Ale "Wyspa" ma też drugie dno. Reżyser w filmie tworzy wizję świata przyszłości, gdzie każdy może mieć własnego klona i pokazuje, do jakich sytuacji może to doprowadzić. Momentami jest to śmieszne, na przykład sekwencja, gdy klon Lincoln Six-Echo spotyka swój oryginał i McGregor może wykazać się swoimi (bardzo wysokimi zresztą) umiejętnościami rozbawiania widzów. Bay nie chce jednak tylko rozbawiać, próbuje także zadać trudne pytania o konsekwencje klonowania ludzi, swoim filmem stara się być głosem w dyskusji o moralne aspekty kopiowania DNA. Współczesne kino coraz częściej stawia pytania o przyszłość człowieka w związku z postępem medycyny. W "21 gramach" reżyser Alejandro Gonzalez Inarritu zastanawiał się, jak ludzi zmieni możliwość robienia przeszczepów. "W lepiej późno niż później" Nancy Meyers sugerowała, jaki wpływ na mężczyzn może mieć Viagra, teraz Bay pokazuje konsekwencje klonowania. To bardzo ważne pytania moralna, na które każdy człowiek wcześniej czy później będzie musiał znaleźć odpowiedź. Jednak w przypadku "Wyspy" mieszanie sensacji z głębią psychologiczną nie do końca się sprawdziło. Dla tego filmu lepiej by było, gdyby utrzymał jednolitość stylistyczną: był albo sensacją albo moralitetem. Dwa grzyby w barszczu to jednak za dużo.
Agaton Koziński
"Wyspa" ("The Island"), reż. Michael Bay, USA, 2005