Tygrysy prowincji

Tygrysy prowincji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Burmistrzowie i wójtowie, którzy znaleźli patent na sukces swoich miast i gmin
Kilkaset milionów złotych wydanych (przez kandydatów z budżetu państwa) po to, by wyłonić prezydenta, który wetuje kilka ustaw w roku, mianuje kilkunastu generałów, kilkuset profesorów i przyznaje ordery - to, zdaniem wielu samorządowców, miara braku szacunku władzy centralnej dla publicznego grosza. Na szczęście to nie prezydent państwa decyduje o losie lokalnych społeczności. One same o sobie stanowią i wyłonieni oddolnie liderzy. To oni są prawdziwymi prezydentami III RP.
Często działają w Polsce "B", a nawet "C". Największe sukcesy odnoszą te miasta i gminy, które najszybciej przestały polegać na Warszawie. Dlatego że władza centralna nie tylko nie zna lokalnych potrzeb, ale wręcz przeszkadza tym, którzy mają pomysły na rozwój. Prawdziwi prezydenci III RP oraz popierające ich lokalne społeczności zrozumieli, że Polska nie będzie w Europie dopóty, dopóki z sukcesów wolnorynkowych przemian korzystać będą jedynie mieszkańcy Warszawy, Krakowa, Gdańska, Poznania czy Wrocławia.
- Mamy dziś w Polsce 400-500 liderów, którzy poza centralą, a często wbrew niej, napędzają polskie przemiany - uważa prof. Michał Kulesza, współtwórca reformy samorządowej. - Lokalni działacze nie interesują się wielką polityką. Rad gminnych nie obchodzą wybory prezydenckie i głupoty na szczytach władzy, lecz to, jak najefektywniej wybudować oczyszczalnię ścieków lub przyciągnąć kapitał Podczas gdy budżet państwa od 10 lat niezmiennie generuje deficyt, prawie połowa gmin odnotowała w 1999 r. nadwyżkę budżetową lub zrównoważyła przychody i wydatki. Jeszcze lepiej, choć był to pierwszy rok ich działalności, gospodarowały samorządy powiatowe i wojewódzkie. Tylko 46 z 373 powiatów i 2 z 16 województw zamknęły rok budżetowy deficytem. Co ważne, liderów gmin, miasteczek i miast nikt nie przywozi w teczkach. Szkoda, że w Polsce - w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych bądź Francji - politykiem szczebla centralnego można zostać, nie pracując wcześniej w gminie czy powiecie.
Mirosław Kruszyński, który mówi o sobie, że jest menedżerem do wynajęcia, sprawił, iż Ostrów Wielkopolski jest obecnie jedyną gminą w Polsce, gdzie co rok przeprowadza się audyt finansów komunalnych. Teraz Kruszyński stara się o certyfikat ISO 9000 w dziedzinie administracji. Z zawodu jest inżynierem mechanikiem, lecz twierdzi, że przyszłość należy do informatyki. Aby załatwić wiele spraw, już wkrótce nie trzeba będzie przychodzić do gminy - wystarczy wypełnić i wysłać drogą elektroniczną formularz dostępny w Internecie. W ciągu dekady Kruszyński dokonał cudu: Ostrów to jedyne obok Poznania polskie miasto, które uczestniczy w programie Banku Światowego i Fundacji Bertelsmanna "Miasta przemian - 10 najlepiej zarządzanych miast w Europie Środkowej i Wschodniej".
Po kilku latach zarządzania gminą Kruszyński zrozumiał, że nie powinna ona świadczyć usług publicznych. W 1996 r. zadanie to powierzył spółce Holdikom SA, do której miasto wniosło akcje i udziały siedmiu firm komunalnych. Prezydent, uznany za autorytet w dziedzinie gospodarki komunalnej, przekonał Bank Światowy do sfinansowania ekologicznej inwestycji w energetyce. Znalazł pieniądze na budowę nowoczesnego wysypiska śmieci, modernizację taboru komunikacyjnego, budowę mieszkań komunalnych. Opierając się na Holdikomie, tworzy fundusz poręczeń kredytowych dla małych i średnich przedsiębiorstw z terenu gminy. Sprywatyzował zakłady opieki zdrowotnej i przymierza się do prywatyzacji szkół. Dzięki temu Ostrów jest dziś jedyną gminą w Polsce, której obligacje notowane są na rynku publicznym.
Grzegorz Benedykciński, burmistrz Grodziska Mazowieckiego, swój patent na sukces oparł na założeniu, że miasto jest takim samym towarem jak pralka czy samochód. Zaczął od przygotowania ofert dla inwestorów. Trafiły one do czasopism rozdawanych w samolotach LOT, wykładanych w najlepszych polskich hotelach. Benedykciński, z wykształcenia inżynier rolnik, który w swej karierze zawodowej był między innymi nauczycielem i dyrektorem gospodarstw rolnych, postanowił też pokazać miasto na największych europejskich targach nieruchomości, na przykład w Cannes. Burmistrz zawsze miał czas dla inwestorów, do maksimum skracał procedury, dlatego wiele firm wolało wydać swoje pieniądze w jego gminie niż w Warszawie. Efekt: w ciągu sześciu lat polskie i zagraniczne firmy zainwestowały w Grodzisku 380 mln USD, a bezrobocie spadło z 20 do 5 proc. - Inwestycje dały miastu 4 tys. nowych miejsc pracy. Jeszcze kilka lat temu wielu mieszkańców szukało pracy w stolicy, dziś 160 warszawiaków zatrudnionych jest w grodziskich firmach - zauważa Grzegorz Benedykciński. Obecnie może się on pochwalić tym, że przyciągnął na swój teren prawie 8 tys. firm, w tym tak znane koncerny, jak Danfoss, Raben, Frito-Lay czy Hiestand.
Grzegorzowi Benedykcińskiemu sprzyjało to, że Grodzisk leży niedaleko Warszawy. Ten atut wykorzystał też w Żyrardowie Jarosław Komża. Do niedawno miasteczko to kojarzyło się z "Ziemią obiecaną" Andrzeja Wajdy, tyle że pamiętająca XIX wiek fabryka włókiennicza popadła w ruinę. Komża postanowił zbudować na jej terenie supernowoczesne osiedle. Chce, by zamieszkali tu młodzi menedżerowie, którzy pracują w warszawskich firmach. Żyrardów ze stolicą ma połączyć światłowodowa magistrala.
Stanisław Kogut, przewodniczący Fundacji Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym, potrafił ożywić położoną z dala od metropolii małopolską wieś Stróże. - Zaczęliśmy od rozbudowy szkoły integracyjnej i utworzenia Centrum SzkoleniowoRehabilitacyjnego. Sale komputerowe wyposażyli Amery-kanie, wolontariusze nauczają dzieci za darmo - opowiada Stanisław Kogut.
Do swojego pomysłu przekonał całą wieś; teraz prawie wszyscy dorośli mieszkańcy pracują przy obsłudze niepełnosprawnych, organizują imprezy dla dzieci szczególnej troski. Franciszek Adamczyk, wójt małopolskiej Lipnicy Wielkiej, również postawił na stworzenie w gminie centrum rehabilitacji. Chciał wykorzystać walory turystyczne Lipnicy. Dlatego zwrócił się do ekspertów z Instytutu Turystyki w Krakowie, by opracowali turystyczną strategię gminy. W ramach tego planu powstało m.in. Koło Gospodarstw Gościnnych, które skupia ponad dwadzieścia gospodarstw agroturystycznych. Wójt postanowił też zagrać va banque: o planach budowy centrum rehabilitacji powiadomił Sarę Ferguson, księżną Yorku, prosząc ją o wsparcie. Olgierd Poniźnik, burmistrz Lubomierza, jednego z najbiedniejszych miasteczek na Dolnym Śląsku, postanowił do maksimum wykorzystać jedyny atut tej miejscowości. To w Lubomierzu kręcono część zdjęć do kultowego już filmu "Sami swoi". Poniźnik postanowił zarobić na nie gasnącej popularności postaci Kargula i Pawlaka. Zaczął od zorganizowania Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Komediowych. Na potrzeby festiwalu wokół miasta powstało kilkanaście gospodarstw agroturystycznych. Dwa pierwsze festiwale były deficytowe, lecz na trzecim miasto zarobiło już 100 tys. zł - połowę przeznaczył na stworzenie miasteczka zabaw dla dzieci, połowę na wyposażenie Muzeum Kargula i Pawlaka. Olgierd Poniźnik za swój największy sukces uważa to, że Lubomierz przestał być anonimowy, zaczął przyciągać inwestorów, developerów.
- Za pięć lat zrobimy z Mszczonowa San Marino - obiecuje Józef Kurek, burmistrz położonego 40 km od Warszawy miasteczka. Inwestorom zaoferował niespotykane w regionie ulgi i ułatwienia, gotowe hale, uzbrojone tereny, planuje stworzenie strefy wolnocłowej. W krótkim czasie przyciągnął inwestycje warte 650 mln USD. Na razie oddał im 300 hektarów ziemi. Na kolejnych 150 hektarach ma powstać największe centrum logistycznomagazynowe w Polsce. - Postawiliśmy na infrastrukturę, bo wiedzieliśmy, że bez niej nikt u nas nie zainwestuje. Dzięki temu w ciągu trzech ostatnich lat o 100 proc. powiększyliśmy dochody gminy, a połowę budżetu przeznaczamy na kolejne inwestycje - tłumaczy Józef Kurek. W przyszłym roku za 50 mln USD wybuduje park wodny.
Na ułatwienia dla inwestorów postawił też Waldy Dzikowski, wójt podpoznańskiego Tarnowa Podgórnego. Ten inżynier chemik kieruje gminą już od dziesięciu lat. Na początku lat 90. postanowił przekształcić Tarnowo z rolniczej gminy w centrum przemysłowo-usługowe. Dzięki jego inicjatywom powstało 8 tys. nowych miejsc pracy, a w rolnictwie pracuje dziś zaledwie 5,6 proc. mieszkańców. - Recepta na sukces była prosta: błyskawiczna informacja dla inwestorów, pomoc i przyjazny klimat oraz rozwój infrastruktury technicznej - mówi Wal-dy Dzikowski. Dzięki tej strategii w Tarnowie zainwestowało ponad 100 wielkich firm z całego świata i drugie tyle krajowych. Dzikowski radykalnie zmienił strukturę budżetu gminy: prawie 80 proc. przychodów stanowią obecnie dochody własne. - Za osiem lat Tarnowo Podgórne trudno będzie odróżnić od gmin holenderskich, często stawianych nam za wzór - zapowiada Waldy Dzikowski.
Atutem Tarnowa jest to, że leży przy międzynarodowej drodze A-2. Położona również niedaleko Poznania Opalenica jest natomiast ważnym węzłem na trasie kolejowej Warszawa-Berlin. Właśnie ten atut postanowił wykorzystać Ryszard Napierała, burmistrz miasteczka. Z ofertą zwrócił się do firm szwedzkich, duńskich, niemieckich. Postanowił też sprywatyzować większość usług komunalnych: ciepło dostarcza już do domów prywatna firma, od kilku lat telefony obsługuje lokalny operator (telefon można zainstalować w ciągu kilku godzin). Napierale udało się nakłonić operatora do udostępnienia mieszkańcom darmowej poczty głosowej oraz pobierania o połowę niższych niż w TP SA opłat za korzystanie z Internetu.
Janusz Mikulicz, od trzech kadencji wójt podlegnickiej gminy Kunice, jej pomyślność zbudował na kredytach. W 1990 r., gdy obejmował stanowisko, w gminie brakowało kanalizacji, wodociągów, gazu, telefonów. - Na tego typu inwestycje można było dostać dotację, pod warunkiem że miało się 50 proc. własnych środków. My ich nie mieliśmy. Postanowiłem pożyczyć te pieniądze w funduszach ekologicznych. To były wówczas najbardziej dostępne i najtańsze kredyty, częściowo umarzane - wyjaśnia Janusz Mikulicz. Pieniądze zainwestowane w infrastrukturę natychmiast zaczęły procentować - dwudziestokrotnie wzrosła cena działek budowlanych. Dzięki uzbrojeniu terenów, Mikulicz mógł przedstawić korzystne oferty zagranicznym inwestorom. Holendrów namówił do wybudowania wytwórni tynków szlachetnych, Belgów do założenia fabryki dachówek. W 1999 r. Janusz Mikulicz został uznany za najlepszego gospodarza w Polsce - wygrał konkurs zorganizowany przez redakcję rolną TVP, pokonując 32 konkurentów.
- Ludzie, którzy do nas przyjeżdżają często się skarżą, że pierwszego dnia źle się czują. Ale to tylko szok tlenowy - dostają u nas ogromną dawkę tlenu - żartuje Jan Łukasik, od dziesięciu lat wójt gminy Wola Uhruska przy granicy z Ukrainą. Łukasik postawił na turystykę: na jego biurku leżą programy rozwoju tej gałęzi gospodarki do 2010 r. Już zarabia na organizacji plenerów malarskich i fotograficznych, zawodów wędkarskich. Chce wykorzystać walory krajobrazowe gminy - jej część leży na terenie Poleskiego Parku Narodowego, gdzie powstały rezerwaty żółwia błotnego, czapli siwej, bobrów. Teraz szuka poparcia dla pomysłu utworzenia (wspólnie z Ukrainą) Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Polesie Zachodnie. - Gminy są przyszłością Polski. To one zadecydują o jej obrazie w najbliższych latach. Nie trzeba im pomagać. Nie wolno im tylko przeszkadzać - mówi prof. Witold Kieżun, jeden z najlepszych ekspertów samorządowych. Łatwo sobie wyobrazić, jaka byłaby Polska, gdyby w parlamencie zasiadała chociaż połowa wójtów i burmistrzów, którzy swoje gminy i miasta już wprowadzili do Europy, nie czekając na rząd, prezydenta i wyniki rozmów akcesyjnych z Unią Europejską. 



Więcej możesz przeczytać w 42/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.