Upadli szefowie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na szczycie jest się samotnym, ale nie mniej samotnym jest się, spadając z tego szczytu, z powodu niezręczności, krętactwa i chciwości
Phil Condit Boeing
CAŁA SIEDMIOLETNIA KADENCJA prezesa zarządu i rady nadzorczej Boeinga Phila Condita upłynęła pod znakiem błędnych strategii, wątpliwych przejęć, złego zarządzaniami i etycznych potknięć, które spowodowały utratę ważnych kontraktów rządowych.
62-letni Condit był świetny w projektowaniu nowych samolotów i przewidywaniu trendów w przemyśle lotniczym, ale fatalnie wychodziło mu wdrażanie własnej strategii. W rezultacie pod jego rządami akcje Boeinga spadły o 6,5 proc., podczas gdy indeks Standard & Poor’s 500 wzrósł w tym okresie o 61,8 proc.
Problemy Condita zaczęły się już rok po objęciu przez niego funkcji prezesa. Jego działania doprowadziły do przestojów w produkcji, które ostatecznie kosztowały Boeinga 2,6 miliarda dolarów w postaci odpisów. Przeprowadzona przez Condita fuzja ze skupionym na przemyśle obronnym koncernem McDonnell Douglas przyniosła mu uznanie, czego nie da się już jednak powiedzieć o próbach wejścia na rynek kosmiczny i informatyczny. Condit przepłacił zarówno za dział kosmiczny i telekomunikacyjny koncernu Hughes Electronics, jak i spółkę Jeppesen-Sanderson, co zaowocowało w tym roku kolejnym odpisem, tym razem w wysokości 1 mld USD.
O ile rada nadzorcza Boeinga mogła ignorować takie strategiczne i operacyjne błędy, to absolutnie nie mogła przejść do porządku dziennego nad narastającym w lawinowym tempie skandalem etycznym w relacjach z najważniejszym klientem - rządem USA. Na tydzień przed swoją rezygnacją 1 grudnia 2003 r. Condit zwolnił dyrektora finansowego, Michaela Searsa, który miał jakoby proponować pracę w Boeingu odpowiedzialnemu za zakupy pracownikowi sił lotniczych USA podczas negocjacji wartego 18 miliardów dolarów kontraktu na dostarczenie samolotu cysterny. W lipcu Pentagon ukarał koncern z Seattle za posiadanie 35 tys. stron dokumentacji skradzionej jego konkurentowi - koncernowi Lockheed Martin. Materiały te pozwoliły Boeingowi wygrać kontrakt na dostawę rakiet. W konsekwencji Boeing został wykluczony z przetargu na budowę wojskowego satelity, a jego kontrakty warte miliard dolarów zostały przekazane Lockheedowi.
Jakby tego było mało, Boeingowi zarzuca się dyskryminację płacową kobiet i utrudnianie im awansu.
Etyczne problemy Boeinga i menedżerskie pomyłki Condita spowodowały, że rada nie miała innego wyjścia, jak tylko przyjąć jego rezygnację. Nowym prezesem został dotychczasowy członek rady, 67-letni Harry Stone. Condit pewnie by go nie wybrał, bo często rywalizowali o władzę w firmie.

Conrad Black Hollinger International
Kilka miesięcy temu Conrad Black nonszalancko określił zasady ładu korporacyjnego jako "fanaberię". Gdy jednak amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) i jej kanadyjska odpowiedniczka rozszerzyły dochodzenie na medialne imperium Blacka, w bolesny sposób dowiedział się on, że prezesi nie mogą już beztrosko ignorować wezwań akcjonariuszy do przeprowadzenia reform w firmie. 17 listopada Kanadyjczyk został zmuszony do ustąpienia z funkcji prezesa zarządu Hollinger International, trzeciego co do wielkości wydawcy gazet na świecie. Dymisję poprzedziło niezależne śledztwo, z którego wynikało, że 59-letni Black i trzech innych członków zarządu pobrało w sumie 32 miliony dolarów wynagrodzenia, bez aprobaty rady nadzorczej. Black zaprzecza, że dopuścił się nieprawidłowości.
Atmosfera skandalu zagęszcza się. Niezależne śledztwo, prowadzone na wniosek Hollingera przez byłego prezesa SEC Richarda Breedena wykazało, że akcjonariusze płacili prawdopodobnie za większość luksusów Blacka. Wcześniej były prezes przyznał, że wykorzystał osiem milionów dolarów z funduszy spółki na zakup materiałów historycznych do swojej najnowszej biografii Franklina Roosevelta. Chcąc uspokoić rozwścieczonych akcjonariuszy, spółka przestała m.in. płacić czynsz za apartament prezesa na Piątej Alei, który w minionym roku kosztował firmęĘ110 tys. dolarów.
Redukcja kosztów może jednak nie wystarczyć. Akcjonariusze pytają bowiem, jak to możliwe, że rady nadzorczej - w której zasiadają długoletni przyjaciele Blacka, jak były sekretarz stanu Henry Kissinger czy były szef Rady Polityki Obronnej Richard Perle - nie zaniepokoiły niebotyczne wynagrodzenia prezesów. Udziałowcy żądają spłaty 310 mln USD, które w postaci wynagrodzeń i premii otrzymali członkowie rady nadzorczej w ciągu ostatnich ośmiu lat. Biorąc pod uwagę, że upadek Hollingera jest coraz bardziej prawdopodobny, Black może mieć znacznie więcej czasu na swoje pasje literackie.

Dick Grasso
Nowojorska Giełda Papierów Wartościowych

Jeszcze rok temu 57-letni Richard Grasso z Nowojorskiej Giełdy Papierów Wartościowych (NYSE) miał wszystko, o czym może marzyć szef z Wall Street; radę nadzorczą, którą mógł dowolnie manipulować, dominującą pozycję na rynku, wspieraną korzystnymi regulacjami prawnymi, i przede wszystkim świetną pensję. Gdy jednak rynek obiegła wiadomość o jego zbijającym z nóg pakiecie płacowym w wysokości 188 milionów dolarów, nawet powolna mu rada nadzorcza i zwrot 48 milionów nie mogły go uratować. Pod rosnącą presją opinii publicznej Grasso ustąpił 17 września 2003 r.
Gdyby nowojorska giełda miała mniej uległą radę nadzorczą, chciwości Grassa być może udałoby się postawić tamę. Ostatecznie jego wynagrodzenie było tak groteskowo wysokie, że zwrócił się przeciwko niemu nawet najwierniejszy elektorat - maklerzy. Grasso był jednak w pewnym sensie ostatnią ofiarą utajonej kultury korporacyjnej, która dominowała na NYSE, i epoki kamienia łupanego we wdrażaniu dobrych praktyk korporacyjnych.
Jego tymczasowy następca, były prezes Citigroup John Reed powołał niezależną radę nadzorczą, oddzielił na giełdzie funkcje wykonawcze od kontrolnych, powołał dla tych ostatnich oddzielnego prezesa i przygotowuje się do zażądania od Grasso zwrotu znacznej części jego wynagrodzenia. Jeśli te zmiany zaczną funkcjonować, system, którego bronił Grasso, może zostać zreformowany i zacznie się nowa era.

Upadli - Zapomnieli, jak ważna w biznesie jest etyka, uczciwość i honor

JANUSZ SZLANTA
Stocznia Gdynia

Janusz Szlanta kierował Stocznią Gdynia sześć lat. Pod koniec lat 90. był obsypywany biznesowymi nagrodami jako odnowiciel polskiego przemysłu stoczniowego i jeden z najzdolniejszych menedżerów. Teraz odwołanemu w marcu ub.r. Januszowi Szlancie i dwóm wiceprezesom spółki grozi do 10 lat więzienia za spowodowanie 31 mln zł strat w stoczni. Były prezes jest też podejrzany - w przygotowywanym już akcie oskarżenia - o "narażenie stoczni na szkodę przekraczającą 15 mln zł". Zdaniem gdańskiej prokuratury apelacyjnej, mechanizm przestępstwa wyglądał następująco: współwłaścicielem Stoczni Gdynia był założony i kontrolowany przez zarząd Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny (SFI). Tenże fundusz zaczął skupować akcje stoczni. Pieniądze na zakup akcji pożyczył m.in. w Banku Ochrony Środowiska, Banku Amerykańskim w Polsce i Banku Gospodarstwa Krajowego. Zdaniem Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, oskarżeni wzięli kredyty w imieniu SFI i jednocześnie jako członkowie zarządu stoczni udzielili poręczenia na ich spłacenie przez stocznię. Musieli przy tym wiedzieć, że sam SFI z powodu słabej kondycji finansowej nie będzie w stanie spłacić kredytów, więc to stocznia jako poręczyciel będzie musiała oddać pieniądze bankom. Gdańska prokuratura twierdzi, że z całą pewnością w tej sprawie nie można mówić o działaniu w ramach ryzyka gospodarczego.
Stocznia tylko w ubiegłym roku otrzymała z Agencji Rozwoju Przemysłu 40 mln zł, a na dokończenie zamówień na 14 statków potrzebuje co najmniej 100 mln USD. Janusz Szlanta nie wypowiada się na temat zarzutów prokuratury, przebywa na wolności dzięki 300 tys. zł poręczenia.

LEW RYWIN
Heritage Films

Nie został prezesem Polsatu, jak chciał, trafił na ławę oskarżonych, a jego firma producencka Heritage Films, w której ma 90 proc. udziałów i jest prezesem, jest o krok od bankructwa. W 2003 roku firma Lwa Rywina uczestniczyła tylko w jednej koprodukcji filmowej - Pornografii Jana Jakuba Kolskiego, wykładając na ten cel 2,5 mln zł. Heritage Films nie otrzymał od dystrybutora jego fimów - Syreny - należnych opłat licencyjnych, bo ta firma również bankrutuje. W efekcie Heritage rok 2003 zamknął zaledwie kilkuset tysiącami złotych przychodów. Zysk, wysokości 2 mln zł, firma wykazała ostatnio trzy lata temu.

STANISŁAW PACUK
Kredyt Bank SA

Zdaniem analityków rynku finansowego, prezes Pacuk popełnił jeden poważny błąd - kierował Kredyt Bankiem o parę lat za długo. Robił to od 1990 roku, a odszedł w ubiegłym, po interwencji belgijskiego akcjonariusza Banku KBC. Prezes Pacuk stracił fotel nie za słabe ubiegłoroczne wyniki, ale za błędy popełnione w latach poprzednich - kosztowne a mało dochodowe inwestycje na Wschodzie, fatalne inwestycje w przemysł stoczniowy, brak pomysłu na poprawę wyników słabiutkiego funduszu emerytalnego. W efekcie od 2001 roku bank wykazywał straty, w 2002 roku rekordową - 415 mln zł. Prezes Pacuk zapowiadał, że rok 2003 będzie przełomowy, nie zdążył jednak naprawić błędów, rola ta przypadła jego następczyni. Gigantyczne rezerwy, prawie 1,5 mld zł, i dokapitalizowanie banku 600 mln zł być może uspokoją inwestorów (ceny akcji spadły niemal o połowę) i klientów, ale wychodzenie z kryzysu potrwa przynajmniej 2-3 lata.