Najpierw sprawa słynnej Parady Równości. Kaczyński zabronił jej przeprowadzenia doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jest to niezgodne z Konstytucją RP, która gwarantuje każdemu obywatelowi prawo do pokojowego manifestowania swoich poglądów. W ten sposób runął pracowicie pielęgnowany przez Kaczyńskiego wizerunek polityka, który przestrzeganie prawa stawia na pierwszym miejscu.
Równie szybko padł mit człowieka, który nie toleruje korupcji i ją bezwzględnie zwalcza. Ostatnio "Rzeczpospolita" ujawniła, że Michał Borowski, główny architekt Warszawy i jeden z najbliższych współpracowników Lecha Kaczyńskiego jest podejrzewany o korupcje (m.in. szybciej wydawał na budowę firmom, które projektowanie budynków zlecały jego firmie). Jak twierdzi Julia Pitera, była szefowa Transparency International wielokrotnie informowała o tym Lecha Kaczyńskiego i nie doczekała się żadnej reakcji.
Jako przywódca partii, która uważa się za "prawicową" Kaczyński z zadziwiającą gorliwością nakazał także swoim urzędnikom wykonywać dekret Bolesława Bieruta z 1945 r., który bez odszkodowania pozbawiał mieszkańców Warszawy należących do nich domów i kamienic. Prezydent stolicy polecił podległym sobie urzędnikom by nakłaniali wywłaszczonych warszawiaków do podpisania umów dzierżawy swoich byłych domów, tak by nie mogli ich zasiedzieć. Kiedy Lech Kaczyński już przegra wybory prezydenckie, będzie mógł za to winić wyłącznie siebie.
Aleksander Piński