Koizumi, lwie serce

Koizumi, lwie serce

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mówią na niego premier Lwie Serce. Ma długą grzywę i, jak lew, wszystko robi po swojemu. Junichiro Koizumi jest królem japońskiej polityki. Ze swego lasu wyrzucił system dożywotniego zatrudnienia. Wypowiedział wojnę korupcji. Pozbył się politycznych rebeliantów i zdrajców. Wygrał wybory i, kiedy jego potęga stała się niezagrożona zapowiedział, że zamierza się wycofać.
Do tego potrzeba prawdziwej politycznej klasy. Porównajmy. Gerhard Schroeder rozpisał wybory, licząc, że przełamie w ten sposób kryzys wywołany reformami. Podobnie Koizumi. Kiedy część jego zaplecza partyjnego zrejterowała i głosowała przeciw jego sztandarowej propozycji prywatyzacji poczty, on także rozpisał wybory. Z tą różnicą, że on wygrał i to w wielkim stylu. I nie potrzebował do tego Iraku czy międzynarodowej afery. Wystarczyła charyzma i umiejętność przekonywania.
Na początku lat 90. w japońskiej gospodarce zawaliło się niemal wszystko. Wielki kryzys spowodował piętnaście lat stagnacji. Kraj potrzebował przywódcy, ale i porządnej lekcji jak reform. Kraj pod wodzą młodego Koizumiego przeszedł wówczas terapię szokową, porównywaną do reform Margaret Tchatcher. Japonia nie odzyskała dawnej pozycji.

Prawdopodobnie już się jej to nie uda z racji szybko rosnącego chińskiego smoka. Ale to Japonia jest najlepiej przygotowana do zmian systemowych. Prywatyzacja poczty jest jednym z jego ostatnich elementów. Kozumi zdaje sobie sprawę, że wpływy do państwowej kasy będą z roku na rok maleć. Rosnąć za to będzie rzesza emerytów. Wśród rozwiniętych krajów świata Japonia jest do tego najlepiej przygotowana.

W Polsce już obiecywano stworzyć drugą Japonię. Nie łudźmy się. Daleka droga. Kiedy w kraju kwitnącej wiśni prywatyzuje się pocztę, w Polsce premier in spe Marcinkiewicz przebąkuje coś o połączeniu Poczty Polskiej z bankiem PKO BP. Kiedyś może dojdziemy do miejsca, z którego właśnie odeszła Japonia.

Grzegorz Sadowski