Weekendowa rewolucja

Weekendowa rewolucja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Serbowie chcą prawdziwych przemian, czy tylko odsunięcia dyktatora?
Czy Vojislav Kostunica będzie mężem opatrznościowym, który wyprowadzi kraj z izolacji i depresji gospodarczej oraz rozliczy się z niechlubną przeszłością? A może zmiana prezydenta będzie jedyną zmianą, a Kostunica okaże się tylko bohaterem okresu przejściowego?
Zaskoczeniem okazał się nie tyle upadek Slobodana Milosevicia, ile tempo, w jakim to wszystko się stało. Kto się spodziewał, że w ciągu zaledwie dwóch dni wielkiego "Slobo" porzucą nie tylko sfrustrowani mieszkańcy Belgradu, ale także wierni pretorianie? Podczas gdy Zachód zachwycał się telewizyjnymi obrazkami rewolty, a NATO-wscy przywódcy porównywali jugosłowiańską jesień do polskiego lata, eksperci przestrzegali, że zbyt szybka i pokojowa rewolucja może być przeszkodą w prawdziwej transformacji i wojennych rozliczeniach. Niewielu funkcjonariuszy poczuwa się tu do jakiejkolwiek odpowiedzialności za dziesięć lat dyktatury, która wywołała trzy wojny i doprowadziła do międzynarodowej izolacji Jugosławii.
Kostunica jeszcze przed złożeniem prezydenckiej przysięgi obiecał, że nie odeśle Milosevicia do Hagi, a jego rolę w wydarzeniach ostatniego dziesięciolecia oceni sąd w Belgradzie. "Slobo" może spać spokojnie - co innego oskarżenia o doprowadzenie do krachu gospodarczego i dyktatury, a co innego rozliczanie z wojny, w której uczestniczyło tysiące Serbów.
Niezależna belgradzka grupa ekspertów ekonomicznych G-17 zamierza wytoczyć Miloseviciowi proces o oszustwa wyborcze i kradzież majątku narodowego. Z zarzutami o nepotyzm i niezliczone nadużycia wystąpiła także Fundacja na rzecz Humanitarnego Prawa. Milosević ma na wszystko prostą odpowiedź: działał jak najlepiej w interesie ojczyzny, zresztą "taka była sytuacja historyczna". Zachowuje się jak osoba, która dobrze spełniła swoje zadanie. Zapowiada, że zajmie się rodziną i być może stanie na czele nowej opozycji. W końcu to reprezentanci jego partii stanowią większość w Skupstinie. Nawet jeśli okaże się, że szesnaście głosów na południu kraju i w Kosowie zdobytych zostało dzięki oszustwu, to i tak postkomuniści będą liczącą się siłą. Trudno też oczekiwać, by podporą demokracji zostały ultranacjonalistyczne jastrzębie z narodowej partii Vojislava Seselja, które co najwyżej zarzucają Miloseviciowi przegraną wojnę w Chorwacji i Bośni.
Świat nie jest aż tak wyrozumiały i nie będzie wiecznie czekał. Rząd niemiecki domaga się już ukarania dyktatora. Trybunał w Hadze umieścił Milosevicia na pierwszym miejscu listy zbrodniarzy wojennych. Prokurator Carla Del Ponte, zajmująca się przestępstwami wojennymi popełnionymi na Bałkanach, nie chce się zgodzić na spokojną emeryturę dla serbskiego siewcy wojen. Na wieść o belgradzkiej rewolcie udała się do Jugosławii z wyraźnym żądaniem: do grudnia Milosević ma trafić do Hagi. Czy rzeczywiście tam się znajdzie, nie jest wcale takie pewne - numer dwa na liście poszukiwanych, Radovan Karadzić, wciąż pozostaje na wolności, a Milan Milutinović nadal jest prezydentem Serbii. Na razie zablokowano zagraniczne konta rodziny Miloseviciów. Według krążących po Belgradzie plotek, dyktator przygotowywał się do wyjazdu za granicę. Jedni twierdzą, że do Chin, inni - że na Cypr. Marko Milosević udał się do Moskwy, ale "z powodów proceduralnych" nie zdołał wyjechać do Pekinu. Czyżby chciał przygotować grunt dla ojca?
Opozycja i Kostunica nie zamierzają przekraczać granic prawa, a tymczasem same roszady personalne na niewiele się zdadzą. Jedną z pierwszych "ofiar" zmian stał się Mihaj Cerkes - szef służb celnych, które umożliwiały rodzinie Milosevicia prowadzenie ciemnych interesów i wywiezienie z kraju kilku miliardów dolarów. Na miejsce Cerkesa powołano trzyosobową komisję antykorupcyjną, której członków opozycja oskarża o... przyjmowanie łapówek. Z urzędem pożegnała się przewodnicząca sądu gospodarczego Milena Arezina (niszczyła obciążające Milosevicia dokumenty), dymisję złożył także rektor uniwersytetu w Novim Sadzie. To wszystko jednak za mało. W poniedziałek na ulice Belgradu powrócili studenci i zwolennicy ruchu Otpor, którzy obawiają się, że bezkrwawa rewolucja okaże się zainscenizowaną burzą w szklance wody. Takie podejrzenia pojawiły się po tym, jak burmistrz miasta Cacak oświadczył, że to jego ludzie - aby zdezorientować prawdziwych obrońców reżimu - przebrani za milicjantów odegrali bratanie się z demonstrantami przed parlamentem. Jeśli nawet rewolucja była zainscenizowana, to skutki przewrotu odczuwalne są już w całym kraju. Robotnicy, grożąc strajkami, zmuszają do ustąpienia skompromitowanych dyrektorów, a z mediów usunięto prawie wszystkich funkcyjnych, odpowiedzialnych za przekształcanie środków przekazu w tuby propagandowe władzy. Z więzienia wyszedł Miroslav Filipović, dziennikarz gazety "Danas", oskarżony po sfingowanym procesie o szpiegostwo. Przetaczającej się przez Jugosławię fali nie da się już cofnąć. Wielkim testem politycznym będą zapowiedziane na 19 grudnia wybory w Serbii. Na razie w serbskim parlamencie republikańskim wciąż dominują ludzie Milosevicia, a krótkotrwała rewolucyjna euforia to zbyt mało, by przekonać świat, że przez jeden weekend w Belgradzie zapanowała prawdziwa demokracja.
Nie wiadomo nawet, kto stanie na czele nowego rządu federalnego. Zgodnie z konstytucją, premierem federacji powinien zostać przedstawiciel Czarnogóry, gdzie zwyciężyła promiloseviciowska Socjalistyczna Partia Ludowa, bowiem zwolennicy opozycyjnie nastawionego prezydenta Milo Djukanovicia nie poszli do urn. Czy w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem będzie sugerowane przez belgradzką opozycję powołanie gabinetu niezależnych ekspertów? Rząd będzie musiał się uporać z masą upadłościową pozostawioną przez reżim. Specjaliści Unii Europejskiej oceniają, że zrekonstruowanie gospodarki Jugosławii do stanu sprzed rozpadu federacji zajmie 20-40 lat. Zarobki nie przekraczają tu dwudziestu, trzydziestu dolarów miesięcznie, a bezrobocie w wielu regionach sięga połowy zatrudnionych. Unia Europejska już zdecydowała się na zniesienie części sankcji ekonomicznych i zapowiada pomoc w odbudowie kraju, ale to tylko gest solidarności i zachęta do dalszych kroków.
Głęboka przebudowa nie będzie także możliwa bez rozliczenia z niedawną i niechlubną historią. To może się okazać szczególnie trudne dla Serbów, którzy winą za pasmo nieszczęść, które dotknęły Bałkany, gotowi są obciążać wszystkich z wyjątkiem siebie. Niebezpieczeństwo może polegać na tym, że większość wczorajszych demonstrantów uwierzy, że problemy ojczyzny powinny zniknąć wraz z błyskawiczną rewolucją pozorów, ograniczoną do usunięcia w cień Milosevicia i najbardziej skompromitowanych funkcjonariuszy reżimu. Jugosławię zaczęto nazywać nową po tym, jak w 1992 r. rozpadła się stara federacja, ale Serbia z Wojwodiną i Czarno-górą może się stać naprawdę innym państwem dopiero teraz. Pod warunkiem że Vojislav Kostunica wykorzysta swoje historyczne pięć minut.

Więcej możesz przeczytać w 42/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.