Aleksander Łaskawy

Aleksander Łaskawy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego Aleksander Kwaśniewski chciał ułaskawić Mirosława Stajszczaka, który od początku lat 90. działał na granicy prawa, a często tę granicę przekraczał?
Dlaczego chciał ułaskawić człowieka, który skorumpował oficera UOP i nakłonił go do wydania tajnego dokumentu z delegatury urzędu w Bydgoszczy? W dodatku prezydent chciał skorzystać z trybu specjalnego, czyli nie licząc się z opinią sądu. Według danych ujawnionych przez Jolantę Szymanek-Deresz, szefową Kancelarii Prezydenta RP, każdego dnia roboczego dzięki decyzji głowy państwa na wolność wychodzi trzech skazanych. Nie wiadomo, ilu z nich to mordercy, aferzyści, osoby korumpujące funkcjonariuszy państwa, gdyż kancelaria nie chce ujawnić nazwisk ułaskawionych.

Szeroki gest
Czy wymiar sprawiedliwości może działać skutecznie, gdy bez ujawnienia powodów z więzienia wychodzą skazani? Mówi się o konieczności zaostrzenia kar, a jednocześnie ponad 700 skazanych rocznie unika kary. Akt łaski jest stosowany we wszystkich demokratycznych krajach, lecz tam wiadomo, kogo i dlaczego ułaskawiono, co pozwala opinii publicznej kontrolować te decyzje. - Tajne uzasadnienie ułaskawienia jest tym samym, czym byłby tajny wyrok sądu - mówi Edward Wende, adwokat i poseł Unii Wolności. W Polsce z ułaskawienia korzysta 0,8 proc. skazanych rocznie, w Wielkiej Brytanii i USA - 0,1 proc. Prezydenci II RP korzystali z instytucji ułaskawienia dziesięciokrotnie rzadziej niż Aleksander Kwaśniewski.
Gdy zwróciliśmy się do Kancelarii Prezydenta RP o udostępnienie listy ułaskawionych, Andrzej Mikłaszewicz, wicedyrektor Biura Informacji i Komunikacji Społecznej, stwierdził na piśmie, że "byłoby to sprzeczne z postanowieniami ustawy z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych". Małgorzata Kałużyńska-Jasak z biura Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych stwierdziła z kolei: "Podanie do publicznej wiadomości listy osób, w tym wypadku osób ułaskawionych, jest jedną z form przetwarzania danych osobowych. Jedyną możliwością ich upublicznienia jest zgoda osób zainteresowanych".

Prowokacja
Gdyby pójść tropem opinii wygłaszanych latem 1997 r. przez polityków SLD, prezydent zamierzał ułaskawić osobę, która zmontowała największą prowokację przeciwko temu ugrupowaniu. Podczas procesu ujawniono, że Mirosław Stajszczak zdobył dokument UOP, w którym przyznawano, że obiektem inwigilacji ze strony urzędu są politycy tego ugrupowania: Janusz Zemke, Dorota Kempka, Grażyna Ciemniak i Ryszard Jarzembowski. Problemem jest to, że dokument "podkręcono", czyli dopisano tyczący polityków lewicy fragment. W zamian za wyniesienie akt z UOP Mirosław Stajszczak obiecał Markowi Kaszowskiemu, skazanemu w tej sprawie oficerowi, posadę szefa delegatury. Stajszczak chciał, by ze stanowiska odszedł szef delegatury Zbigniew Nowek, obecnie kierujący UOP, gdyż ten pokrzyżował wszystkie jego biznesowo-polityczne plany, ujawniając oszustwa i nieprawidłowości.
Jest interesujące, jak kapitan Kaszowski, doświadczony oficer, mógł uwierzyć, że Mirosław Stajszczak rozdaje posady w UOP. Na kogo Stajszczak się powoływał, że udało mu się przekonać oficera do popełnienia przestępstwa. Przypomnijmy, że szefem UOP był wtedy gen. Andrzej Kapkowski, a ministrem-koordynatorem służb specjalnych Zbigniew Siemiątkowski. Przekazany w Białych Błotach pod Bydgoszczą dokument trafił do biura Małgorzaty Ostrowskiej, posłanki SLD z Elbląga, a następnie był kolportowany w klubie SLD. Kilka dni później w tygodniku "Nie" pojawił się artykuł o prowokacji UOP wobec polityków lewicy z Bydgoszczy i Pomorza. Wkrótce okazało się, że wprawdzie doszło do prowokacji, ale jej przedmiotem był Zbigniew Nowek i kierownictwo delegatury. Pierwszym, który to przyznał, był Zbigniew Siemiątkowski. A wszystko zmontował Mirosław Stajszczak, którego wniosek o ułaskawienie chciał - w nadzwyczajnym trybie - rozpatrywać prezydent Kwaśniewski. Co ciekawe, Marek Kaszowski też wystąpił do prezydenta o ułaskawienie.

Specjalista do spraw transportu
Oficjalnie Mirosław Stajszczak jest specjalistą ds. transportu, w swoim czasie prowadzącym rozległe interesy. W Bydgoszczy mało kto ma jednak wątpliwości, że rodzina Stajszczaków rządzi miastem. Kilka lat temu do Czesława (seniora rodu), Janusza i Mirosława (synów) oraz Bożeny (żony Mirosława) Stajszczaków należało około 200 firm, m.in. Weltinex, Polfrost, Maktronik, Domar i hotel City. Kontrolowali oni też Bydgoski Bank Komunalny i Interbank. Jest interesujące, że hotel City został uznany za zakład pracy chronionej. Dzięki temu w PFRON uzyskano umorzenie odsetek od kredytu zaciągniętego na jego zakup.
Choć prawie pół roku temu Mirosław Stajszczak został skazany prawomocnym wyrokiem na trzy lata pozbawienia wolności, nie siedzi w areszcie. Na wolności pozostawał - do czasu wydania wyroku przez sąd apelacyjny - dzięki kaucji w wysokości 1,5 mln zł, wpłaconej przez bydgoskiego biznesmena Romana Karkosika. W tajemniczych okolicznościach z kaucji pozostało 0,5 mln zł - resztę oddano Karkosikowi. Od sierpnia 1997 r. w sądzie znajduje się akt oskarżenia przeciwko członkom rodziny Stajszczaków w związku z nieprawidłowościami przy wprowadzaniu na giełdę spółki Domar, lecz dotychczas nie odbyła się żadna rozprawa. Równie dziwne są losy śledztwa - akt oskarżenia wpłynął w grudniu 1995 r. - w sprawie przemytu elektroniki i prania pieniędzy (35 mln zł) zarobionych w aferze Schnapsgate. Podczas toczącego się w Bydgoszczy procesu gangu Dombasa świadkowie zeznali, że przywódcy grupy mieli kontakty z Mirosławem Stajszczakiem.

Znajomi ze stadionu
Prezydent Aleksander Kwaśniewski nie jest pierwszym polskim politykiem, którego zainteresował los Mirosława Stajszczaka. Wcześniej rewizję nadzwyczajną na jego rzecz - w sprawie wymiaru podatku, który miał zapłacić prawomocnym wyrokiem NSA - złożył Leszek Piotrowski, ówczesny wiceminister sprawiedliwości z AWS. Jako kibic i sponsor żużla Mirosław Stajszczak zasiadał na trybunach stadionu bydgoskiej Polonii (na trybunie honorowej) obok czołówki lokalnych polityków SLD (m.in. Ryszarda Jarzembowskiego i Janusza Zemkego), szefów miejscowej policji, ale także na przykład Mieczysława Wachowskiego, Zbigniewa Okońskiego (wtedy ministra obrony) czy Tadeusza Wileckiego, byłego szefa sztabu Wojska Polskiego, a obecnie kandydata na prezydenta.
Jan Rulewski, niezależny poseł z Bydgoszczy, nie ma wątpliwości, że Stajszczakowie przez lata wspomagali lewicę i to nie tylko w Bydgoszczy. Podobnie sądzi Antoni Tokarczuk, były wojewoda bydgoski, obecnie minister ochrony środowiska. "Nie ja to wszystko wymyśliłem, więc nie moja w tym głowa, jak zrobić, żebym nie trafił za kraty. A jeśli ktoś ma krótką pamięć, mogę mu ją natychmiast odświeżyć" - tak, zdaniem oficera Centralnego Biura Śledczego, miał Mirosław Stajszczak skomentować ostatnie zamieszanie wokół jego osoby (rzecz działa się przy barze hotelu City).
Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.