Marcinkiewicz grozi sądem "Wprost"

Marcinkiewicz grozi sądem "Wprost"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kandydat na premiera Kazimierz Marcinkiewicz podtrzymał, że informacje zamieszczone na jego temat w tygodniku "Wprost" są nieprawdziwe, a dziennikarze byli przy ich zdobywaniu nierzetelni.
W Radiu Zet powiedział też, że  zażąda zamieszczenia sprostowania, a gdyby tygodnik odmówił, wniesie sprawę do sądu. Jednocześnie zadeklarował, że nie ma nic przeciwko temu, żeby dziennikarze go "prześwietlali".

Marcinkiewicz przyznał w rozmowie z "Wprost", że dzięki pożyczce od biznesmena Jana Łuczaka w 2002 r. spędził z  rodziną zimowe ferie w szwajcarskim kurorcie Zermatt.

Napisaliśmy także, że Łuczak pomagał Marcinkiewiczowi, kiedy ten w  2002 r. wraz z Wiesławem Walendziakiem i Mirosławem Styczniem współtworzył "intelektualne zaplecze partii braci Kaczyńskich, czyli Instytut Środkowoeuropejski". Do Instytutu należy fundacja zajmująca się działalnością ekspercką i wydawniczo-publicystyczną, a głównym sponsorem tej fundacji została żona Łuczaka - napisał tygodnik.

Jak powiedział Marcinkiewicz w Radiu Zet, dziennikarze "Wprost" zadzwonili do jego braci, powiedzieli, o co chodzi, jego bracia poprosili o czas, by mogli sprawdzić w dokumentach, jaki jest stan faktyczny, a dziennikarze po raz drugi do nich nie oddzwonili.

"Bracia pożyczają człowiekowi pieniądze, a tygodnik +Wprost+ pisze i jeszcze dowodzi w różny sposób, podając różne fakty (...), że jest odwrotnie, że to moi bracia, a nawet ja pożyczałem od Jana Łuczaka. To jest niestety absolutna manipulacja" - powiedział Marcinkiewicz.

"W ogóle o tym wyjeździe Łuczaka, moich dwóch braci i  najstarszego syna w Alpy, to ja opowiedziałem dziennikarzom w  dobrej wierze, bo ja nie mam absolutnie nic do ukrycia" -  powiedział Marcinkiewicz. Zapewnił, że sam zapłacił za ten wyjazd. "Nigdy nie pozwoliłem sobie na to, żeby ktoś płacił za moje wydatki" - podkreślił. Dodał, że posiada nagranie swojej rozmowy z  dziennikarzem "Wprost", i tam jego wypowiedź brzmi odmiennie niż  to, co można było przeczytać w tygodniku. Kasetę magnetofonową Marcinkiewicz przyniósł do studia.

Zaprzeczył, jakoby jego brat pracował w firmie TelecomMedia, która należy w części do Łuczaka, natomiast potwierdził, że  pracuje tam jego syn. "Mój syn skończył licencjat z informatyki, szukał pracy i ja jemu powiedziałem rzecz następującą: błagam, nie  szukaj pracy w żadnej spółce Skarbu Państwa, i nie szukaj pracy w  żadnej spółce, która ma jakąkolwiek styczność ze Skarbem Państwa". Dodał, że jego syn znalazł sobie pracę sam, bez jego pomocy.

Marcinkiewicz powiedział również, że to nie Łuczak finansował Instytut Środkowoeuropejski, tylko jego żona Danuta Łuczak. Dodał, że sponsorów było wielu, a Instytut dostał grant z Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej i Narodowego Banku Polskiego, ponieważ wydaje dwumiesięcznik +Międzynarodowy Przegląd Polityczny+. Poinformował, że sprzedał swoje udziały w Instytucie za cenę, za  jaką je kupił, czyli za 50 tys. zł.

"Cieszę się, że osobiście jestem prześwietlany i do tego zachęcam. (...) Rentgen zrobiony Marcinkiewiczowi wyjdzie wszystkim na zdrowie" - powiedział na zakończenie rozmowy kandydat na premiera.

ss, pap

Czytaj też: Czytaj też: Premier w SMS-ie (Polityka prorodzinna Kazimierza Marcinkiewicza),
Prawda o Marcinkiewiczu: posłuchaj nagrania
oraz Publikacja "Wprost": Marcinkiewicz zaprzecza