na zdjęciach, pełnią ważniejszą rolę. Jestem w stanie niemal policzyć, ile razy dzięki nim uniknęłam skurczów na trasie i dzięki temu mogłam biec szybciej czy dalej.

Do skarpetek nie przywiązuję wagi - są jakiekolwiek, sportowe i takie w których już biegałam. Zazwyczaj cienkie i zupełnie zwykłe. Więcej uwagi zwracam na kolczyki. Kiedyś z Dubaju przywiozłam sobie takie cyrkoniowe, malutkie wkrętki – w sam raz do biegania. Ale w tym roku przegrają z biegowymi kolczykami… Serio, mam takie. Zrobię kiedyś zdjęcie.

Panie zaraz pewnie zwrócą uwagę, że nic nie wspominam o bieliźnie. Hm… Nie wspominam, bo zarówno top, jak i powycinana koszulka, mają górną część bieliźnianą wbudowaną w swoją konstrukcję i to zasadniczo mi wystarcza. Wykorzystuję też te elementy konstrukcji do ukrycia w nich żeli energetycznych. Jest pewne niebezpieczeństwo otarcia, ale niewielkie. A spodenki i szorty też mają wbudowane elementy bieliźniane, albo ich nie wymagają. A na maratonie im mniej warstw i szwów, które mogą obetrzeć – tym lepiej.

A propos obetrzeć, porada dla panów. Te plastry na sutki to nie jest taki szpan. Dla was to konieczność. Inaczej sól z potu, zasychając na koszulce, będzie tworzyła skorupę, która to skorupa będzie się wam ocierała o… No, i wiecie, krwawe plamy gotowe. Podobno to boli. I to nawet mocno.

Najważniejsze na maraton są jednak… buty. I tu mam pewien dylemat. Przez poprzednie półtora roku maratony biegałam w adidas Supernova Glide. Dla mnie to idealne buty na maraton. Są lekkie (o dziwo, czwórki są lżejsze niż piątki…), ale nie superlekkie, bo jednak mają amortyzację. Są jednak przy tym dość twarde, nie mają żadnych poduszeczek i otulania stopy. Dynamicznie odbijają się od asfaltu. I, co dla mnie ważne, ale dla niektórych akurat może być wadą, mają zwężany przód i dobrze trzymają stopę w jej przedniej części. Nie przepadam za butami szerokimi, w których przód stopy, nawet tak dużej jak moja, ma luz. Mogę w nich człapać spokojny trening, ale już do szybszego biegu niespecjalnie się nadają.

No ale miało być o butach na maraton. Po Koral Maratonie mam dylemat. Bo równie dobrym wyborem były reeboki Sublite Duo. Nie miałam w planie maratonu w Krynicy, więc i adidasów nie wzięłam. A te reeboki z podeszwą jak ruszt do grilla, okazały się zaskakująco przyjazne. Poza tym mają wszystkie zalety adidasów - są lekkie (chyba nawet lżejsze), ale nie minimalistyczne. Mają dynamiczne odbicie i dobrze trzymają przód stopy. No i, co najważniejsze, od maja biegam w nich niemal na okrągło… Jeżeli się waham, to głównie dlatego, że po dłuższym bieganiu w reebokach (dłuższe, czyli więcej niż 30 km) przez kilka kolejnych dni czuję delikatne przeciążenie w lewym kolanie. Ostatecznie zdecyduję się pewnie na adidasy, ale jeszcze pewnie zrobię po jednym treningu w jednych i drugich. Aha. Moje buty do biegania są mniej więcej tej samej długości co buty w których chodzę. Buty zbyt dużo za duże mogą być równie niefajne, co buty zbyt krótkie. Kiedyś w takich przepisowo dłuższych butach dorobiłam się ogromnych pęcherzy na obu śródstopiach. Od tamtej pory biegam w butach luźnych, ale dopasowanych.

Czy o czymś jeszcze zapomniałam? Wiem, nie napisałam o głowie. Czapka czy bez czapki? Ja jednak zdecydowanie wybieram wariant bez czapki. I bez opaski. Żadnych elementów, które mogą spadać, przesuwać się, denerwować i przeszkadzać w biegu. Włosy też na ogół mam rozpuszczone, ale jakby były odrobinę dłuższe, związałabym je w nieprzeszkadzającą kitkę, żeby z kolei wiatr nimi nie szarpał na wszystkie strony i nie wwiewał mi ich w oczy po drodze.

Wczoraj jeszcze zrobiłam ostatni ważny trening. 10x1 kilometr w planowanym tempie maratonu, z minutą przerwy pomiędzy. Nie było idealnie, ale biorąc pod uwagę, że biegałam po wizycie u dentysty, trudno było oczekiwać cudów. Nie przypadkiem o tym piszę. Do przeziębienia dołączył mi się w końcu tygodnia dyskomfort w szczęce… Niby nie bolało, ale jak pomyślałam, że może zaboleć za tydzień - to pognałam w te pędy do lekarza. Bo jakiś niezaleczony ból, jakiś stan zapalny, który wypieramy z głowy przed startem, może nam skutecznie zniweczyć plany na dobry wynik. Zróbcie sobie mały remanent. I pedicure gdzieś w środę. Krótsze paznokcie trudniej uszkodzić. I to nieprawda, że po maratonie paznokcie muszą zejść. Nie muszą. A nawet nie powinny.

No, to czas na końcowe odliczanie. Zostało 6 dni. A siódmego - 35. PZU Maraton Warszawski… Już czuję ten maraton fieber…

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...