Kong, mimo że pojawia się dopiero w drugiej godzinie trzyipółgodzinnego filmu, naprawdę robi wrażenie. Wielki, ale niesamowicie sprawny goryl, który z taką czułością troszczy się o drobniutką Ann Darrow (w tej roli Naomi Watts), wygląda wiarygodnie i wzbudza sympatię. Końcowa scena pożegnania Konga z blondowłosą Ann wyciska łzy. Świat wykreowany wokół małpy przypomina wprawdzie Jurrasic Park (choć podobnych inspiracji można dopatrzyć się w prawie każdej scenie filmu), ale zapiera dech w piersiach rozmachem realizatorskim i perfekcjonizmem każdego ujęcia. Tego typu zachwyty nad filmem można włożyć, bowiem naprawdę nie ma się w czym do niego przyczepić: ani pod względem aktorskim, ani dramaturgicznym, ani realizatorskim. "King Kong" jest filmem świetnym, ale na mój nos nie powtórzy nawet w części kasowego sukcesu "Władcy Pierścieni". Bo kto będzie chciał oglądać film o małpie, nawet tak świetnie zrealizowany?
Agaton Koziński
"King Kong", reż. Peter Jackson, Nowa Zelandia/USA, 2005