Źle jest, gdy prezydent Duda mówi jednym głosem z Jarosławem Kaczyńskim. Okazuje się jednak, że jest jeszcze gorzej, gdy zdania obu panów są podzielone. Podobnie jak z Pierwszą Damą, która pokazuje się przy boku męża: Po co ona wszędzie z nim chodzi? – Pytają. A potem, gdy przestaje, snują domysły o planowanym rozwodzie.
Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, mówi stare przysłowie. I biada tym (albo raczej depresja) którzy myślą, że można inaczej. W minioną niedzielę obchodziliśmy szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Po raz pierwszy były to prawdziwe uroczystości, a nie, jak dotąd, „manifestacja z okazji 10 kwietnia”. I nieprawdą jest, że pod Pałac Prezydencki udała się tylko grupa warszawiaków, jak podała jedna ze stacji telewizyjnych. Zjechali się ludzie z wielu miast Polski, by wspólnie powrócić wspomnieniami do tamtego, tragicznego w skutkach poranka, by uczcić pamięć 96 osób, niezależnie od tego kim byli, jakie pełnili funkcje i jakie mieli poglądy polityczne. Wtedy, sześć lat temu, przestało mieć znaczenie. Szkoda, że tylko na chwilę.
Na obchodach nie mogło zabrać głowy państwa Andrzeja Dudy oraz prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Przemówienia panów różniły się nie tylko pod względem merytorycznym, ale także emocjonalnym. Duda apelował o wzajemne wybaczenie wszystkiego, co mogło zaboleć, o niesprawiedliwe słowa, gorszące zachowania, momenty poniżenia. Kaczyński, choć zgodził się z puentą prezydenta, stwierdził, że przebaczenie, owszem, jest potrzebne, ale przebaczenie po przyznaniu się do winy i po wymierzeniu odpowiedniej kary. Od razu w mediach pojawiły się głosy, że pomiędzy prezydentem, a prezesem PiS doszło do ochłodzenia relacji. Mecenas Roman Giertych dogłębnie prześledził nawet moment powitania się panów, wnioskując, iż Kaczyński w sposób, w jaki to uczynił, wita ludzi, których musi przywitać, ale na których jest bardzo zły.
Analizy psychologiczne może zostawmy psychologom, natomiast różniące się przemówienia są absolutnie wytłumaczalne i nie powinny nikogo dziwić. Wszak wygłaszały je przecież osoby na różnych stanowiskach, Andrzej Duda – jako prezydent, głowa całego państwa, reprezentant zwolenników i przeciwników prawej, a także lewej strony – oraz Jarosław Kaczyński – prezes jednej partii: PiS. Ponadto, w tych okolicznościach, jego rola nie ograniczała się wyłącznie do roli polityka, ale także, a może przede wszystkim, brata tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego.
Wszyscy zaniepokojeni (nie wnikam o szczerość intencji) dwutorowością niedzielnych przemówień oraz domniemanym pogorszeniem relacji pana prezydenta oraz prezesa PiS, mogą odetchnąć z ulgą. Mają one tyle wspólnego z prawdą, co ostatnie nowiny dotyczące rozwodu pary prezydenckiej.
Swoją drogą, Pierwsza Dama też nie ma lekko, bo wygląda na to, że nie ma dobrej recepty, by zadowolić społeczeństwo. Mówienie jest srebrem, a milczenie złotem? Być może, ale jak wiadomo, złoto kusi, głównie chciwych i chytrych, którzy gotowi są wiele poświęcić, by to złoto odebrać. Powyższa sytuacja tylko podkreśla dobrą i mądrą decyzję Agaty Dudy, iż unika komentowania bieżących spraw politycznych, czy światopoglądowych. Proszona kilkakrotnie o zajęcie stanowiska w sprawie aborcji, nie odniosła się do problemu. Ciekawe, że to głównie środowiskom opowiadającym się za legalnym usuwaniem ciąży zależy, by Pierwsza Dama dołączyła do burzliwej dyskusji. Pytanie tylko, po co? W celu igrzysk czy rozgrzeszenia?
Agata Duda milczy, natomiast ochoczo zrobiły to jej poprzedniczki. Wystosowały wspólny list, w którym oświadczają, że „Z ogromnym niepokojem przyjmują koncepcję odejścia od kompromisu w sprawie ustawy antyaborcyjnej z 1993 roku.” Ja natomiast, również z ogromnym niepokojem, przyglądam się, jak to punkt widzenia zmieniaj się wraz z punktem siedzenia. Przypominam sobie słowa pani Wałęsy z marca 2012 roku. Wtedy na antenie radia mówiła: "Aborcja to morderstwo! Jeśli jakaś pani chce zamordować dziecko, to niech je urodzi i zamorduje własnymi rękami ." Pytam więc, które stanowisko jest stanowiskiem prawdziwym?
Na temat aborcji trafnie wypowiedziała się tylko jedna Pierwsza Dama: "Moje prywatne zdanie nie ma tu żadnego znaczenia."
I była to śp. Maria Kaczyńska.
Na obchodach nie mogło zabrać głowy państwa Andrzeja Dudy oraz prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Przemówienia panów różniły się nie tylko pod względem merytorycznym, ale także emocjonalnym. Duda apelował o wzajemne wybaczenie wszystkiego, co mogło zaboleć, o niesprawiedliwe słowa, gorszące zachowania, momenty poniżenia. Kaczyński, choć zgodził się z puentą prezydenta, stwierdził, że przebaczenie, owszem, jest potrzebne, ale przebaczenie po przyznaniu się do winy i po wymierzeniu odpowiedniej kary. Od razu w mediach pojawiły się głosy, że pomiędzy prezydentem, a prezesem PiS doszło do ochłodzenia relacji. Mecenas Roman Giertych dogłębnie prześledził nawet moment powitania się panów, wnioskując, iż Kaczyński w sposób, w jaki to uczynił, wita ludzi, których musi przywitać, ale na których jest bardzo zły.
Analizy psychologiczne może zostawmy psychologom, natomiast różniące się przemówienia są absolutnie wytłumaczalne i nie powinny nikogo dziwić. Wszak wygłaszały je przecież osoby na różnych stanowiskach, Andrzej Duda – jako prezydent, głowa całego państwa, reprezentant zwolenników i przeciwników prawej, a także lewej strony – oraz Jarosław Kaczyński – prezes jednej partii: PiS. Ponadto, w tych okolicznościach, jego rola nie ograniczała się wyłącznie do roli polityka, ale także, a może przede wszystkim, brata tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego.
Wszyscy zaniepokojeni (nie wnikam o szczerość intencji) dwutorowością niedzielnych przemówień oraz domniemanym pogorszeniem relacji pana prezydenta oraz prezesa PiS, mogą odetchnąć z ulgą. Mają one tyle wspólnego z prawdą, co ostatnie nowiny dotyczące rozwodu pary prezydenckiej.
Swoją drogą, Pierwsza Dama też nie ma lekko, bo wygląda na to, że nie ma dobrej recepty, by zadowolić społeczeństwo. Mówienie jest srebrem, a milczenie złotem? Być może, ale jak wiadomo, złoto kusi, głównie chciwych i chytrych, którzy gotowi są wiele poświęcić, by to złoto odebrać. Powyższa sytuacja tylko podkreśla dobrą i mądrą decyzję Agaty Dudy, iż unika komentowania bieżących spraw politycznych, czy światopoglądowych. Proszona kilkakrotnie o zajęcie stanowiska w sprawie aborcji, nie odniosła się do problemu. Ciekawe, że to głównie środowiskom opowiadającym się za legalnym usuwaniem ciąży zależy, by Pierwsza Dama dołączyła do burzliwej dyskusji. Pytanie tylko, po co? W celu igrzysk czy rozgrzeszenia?
Agata Duda milczy, natomiast ochoczo zrobiły to jej poprzedniczki. Wystosowały wspólny list, w którym oświadczają, że „Z ogromnym niepokojem przyjmują koncepcję odejścia od kompromisu w sprawie ustawy antyaborcyjnej z 1993 roku.” Ja natomiast, również z ogromnym niepokojem, przyglądam się, jak to punkt widzenia zmieniaj się wraz z punktem siedzenia. Przypominam sobie słowa pani Wałęsy z marca 2012 roku. Wtedy na antenie radia mówiła: "Aborcja to morderstwo! Jeśli jakaś pani chce zamordować dziecko, to niech je urodzi i zamorduje własnymi rękami ." Pytam więc, które stanowisko jest stanowiskiem prawdziwym?
Na temat aborcji trafnie wypowiedziała się tylko jedna Pierwsza Dama: "Moje prywatne zdanie nie ma tu żadnego znaczenia."
I była to śp. Maria Kaczyńska.