Spiesz się powoli

Spiesz się powoli

Dodano:   /  Zmieniono: 
Im bliżej wejścia Polski do strefy euro, tym więcej eurosceptycznych nastrojów
O ile jeszcze do niedawna niemal wszyscy ekonomiści i politycy zgodnym głosem mówili, że Polska powinna wejść do strefy euro jak najprędzej, o tyle w ostatnich dniach ton wypowiedzi w Polsce, a także za granicą zaczyna być nieco chłodniejszy. Premier Marek Belka oświadczył wprawdzie pod koniec października, że euro powinniśmy przyjąć jak najszybciej, ale... nie za wszelką cenę. Podobnie ocenia sytuację Platforma Obywatelska, która zapewne będzie tworzyć przyszły rząd. W trakcie niedawnego zamkniętego spotkania z zagranicznymi inwestorami Jan Maria Rokita postawił duży znak zapytania przy celowości wprowadzenia w Polsce euro tak szybko, jak tylko się da - donosi raport analityków BRE Banku.
W piątek 5 listopada w Sejmie odbyła się dyskusja na temat polskiej drogi do euro. Mirosław Gronicki, minister finasów, powtórzył rządowe zapowiedzi, że wspólna waluta może zastąpić złotego 1 stycznia 2009 roku. Minister wyraźnie zaznaczył jednak, że jeśli Eurostat zadecyduje, iż OFE nie należą do sektora finansów publicznych, cała sprawa się odwlecze albo konieczne będą większe cięcia budżetowe. Cięcia i reformy budżetowe to zresztą temat spędzający sen z powiek części polityków. Prawo i Sprawiedliwość, które zapewne będzie koalicjantem w przyszłym rządzie, oświadczyło, że Polska powinna w ogóle zastanowić się nad celowością przyjęcia euro. Platforma Obywatelska dyplomatycznie zaś stwierdziła, że złotego zastąpić może wspólna waluta około 2010 roku.
Choć ostatnia debata sejmowa nie będzie miała decydującego znaczenia, wyraźnie widać, że nastroje wokół euro przynajmniej na części sceny politycznej są coraz chłodniejsze. Taka zmiana tonu w debacie o drodze do wspólnej europejskiej waluty nie dziwi, tym bardziej że są kraje, takie jak Szwecja, które pod wpływem opinii publicznej specjalnie opóźniają przyjęcie euro.

Zmierzyć korzyści i koszty
- Politycy z większym realizmem zaczęli patrzeć na możliwość spełnienia warunków koniecznych do przystąpienia do strefy euro - mówi Piotr Bujak, ekonomista BZ WBK. Coraz wyraźniej widać też, że opóźnienie przyjęcia wspólnego europejskiego pieniądza odsunęłoby konieczność przeprowadzenia niezwykle radykalnych reform fiskalnych, co zdaje się bardzo odpowiadać PiS, potencjalnemu partnerowi koalicyjnemu PO.
- Drastyczne środki w polityce fiskalnej w ogólnym bilansie okazałyby się kosztowne dla gospodarki - dodaje Bujak. - Dzięki wejściu do strefy euro polska gospodarka będzie bardziej przewidywalna, dlatego musimy zrobić wszystko, by pokonać dystans, jaki dzieli nas od krajów wysokorozwiniętych - mówi Zbigniew Chlebowski, poseł PO, wiceprzewodniczący Komisji Finansów Publicznych. Przyznaje jednak, że mamy małe szanse na spełnienie wymaganych przez UE kryteriów przed 2009 rokiem. Jego zdaniem, to wina obecnego rządu, który robi za mało by naprawić finanse publiczne.
Zdaniem ekonomistów, istnieje jeszcze drugi, mniej oficjalnie dyskutowany problem dotyczący wejścia do strefy euro. To absorpcja funduszy unijnych. W 2007 roku zacznie obowiązywać nowy budżet UE. Oznacza to, że do rozdysponowania będzie nowa pula funduszy. Pomoc UE dla Polski znacząco wzrośnie, co oznacza, że wzrośnie nasze współfinansowanie inwestycji dotowanych przez UE. A na to trzeba będzie znaleźć dodatkowe pieniądze w budżecie. Zmniejszenie jego deficytu, co jest jednym z warunków przyjęcia euro, będzie trudniejsze.

Więcej za niż przeciw
Zarówno Narodowy Bank Polski, jak i Międzynarodowy Fundusz Walutowy w ostatnio opublikowanych dokumentach utrzymują wyraźnie, że korzyści płynące z zastąpienia złotego przez euro wyraźnie przeważają nad kosztami.
- Najważniejszy plus wymieniany przez obydwie instytucje to zmniejszenie ryzyka walutowego - mówi Maciej Krzak, główny ekonomista Banku Handlowego. - Kolejny to wejście Polski do obszaru o ugruntowanej demokracji, stabilnego politycznie i o dobrze zrównoważonej gospodarce, mogącego się pochwalić niską inflacją, zbilansowanymi obrotami z zagranicą i relatywnie niskim deficytem budżetowym. Znika ryzyko wybuchu kryzysu walutowego w sytuacji dużego deficytu obrotów bieżących naszego kraju z zagranicą.
Wejście do strefy euro przyczyni się zapewne do obniżenia stóp procentowych, bo te Europejskiego Banku Centralnego są niższe. A to oznacza m.in. niższe koszty kredytu, a więc łatwiejszy rozwój. Wraz z przystąpieniem do strefy euro zniknie też koszt wymiany walut, co przełoży się na obniżenie kosztów transakcyjnych.
Jednak przy wymienianiu korzyści nie możemy zapomnieć o kosztach czekającej nas operacji przystąpienia do wspólnej waluty - zastrzega Krzak. - W tym względzie wyznaję zasadę, by się spieszyć powoli - dodaje.
Trzeba się liczyć z utratą niezależności polityki monetarnej. Nasze stopy procentowe będzie ustalał EBC. - Pamiętajmy też o tym, że niewiele jest na świecie walut, na których można spekulować. Polski złoty doskonale się do tego nadaje - mówi Krzak. Zainteresowanie spekulacjami przyciąga do Polski zagraniczny kapitał.
Analitycy przewidują, że do strefy euro Polska dołączy około 2010 roku. - Ale 
krzywda nam się nie stanie, jeśli termin ten nie zostanie dotrzymany- mówi Krzak .
- Z samym wejściem do Unii trzeba było poczekać przynajmniej dwa lata. Tak zafundowaliśmy sobie gwałtowną zwyżkę cen i pośpiech przy dostosowywaniu ustaw do norm europejskich - mówi Piotr Żochowski, wiceprezes zarządu Pioneer Pekao Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych. Jego zdaniem, z faktu wejścia robiono wielkie wydarzenia polityczne, tymczasem konsekwencje są niemal wyłącznie gospodarcze.
Żochowski podkreśla, że wejściem do UE wpisaliśmy się automatycznie w kolejkę do wspólnej waluty.- Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby w niedalekiej przyszłości nastąpiła modyfikacja kryteriów z Maastricht, tak by nasze wejście nieco ułatwić - dodaje Krzak.
Wydaje się jednak, że bogate państwa starej Unii już się nie spieszą z zapraszaniem ubogich krewnych do klubu użytkowników euro. Zwłaszcza tak licznych jak Polacy.

Duńskie nie dla euro
Wejście do strefy euro to w Danii delikatny temat - mówi Bartosz Gałkowski, dyr. ds. handlu w Ambasadzie Danii w Warszawie. W dwóch decydujących w tej sprawie referendach głosy zwolenników i przeciwników zamiany duńskiej korony na euro podzieliły się niemal po połowie. W czerwcu 1992 roku 50,7 proc. głosujących reprezentujących mieszkańców 5-milionowej Danii po raz pierwszy powiedziało "nie" zastąpieniu korony przez euro.
Zwolennicy przystąpienia do strefy euro podkreślali pozytywny wpływ na wzrost ekonomiczny, mówili też, że zachowanie własnej waluty sprawi, iż Dania będzie w Zjednoczonej Europie krajem kategorii B.
Zwolennicy korony podkreślali z kolei, że nie oddadzą swojej suwerenności, i powtarzali, że przyjąć euro zawsze można, a wrócić do korony po nieudanej przygodzie ze wspólną walutą już nie.
Ostatnie głosowanie, które przesądziło o pozostaniu przy koronie, odbyło się pod koniec września 2000 r. Za przyjęciem wspólnej waluty głosowało 1,6 miliona Duńczyków, przeciwników było zaledwie o 200 tys. więcej.
Jednak z takiego wyniku zadowoleni byli wszyscy. Powszechnie bowiem panowało przekonanie "pożyjemy, zobaczymy". - Owo "nie" nie miało negatywnych konsekwencji dla duńskiej gospodarki - podkreśla Gałkowski.