Pętla kredytowa

Pętla kredytowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak pomóc najbardziej zadłużonym nędzarzom świata?
Co łączy rockowego piosenkarza Bono, byłego mistrza boksu wagi ciężkiej Muhammada Alego, brazylijskich biskupów i prezydenta USA Billa Clintona? Wszyscy wzywają do zredukowania zadłużenia najbiedniejszych państw. Prezydent Stanów Zjednoczonych poszedł nawet dalej, zapowiadając, że jego kraj gotów jest zrezygnować z wyegzekwowania 435 mln USD od najuboższych dłużników. To jednak symboliczna kwota w porównaniu z niemal stumiliardowym zadłużeniem państw określanych eufemistycznie jako "rozwijające się".
Po obu stronach barykady dzielącej zwolenników i przeciwników globalizacji przynajmniej w jednej kwestii panuje zgoda. Nobliwi dżentelmeni w garniturach prosto spod igły i niesforni młodzieńcy w maskach przeciwgazowych, którzy ciskali kamienie w policjantów broniących im dostępu do elegantów - najpierw w Seattle, a ostatnio w Pradze - są przekonani, że długi ciążące na wielu krajach to istotna przeszkoda w walce z biedą i niedorozwojem społecznym w skali całego świata. Nie ma jednak zgody co do sposobu rozwiązania problemu.
Znany z zaangażowania w akcje pokojowe i społeczne Bono żąda darowania długów w całości, wysuwając argumenty emocjonalne. "Gdyby codziennie 19 tys. dzieci umierało w wyniku kryzysu zadłużeniowego na ulicach Londynu, Nowego Jorku czy Pragi, to mówiono by o holocauście, ale ponieważ dzieje się to w takich krajach, jak Mozambik, Czad i Tanzania, kredytodawcy spokojnie przechodzą nad tym do porządku dziennego" - twierdzi wokalista zespołu U2. Zdaniem tych, którzy domagają się całkowitego umorzenia długów (najaktywniejsza jest koalicja organizacji pozarządowych i religijnych pod nazwą Jubilee 2000), nie można dłużej czekać z przecięciem pętli zadłużenia dławiącej najuboższych.
Obrońcy dłużników są oburzeni, że ogromne sumy trafiają z powrotem do krajów bogatych, zamiast iść na wyżywienie i naukę dzieci w najbiedniejszych państwach świata. Honduras spłacił w ostatnim dziesięcioleciu więcej, niż wynosiło jego pierwotne zadłużenie, a mimo to nie udało mu się nawet zmniejszyć długu, który ma wciąż do zwrócenia (4,5 mld USD). Prezydent Nigerii Olusegun Obasanjo twierdzi, że zamiast pożyczonych 5 mld USD jego kraj musiał spłacić 16 mld USD, a nadal mówi się mu, iż jest winien 28 mld USD. Nigeria wydaje na obsługę długu pięć razy tyle, ile na służbę zdrowia. Śmiertelność noworodków wynosi tam 114 na tysiąc. W wielu innych państwach spłata narosłych zobowiązań dalece przekracza ich potencjalne możliwości finansowe. Nikt już się tam nie łudzi, że zdoła uregulować należności.
Wierzyciele też nie są ślepi, lecz daleko im do spełnienia życzeń zadłużonych i ich adwokatów. Zamiast o umorzeniu wolą mówić o "redukcji" i "restrukturyzacji" do poziomu, który - ich zdaniem - umożliwi realną spłatę pozostałej części zadłużenia, nie niszcząc przy tym szansy na rozwój krajów uginających się pod ciężarem zobowiązań. Kredytodawcy stawiają dodatkowo warunek dostosowania polityki gospodarczej dłużników do wymogów Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W przeciwnym razie - jak twierdzą - redukcja długów przyniosłaby biednym krajom tylko chwilową ulgę, zamiast - co jest intencją wierzycieli i ich politycznych mocodawców - umożliwić im wyrwanie się z pułapki zadłużeniowej i włączenie w obieg światowej gospodarki. Szczególnie rozwój gospodarczy Europy Środkowej (głównie mocno zadłużonej Polski) w ostatnim dziesięcioleciu umocnił w nich przekonanie, że właśnie tędy droga. Podobną terapię zaaplikowano później tonącym w długach ofiarom kryzysu gospodarczego w Azji Południowo-Wschodniej i Ameryce Łacińskiej. Teraz ostre wymogi dyscypliny makroekonomicznej i fiskalnej mają być warunkiem umorzenia kredytów grupie tzw. wysoko zadłużonych biednych krajów (HIPC) - głównie ze strefy subsaharyjskiej. Jeśli złymi dłużnikami stają się państwa, to sprawy mogą przybierać najrozmaitszy obrót. Tak czy inaczej - pojęcie "złe długi" nie jest obce bankierom, a po kryzysie w Azji Południowo-Wschodniej nie schodziło z czołówek gazet. Wiadomo, że złagodzenie warunków spłaty albo w ogóle puszczenie w niepamięć części należności zamienia bankruta z powrotem w klienta. Nie chodzi o działalność charytatywną, lecz o stymulowanie wzrostu. Ostatecznie nadwyżki kapitałowe muszą być gdzieś lokowane. Zresztą - czyż wierzyciele nie zdawali sobie sprawy z tego, że w wielu wypadkach pożyczki z góry były skazane na zmarnowanie, gdyż szły na finansowanie chybionych pomysłów inwestycyjnych, zbrojenia kacyków albo przepadały w kieszeniach skorumpowanych urzędników? Jak więc tłumaczyć tak pochopne szafowanie kredytami? Odpowiedź może być tylko jedna: giętkie reguły polityki brały górę nad chłodną kalkulacją bankierów. Rosja Jelcyna zasilana była miliardami dolarów w przekonaniu, że trzeba wspomóc rozwój demokracji, mimo że korupcja nawet na najwyższych szczeblach władzy nie była tajemnicą. Jeszcze łatwiej było wysupłać dolary dla - jak mówili przywódcy USA - "naszych sukinsynów". Kredyty jednak nie do końca sprawdzały się jako instrument powstrzymywania komunizmu. Najwyraźniejszym przykładem jest casus Nikaragui.
Trudno dziś więc przy rozważaniu problemu długów wystawiać politykę za drzwi, tym bardziej że stoją za nią ważkie względy społeczne i humanitarne. Oto dane dotyczące grupy 41 najbiedniejszych dłużników, podawane przez organizację Oxfam: więcej niż co drugi mieszkaniec tych krajów musi przeżyć za dolara dziennie; co szóste dziecko umiera, nie dożywszy pięciu lat, a 50 mln dzieci w ogóle nie chodzi do szkoły. W większości tych państw pojęcie wzrostu gospodarczego jest abstrakcją, a choroby - głównie AIDS - z powodu braku odpowiedniej opieki medycznej dramatycznie skracają przeciętną długość życia. Inicjatywę zredukowania długów właśnie tym krajom Oxfam uznaje za zbyt późną i zbyt skromną - według szacunków tej organizacji, większość krajów nawet po zapowiadanej już od 1996 r. redukcji zadłużenia nadal będzie zmuszona wydawać na jego obsługę więcej niż na zdrowie (na przykład w Burkina Faso dwa razy tyle) czy na szkolnictwo podstawowe (w Senegalu dwa razy więcej niż na obie dziedziny łącznie).
Gdy w 1982 r. w kłopoty popadł Meksyk, grożąc bankierom, że nie będzie w stanie spłacać długów, wywołało to szok na świecie. W grę wchodziły bowiem tak duże sumy, że mogło to spowodować upadek kilku dużych banków amerykańskich. Zadłużenie krajów najbiedniejszych, znajdujących się na marginesie globalnej gospodarki, było problemem jedynie dla nich samych, przynajmniej dopóty, dopóki nie stało się wystarczająco widowiskowe, by przykuć uwagę światowych mediów. Udzielane im kredyty traktowano właściwie jako bezzwrotną pomoc. Dopiero huragan Mitch w październiku 1998 r. skłonił świat do zajęcia się problemem zadłużenia tego obszaru. Nikaragua, najbiedniejszy kraj regionu, jest jednocześnie najbardziej zadłużonym państwem świata w przeliczeniu na mieszkańca. Na każdego przypada 1200 USD długu zagranicznego (łącznie 6 mld USD). Dziesiątki tysięcy dzieci nie chodzą do szkoły, do szpitala trzeba przyjść z własnym prześcieradłem, strzykawką i lekarstwami. Nie lepiej jest w sąsiednim Hondurasie, gdzie prawie 40 proc. budżetu idzie na obsługę zadłużenia. W Salwadorze co trzeci dorosły jest analfabetą, a ponad połowy ludzi opieka zdrowotna nie obejmuje.
Miękną serca nie tylko młodzieżowych idoli, ale i tych, którzy trzymają klucz do kasy. Sekretarz skarbu USA Larry Summers stwierdził, że redukcja długów ciążących na krajach dotkniętych plagą AIDS i nie dających dzieciom szans na normalne dzieciństwo jest "moralnym imperatywem". Sama redukcja długów może jednak nie wystarczyć. Potrzebne będą dodatkowe programy stwarzające warunki do rozwoju społecznego i gospodarczego. Na przykład uważany w Polsce za skrajnego liberała Jeffrey Sachs, dyrektor Centrum Rozwoju Między-narodowego Uniwersytetu Harvarda, twierdzi, że po redukcji długów do najbiedniejszych krajów trzeba będzie pompować 10 mld USD rocznie na skuteczne zwalczanie najbardziej rozprzestrzenionych chorób społecznych.
Tylko czy szlachetne intencje znów nie wybrukują drogi do piekła realiów? Wiara, że uda się powtórzyć w innych częściach globu sukces planu Marshalla, który pomógł zamienić zrujnowaną przez II wojnę światową Europę Zachodnią w oazę dobrobytu, okazała się naiwna. W Mozambiku, Peru czy Indonezji podobny mechanizm nie zadziałał, zabrakło wystarczających podstaw prawnych i reguł biznesu, wreszcie - odpowiedniego systemu organizacji życia społecznego. Rządzące elity miały tam inne cele niż w Europie: jak najszybciej zapełnić własne konta ulokowane za granicą i wzmocnić wojsko oraz policję, dzięki którym mogły się utrzymywać przy władzy. Wiele wskazuje na to, że niewiele się zmieniło. Nigeria Obasanjo, tak domagająca się redukcji swych długów, została uznana przez Transparency International za najbardziej skorumpowany kraj świata (lista objęła 90 krajów). Mauretania stara się udowodnić międzynarodowym organizacjom finansowym, że środki z redukcji długów (40 proc.) przeznaczy na rozwój gospodarczy i poprawę usług socjalnych. Tamtejsza opozycja jest jednak przekonana, że pieniądze tak jak wcześniej pożyczki utoną w kieszeniach rządzących.

 
Więcej możesz przeczytać w 43/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.