Pomieszane kartki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Politycy mają nieodpartą potrzebę udowadniania, że są czymś więcej niż tylko wypadkową interesów swoich protektorów.
Im bardziej brzmią i wyglądają jak dzieło partyjnego establishmentu, tym gwałtowniej demonstrują swoją niezależność w myśleniu. Prezydent Franklin D. Roosevelt w 1933 r. przepisał własnoręcznie całe przemówienie inauguracyjne przygotowane mu na maszynie przez szefów partii. Prezydent Kwaśniewski wystąpił swego czasu z SdRP, żeby dowieść swojej niezależności, ale tak jak Roosevelt, który w końcówce przemówienia musiał sięgnąć do oryginału, bo niechlujnie przepisał kilka zdań, tak też Kwaśniewski w gorących dniach kampanii wyborczej sięgnął po gotowe scenariusze walki rodzimej formacji. Każdego, kto wytykał mu błędy i alkoholowe problemy czy choćby w noc wyborczą nieprzychylnie analizował scenę polityczną, nazywał faszystą, podłym człowiekiem, wrogiem spokoju i merytorycznej dyskusji, której potrzebuje Polska. Innymi słowy: wrogiem Polski. To znany ciąg logiczny, którym swego czasu podążali ludzie aparatu, krytykując Radio Wolna Europa za małostkowość i szkodliwe nagłaśnianie wydarzeń sierpniowych.
Logika potrafi jednak płatać figle. Tak jak Rooseveltowi pomieszały się w końcu kartki i przemówienie nie miało większego sensu, tak też Kwaśniewskiemu - chcąc nie chcąc - zaczęły się plątać wartości. Jego minister Siwiec, człowiek wątpliwych zalet, ale wierny partii, przyłapany na drwieniu z papieża nie został zdymisjonowany, bo skoro krytykanci szkodzą, to pochlebcy muszą być zasłużeni dla państwa. Z kolei Jan Nowak-Jeziorański czy abp Życiński niezależnie od swoich zasług musieli zostać nazwani przez prezydenta szkodliwymi "małymi ludźmi", bo krytykowali. I tak to dziesięć lat po wylansowaniu Aleksandra Kwaśniewskiego jako "niezależnego", nienomenklaturowego polityka poplątały się kartki - złapał prezydent za partyjny szablon i zanim się zorientował, znowu potępiał arcybiskupa i byłego dyrektora Radia Wolna Europa.
No cóż, można się śmiać z ironii losu, w kontekście wyników wyborczych można zlekceważyć całe zdarzenie, ale co do ponadpartyjności, ideowości czy niezależności Kwaśniewskiego nie będziemy już mieli złudzeń. Złudzeń, których nie możemy mieć zresztą co do całej sceny politycznej. Dumnie głoszone wartości nie mają tu już żadnego przełożenia na czyny, abstrakcyjne hasła nie niosą z sobą żadnych programów, politycy apelują do grup społecznych, które nie istnieją ("Umarła klasa"). Jak to zgrabnie zauważył francuski dziennik "Liberation" - "wygrywa cyniczny pragmatyzm". Polityczny elitaryzm - choroba, która w równym stopniu dotknęła lewicę i prawicę. Cyniczne dostosowywanie decyzji administracyjnych do bieżących potrzeb wybranych polityków ("Zgrupowanie wiernych"). Rujnowanie budżetu w imię gier przedwyborczych ("Przed bitwą"). Demokracja powinna oczywiście być brutalną konfrontacją ścierających się grup wpływów i interesów. Demokracja potrzebuje najróżniejszych proweniencji i niby wszystko to mamy, a jednak nasze życie polityczne staje się nudne, trywialne i wyjałowione. Ludzie coraz częściej czują się wyrzuceni poza nawias procesu politycznego, a ich codzienne problemy są spychane na margines zainteresowań rządu i prezydenta. To klucz do porażki elitarnego stylu rządzenia Mariana Krzaklewskiego i - jak na ironię - to klucz do sukcesu Aleksandra Kwaśniewskiego: zamkniętego w swoim świecie i nie angażującego się w codzienne problemy, przez co też postrzeganego jako bezpieczny kandydat, który nie będzie żądał od nikogo wyrzeczeń i epokowych reform.
Te wybory to dobra okazja, żeby zaprezentować państwu prawdziwych prezydentów ("Tygrysy prowincji"). Ludzi, od których naprawdę coś zależy. Prezydentów miast i miasteczek, burmistrzów oraz wójtów, którzy nie tylko swoją aktywnością przebijają ospałe warszawskie elity polityczne, ale też nieporównanie więcej mają na swoim koncie osiągnięć. Prawdziwy postęp i prawdziwe przemiany odbywają się tam, gdzie nie sięgają wpływy centralnych urzędów. To jest otucha, ale też sygnał dla elit politycznych, nadal pochłoniętych sporami kadrowymi. Dopóki życie polityczne nie wyrwie się poza partyjną próżnię, dopóty wybierani będą ci, którym plączą się kartki - nieco abstrakcyjni, lecz nieszkodliwi figuranci.
Więcej możesz przeczytać w 42/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.